środa, 31 grudnia 2014

"Ruble to nie wszystko" Rozdział II



Rozdział II
Wigilia w Zonie

         Obudziłem się około godziny ósmej. Rozejrzałem się dookoła, Sęp spał obok Medyka, nigdzie nie było Sory. Dmuchnąłem obserwując parę z ust. Doskonale wiedziałem że zima się zbliża. Młodzi nie mieli zbyt dużo do roboty. Ale z tego co słyszałem Sidorowicz nie zlecał im zbyt poważnych misji. Ale spokojnie już zarobili pięćset rubli na głowę. Rozmyślałem nad tym czy iść już z nimi, czy czekać aż zarobią więcej. Oczywiście w Kordonie nie dało się zarobić. Zbliża się wigilia, to dlaczego by nie…

         Gdzieś koło południa zebrałem młodzików, by przekazać im nowe wiadomości. Nie byli zbyt radośni, jak na początku. Ale mam nadzieje że moją informacją ich rozruszam.
         - No panowie… - zacząłem z entuzjazmem. – Ile już zarobiliście?
         - Siedemset… na głowę… - burknął Medyk, nie chętny do pogadanek. Jakby myślał że chce ich wykpić, albo obrazić.
         - Dobra, to kupcie trochę wódki i konserw. Przechodzimy przez kordon.
         - Co? – Sora zdziwiony spojrzał na mnie. Uśmiałem się wtedy, bo pamiętam jaką cenę im mówiłem na początku. – Ale jak to…?
         - Wigilia, nie wiem jak wy, ale ja jestem wierzący, i miejmy nadzieje że wojskowi też…
Nie komentowali moich słów, tylko posłusznie wykonali to, co im mówiłem. Już po chwili stali gotowi, mając cztery butelki kozaka i osiem konserw. Poklepałem ich i wyszedłem przed szereg. Pod nosem nuciłem sobie melodie kolęd. Tego dnia miałem zbyt dobry humor…
         Po minutach marszu dotarliśmy do nasypu kolejowych, od razu przywitało nas ostrzeganie, że jak się ruszymy to nas zabiją. Klasyk, kazałem im wykonywać ich polecenia. Na przywitanie wyszedł mój stary znajomy z dwoma innymi żołnierzami.
         - Majorze, witaj! – przywitałem się, widząc jego czarny beret. Tyle razy tędy przechodziłem że się już zdarzało pić z nim wódkę. Jestem pewien że wyciągał wtedy ode mnie jakieś informacje, ale i ja to robiłem.
         - Pan Przewodnik! Dawno nie chodziłeś… A ci to kto?
         - Takich trzech chciałem przepuścić… Wiesz… - mrugnąłem w jego kierunku. Jego uśmiech był wyjątkowo posępny. – Ale mamy też prezent dla was z okazji świąt. – Tego to już chyba się nie spodziewał, mając podniesione ręce wskazałem na plecak, a on skinął głową na znak że mogę otworzyć. Pokazałem mu flaszki i konserwy. – Możemy przejść?
         - Wiesz, rubli też mi trochę brakuje. – od zawsze z niego był wilk na pieniądze. Chyba miał jakiegoś żydowskiego przodka. – Ale jeśli takie miłe towarzystwo to po dwie stówki… chyba będzie ok?
         - Widzicie? Jak to szło…? – spojrzałem na majora, który z zamyśleniem zaczął mówić.
         - „Państwo Lachy, już jest ta gadka między wami, że każdy Moskal złodziej; powiedźcież, kto spyta; że znaliście Moskala, który zwan Nikita”
         - Co to za cytat? – szepnął Sora tuż przy moim uchu.
         - „Pan Tadeusz” Polskie dziedzictwo narodowe. – odpowiedziałem i wręczyłem pieniądze wraz z plecakiem. Pożyczyliśmy sobie spokojnych świąt, co było wręcz niemożliwe oraz tego żebyśmy nie stanęli przeciwko sobie. Cóż, może to wojskowi, ale byli swoi. To nie rosyjskie jednostki, które miały na celu naszą zgubę. Gdy wychodziliśmy major jeszcze zapytał.
         - Wracasz dzisiaj?
         - W to wątpię, a co?
         - Dziś wjeżdżają ruscy do zony, może już nie być tak kolorowo w dalszych okręgach…
         - Jestem zdziwiony że mi to mówisz…
         - Nie gniewaj się dobry przyjacielu, ale ciebie lubię, może jeszcze przyjdzie nam razem się napić?
         - Coraz mniej okazji. – uśmiechnąłem się. – Nie wracam dzisiaj, zostanę z młodymi. Pomogę, wrócę po nowym roku. Wiesz, do swoich, miejmy nadzieje, że nic nie każe nam do siebie strzelać.
         - Powodzenia… - uśmiechnął się przyjaźnie, a my ruszyliśmy w dalszą drogę. Parę razy się jeszcze odwróciłem obserwując wojskowych. Ale nie wykonywali żadnych gwałtownych posunięć, tylko dzielili się konserwami. Przyjazne chłopaki…

         Chwile później chłopaki zatrzymali mnie na małą pogawędkę.
         - To może nam powiesz, ilu jeszcze wojskowych znasz?
         - Ukrainców, Polaków czy Ruskich?
         - Obojętnie… wszystkich…
         - Majora którego minęliśmy, Ukrainiec… swój chłop. Takich dwóch strzelców Juriego i Wacka, porządni, uratowali mi dupę ze strzelaniny z bandytami. Ruskiego znam kapitana. Ale on teraz w powinności siedzi. Listy na jego głowę wynoszą kilkanaście tysięcy rubli. A Polaków? Jest taki jeden… Lis… Pomagałem mu kiedy pojawił się tu po raz pierwszy. Ponoć nie żyje, znaleziono jego PDA przy jakimś bandycie… Ten to był bogacz, miał gdzieś skrytkę, wypełnioną artefaktami po brzegi. Ale tą tajemnicę zabrał ze sobą do grobu, nikt jej nie znalazł… Ciekawe czy na pewno umarł… 
         - Ale zaraz… ten cały Lis… co on tutaj robił? Przecież to polak.
         - Żołnierz jak reszta, ale działał inaczej. Wyrwał się z polski, kiedy były tutaj ćwiczenia i niby wojskowy a stalker. Swój chłop. To on miał przy sobie kilak książek, w tym Pana Tadeusza. Chodźmy bo droga długa…

         Podczas naszego marszu zaczął padać śnieg. Dosyć przyjemna odmiana. Gdy wchodziliśmy na tereny nazywane wysypiskiem. Od razu usłyszeliśmy odgłosy wystrzałów. Te rejony już takie były. Wszędzie nienawidzące się grupy. Samotnicy, bandyci, wolność, powinność. Zawsze ktoś sobie w drogę wchodził, tu nie było mowy o rozejmie. Odwróciłem się by spojrzeć na przerażone twarze chłopaków. Uśmiechnąłem się na ten widok.
         - Witamy w prawdziwej Zonie. Koniec z misjami kurierskimi, tutaj musicie być twardzi, bo jak nie… - popatrzyłem na krzaki w których widać było rozszarpane ubranie.
         - Kiepska wigilia… westchnął Medyk. - … Sora? – zaczął.
         - Hmm…?
         - Chyba spasuje… to za dużo… wybacz… - odwrócił się od nas. Ale ich przywódca tylko go poklepał po plecach. To chyba był ich sposób rozmawiania bez słów.
         - Wiesz jak wrócić?
         - Nie… wymyśle coś… poddam się wojsku, nie jestem Ukraińcem, ile mi za to grozi?
         - Nie mam pojęcia.- odpowiedziałem. – Na pewno kara finansowa…
         - Coś wymyśle… - stęknął i odszedł od nas. Przetrwał prawie miesiąc w Zonie, nie zabił nikogo i gdy tylko usłyszał strzały… zrezygnował.

"Gapisz mi się na majtki?" Rozdział VII



Rozdział VII: Opowiastki Ojca
Wybaczcie że rozdziały są takie krótkie, zajmują góra 2 strony a4 ale to jest jedyny warunek bym to pisał. Mam nadzieje że nie będzie to nikomu przeszkadzać, uznajcie to jako takie… odcinki mody na sukces, dzięki czemu pociągnę to wszystko do przodu ;)
      
   - Jak… jak to? – zapytała zdziwiona Alicja. – Jak to nie jesteśmy spokrewnieni?
         - Długa historia…
         - Opowiedz… - zażądał Wolfram.
         - Dobra… dobra… to było tak:
Szósty czerwca, tysiąc dziewięćset czterdziesty czwarty. Plaża Normandii. Twój dziadek wraz z aliantami ruszył na niemieckich okupantów Francji. Barki płyną wszędzie trupy! Strzały! Moja noga! DOSTAŁEM! Bum bum, samoloty lecą i strzelają tratatatatatatatatatata i bomby w dół wziuuuuuuu i bum o barkę, rozrzucając wszędzie palące się zwłoki. Dziadek złapał czyjąś głowę. Karabiny maszynowe trututututututu i wszystko przelatuje tak obok ziu ziu ziu. No i barka się otwiera i Szarża! AAAA! Za wolność! Zabić Hitlera! Bum! BUM! MINA! Ratatatata! Pif Paf Pif Paf! Wszyscy nie żyją a Niemcy wygrali wojnę…
         - Tato… dziadek podczas DDay miał dwa lat… - powiedział poirytowany Wolfram.
         - A no tak… wybacz. – uśmiechnął się ojciec. – Dobra naprawdę to było tak… Rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty trzeci. Koniec stanu wojennego. Wasz dziadek, wówczas trzydziesto letni….
         - Czterdziesto pięcio letni… - poprawiła go Alicja.
         - Dziękuje, więc wasz dziadek, gdy ja już miałem rok, poznał pewną przemiłą panią. Mieszkała w tym samym bloku, ale jej mąż zginą podczas demonstracji w stoczni. Wówczas mieszkaliśmy w Gdańsku.
         - Mama mówiła że na Śląsku…
         - No dobra, jej mąż był górnikiem. Co Nie zmienia faktu że nie żyje. Dobra, chcecie coś jeszcze dodać? Nie? To kontynuuje. Więc okazało się że ta przemiła pani jest w ciąży, ale nie miało możliwości opieki nad dzieckiem. Więc pewnej zimowej nocy, podrzuciła nowo narodzonego wujka Stefana pod drzwi mieszkania dziadka i babci i już nigdy się nie pojawiła. Wujek Stefan, czyli twój tata Alicjo, nie jest moim rodzonym bratem, więc wy nie jesteście rodzonym kuzynostwem…
         - Ile prawdy jest w tym co powiedziałeś? – głos Wolframa lekko zadrżał, ale chciał się upewnić.
         - Nie wiem, ale prawdą jest że Stefan nie jest moim bratem. – odpowiedział ojciec. – A teraz wybaczcie, idę zrobić obiad!
         - Okej… - „kuzynostwo” spojrzało sobie w oczy. Raczej nie mogli uwierzyć że nie są spokrewnieni. I dowiadują się tego dopiero teraz, po szesnastu latach?
         - To… to… - zaczęła Alicja.
         - Dziwne? – dokończył blondyn.
         - Tak… i to bardzo…
         - Dokładnie…

- Co teraz będzie? – zapytała wpatrując się w Wolframa, który z takim samym wyrazem twarzy wgapiał się w nią.
         - Nie mam pojęcia… ale lepiej się opanujmy… - mówił niezbyt zadowolony. – żeby nie zrobić nic… głupiego…
         - Chyba… chyba masz racje…

wtorek, 30 grudnia 2014

Z zamiłowania Stalker

Jestem pisarzem, ale z zamiłowania ukochałem Czarnobyl. Maże o wycieczce do Prypeci. Seria stalker utrzymuje mnie najbliżej siebie. Pierwsze forum jakie odwiedziłem był Stalker.pl, no może nie zrobiłem tam furory, ale lubię tam zaglądać. Muszę się przyznać że S.T.A.L.K.E.R. Cień czarnobyla przeszedłem tylko raz, na poziomie weterana, to samo z Czystym niebem a teraz przechodzę Zew Prypeci. Grałem w każdą część po sto razy, ale nie przechodziłem (celowo)

Moją ulubioną opcją (jak widać po artach) to Wolność. Zawsze im pomagałem, dołączałem do nich. Zawsze za nimi byłem.

Powinność tępiłem na każdym kroku, muszę się przyznać. Tępiłem wszystkich, oprócz Wolności :D

Więc pisarz, z zmiłowaniem do bycia Stalkerem :D

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Konflikty w literaturze~

A wy? Które konflikty wolicie? (oczywiście czytać :3)

"Gapisz mi się na majtki?" Rozdział VI


Rozdział VI: Wejście Ojca

         Wolfram ze zdziwieniem popatrzył na swoją siostrę. Taka propozycja do niej nie pasowała. Równie dobrze mógłby się tutaj z nią przespać… no ale są rodzeństwem. Nie mógłby tego zrobić, choćby chciał. Nie wiedział, czy to wewnętrzne zapory czy… więzi krwi…
         - Nie… - szepnął… - nie mogę…
         - Co…? – zapytała jakby nie mogła w to uwierzyć.
         - Nie mógłbym… jesteśmy rodzeństwem…
          - I co z tego… - przybliżyła się do niego. - … dlaczego nie?
          - Słuchaj… - westchnął cofając się. – Mogę cię oglądać nago, spoko… ale do takich czynów coś… coś mnie blokuje… rozumiesz? Krew w moich żyłach mi nie pozwala. – w tym momencie przerwał, przez to że Aneta spoliczkowała go za to co powiedział. – wybacz… - odpowiedział i cofnął się momentalnie. Odwrócił wzrok i pomaszerował w stronę swojego pokoju. Wychodząc dodał tylko. – Jesteś moją siostrą, zawszę będę się tobą opiekował… - na jego twarzy spłynęła kropla słonej łzy.


         W pokoju zobaczył Alicje na swoim łóżku. Podszedł po cichu, ale dziewczyna podniosła się sennie. Z uśmiechem popatrzyła na kuzyna, którego wyraz twarzy był jak typowego samobójcy. Od razu jej radosna mina znikła.
         - Wolfi? Co jest? – chłopak usiadł obok niej, a ona objęła go od tyłu.
         - Aneta chciała bym ją pocałował… - westchnął.
         - A ty? – momentalnie się odsunęła. – Chyba nie…?
         - Odmówiłem… - odwrócił się w jej kierunku. – Źle bym się z tym czuł.
Alicja znów się zbliżyła i lekko cmoknęła blondyna w policzek.
         - Krew…? – zapytała.
         - Tak, nie pozwala…
         - A ze mną? – znów go cmoknęła.
         - Wiesz przecież… - uśmiechnął się delikatnie.


         Nagły trzask drzwi wejściowych do domu całkowicie ich obudził. Natychmiast wstali i ruszyli ku parterowi.
         - Cholera jasna… - krzyknął ojciec. – Ubieraj się inaczej niż z podtekstem „chce przelecieć mojego brata”…
          - Tato… - jęknęła smutna dziewczyna.
         - Już, leć się przebrać… - westchnął. – Brata przelecisz kiedy indziej…
         - Tato!
         - Ha ha… no już, szybko! - Dziewczyna wyszła, ale w tym samym momencie do salonu wszedł Wolfram z Alicją. – No moje papużki już weszły. Siadać, już! – powiedział srogim tonem, przez co oni, trochę zaniepokojeni zajęli miejsca na kanapie przed fotelem ojca.
          - Tak tato?
         - Słuchajcie… jest sprawa… - westchnął. – zabezpieczacie się?
W jednym momencie kuzynostwo zrobił się czerwone, by po chwili paść ze śmiechem na ziemię. Zdziwiony ojciec przyglądał się tej całej sytuacji. 
         - Nie tato… - znów wpadł w atak śmiechu. – My nie… nic – widać było że już ledwo co bierze oddech. A jego kuzynka tym lepiej, wiła się po podłodze, jak nigdy.
         - To dziwne…
         - Czemu tato… no nie no… nie mogę…
         - Bo nie jesteście spokrewnieni…
 „Kuzynostwo” zamarło i zapadła całkowita cisza.

Indiana Bones!

Podczas przerw w pisaniu, oprócz grania w gry (Garry's mod i Stalker) przeglądam sobie youtuby i napotkałem takie oto cudeńko. 
Ktoś odwalił kawał dobrej roboty! Aż musiałem się z wami tym podzielić :D