czwartek, 24 marca 2016

"Koniec Niczego" Dzień 3

Życie

            Dawno się tak nie upiłem. Wstałem na kacu z ogromnym bólem głowy. Wyjrzałem przez okno, widząc zataczające się masy mężczyzn i kobiet. Byli pijani zapewne jak ja wczoraj. Płakali, jęczeli, leżeli, nie mogąc pogodzić się z końcem. A ja mogę? Trzeba się pogodzić. Wiem o tym, ale nie mogę tego zrobić. Nie mogę zrozumieć że pojutrze ma być koniec. Ktoś uderzył o moje drzwi. Otworzyłem je niechętnie, a przed nimi był mój sąsiad. Stary mężczyzna z długimi siwymi włosami.
            - Dzień dobry. – uśmiechnął się do mnie.
            - Nie wiem czemu miał by być dobry. – przywarłem twarzą od mojej dłoni.
            - Słońce świeci, ptaszki śpiewają. Mamy piękny letni dzień. – prychnąłem ze śmiechu, na co zareagował zdziwieniem.
            - A po jutrze jest koniec świata. – odpowiedziałem po chwili.
            - I co z tego sąsiedzie? Czy to że ma nastąpić koniec oznacza że dzisiejszy dzień nie jest piękny? – Jest wyjątkowo spokojny, ale przecież on swoje życie już przeżył, ja jeszcze nie.
            - Łatwo ci mówić prawda?
            - Łatwo albo trudno. – westchnął. – Jestem starcem który postanawia wyruszyć. Czy zechcesz mi towarzyszyć?
            - Wyruszyć, ale gdzie ty chcesz jechać?
            - Opat mówił że ze wschodu idzie śmierć. Więc na zachód.
            - I co, będziesz uciekać od śmierci? Spróbujesz oszukać Boga i Diabła? – warknąłem. – I co ci to da? Kilka dni więcej życia!?
            - Może to, może sens życia, a może znajdę tam tylko śmierć? Nie wiem, ale nie chce tutaj siedzieć. Ty chyba też.
            - Nie staruszku… ja zostaje tutaj.
Posmutniał, ale poklepał mnie po ramieniu
            - Rozumiem. Ale pamiętaj, nie smuć się. Trzeba żyć…
            - Ta… - zamknąłem mu drzwi przed nosem. Nadal łatwo mu mówić, „trzeba żyć” a sam ucieka. Tchórz. Stary tchórz. Jak on mi może mówić. Że „trzeba żyć”! Parszywy drań.
            Nie chce wychodzić z chaty. Nie chce widzieć ludzi. Nie chce nic robić. Mamy koniec świata, po co mam żyć? Leżałem tak długi czas. Nie zważałem na krzyki, jęki i różne pijackie odgłosy które dochodziły z ulicy. Nic nie jadłem już kolejny dzień. Po co miałem to robić? I tak umrę, głód to nic przy tym.

            Z mojego pustego transu obudził mnie płaczliwy krzyk. Błaganie o pomoc. Pomyślałem że to kolejne błaganie do Boga by nam przebaczył. Ale nie, to było coś innego. Wybiegłem z chaty i ruszyłem czym prędzej za nią. Nie spodziewałem się zobaczyć czegoś takiego. Na ziemi leżała dziewczyna z zarzuconą sukienką, albo jej resztkami na twarzy, a nad nią stało czterech mężczyzn. Wiedziałem co chcą zrobić. Nawet jeśli umrę dziś, jutro albo pojutrze, musiałem to zrobić.

            Podniosłem jakieś widły leżące nieopodal i podbiegłem od oprawców. Uderzyłem kijem tego najbliższego kobiecych miejsc mężczyznę. Udało mi się go zrzucić, ale reszta rzuciła się ku mnie. Ich chłopskie brudne ręce przycisnęły mnie do ziemi, ale miałem jedną przewagę. Oni wydawali się być pijani. Uderzyłem jednego z moich przeciwników w brzuch, a drugiego zrzuciłem z łatwością na bok.  Złapałem dziewczynę za rękę i pociągnąłem do siebie. Nie pamiętam jak długo to trwało. W ułamku sekund znaleźliśmy się w mojej chacie, siedząc pod drzwiami. Czekając aż pijani odejdą.


            Czy to miał na myśli staruszek gdy powiedział że trzeba żyć? Mam dwadzieścia wiosen, nie mam rodziców, nie mam żony, nie mam dzieci. Zostało mi dwa dni życia. Nie chce umierać. Chce żyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz