sobota, 19 kwietnia 2014

"Ruble to nie wszystko" Rozdział I

Witam was czytelnicy, ostatnio chciałem napisać coś innego, więc napisałem opowiadanie w realiach S.T.A.L.K.E.R. no... tak bardziej czyste niebo ^^ 
Życzę miłej lektury 
Rozdział I
Pierwsza Akcja
Nad zoną wstawał księżyc. Zmęczeni stalkerzy wrócili do baru na wysypisku. Tam było najbezpieczniej, chociaż bywali tam różni ludzie. Przy barmanie stało kilku wojskowych, a w kątach pomieszczenia siedzieli członkowie wolności i powinności. Trudno było uwierzyć że tacy wrogowie siedzieli niedaleko siebie i po prostu odpoczywali. Gdzieś obok członków wolności, przy stoliku stał mężczyzna popijając kozaka. Z wyglądu miał czterdzieści parę lat, bujną rudą brodę i brązowe włosy. Przybył do baru jakiś tydzień temu, od tego czasu zawsze stał sam. Ludzie nazwali go bezimiennym.
         Pewnego dnia obok mężczyzny przeszło trzech stalkerów.
         - Ja za te ruble kupię sobie odrzutowiec! – krzyknął pierwszy.
         - Ja kupię dom pełen dziwek! – zaśmiał się drugi.
         - A ja, kupię sobie cysternę wódki! – rzekł trzeci.
         - Chodźcie tu. – przerwał im bezimienny, nawołując ich do siebie. – uważacie że pieniądze są takie ważne? Że można je tak bezsensownie wydać?
         - No po to są. – odparł jeden z bandy.
         - Ech, wy żółtodzioby jesteście. Teraz słuchajcie historii Sory i jego przyjaciół…
         Pewnego jesiennego dnia do kordonu wpadło trzech nowych stalkerów, którzy ominęli wojskowych. Byli młodzi, świeżo po dziewiętnastce. Razem weszli i razem planowali wyjść. Byłem przewoźnikiem pomiędzy lokacjami, więc podeszli do mnie z prośbą o przejście na wysypisko. Na przywitanie dali mi wódkę, z tego co zobaczyłem każdy z nich miał ledwo pistolet… gazowy.
         - Z tymi zabawkami dużo nie zdziałacie. – powiedziałem kpiąco.
         - No ale musimy coś mieć. – powiedział wyglądający na przywódcę chłopak. - Jak się nazywasz?
         - Ja nie mam imienia… a wy?
         - Ja jestem… Sora… - powiedział zdejmując maskę i kaptur. Miał blond włosy i szare oczy. Spojrzałem na jego towarzyszy. Łysy i rudy…
         - Ja jestem sęp. – powiedział ten bez włosów.
         - Ja… medyk…
         - Cóż… sądzę że to nie wasze imiona. – odparłem. – ale mi to nie przeszkadza. Jeżeli chcecie iść ze mną przyszykujcie po pięćset rubli na łeb plus dodatkowy tysiąc dla mnie.
         - Co oszalałeś! – wrzasnął rudy. – dwa i pół tysiąca za przejście do wysypiska?!
         - Zdzierstwo! – dodał sęp.
         - Spokojnie panowie. – odwrócił się do nich Sora. – Na pewno nam to jakoś wyjaśnisz, za co te wydatki… prawda?
Westchnąłem patrząc na jego przyjazną twarzyczkę.
         - Na przejściu jest oddział wojskowych, jeżeli chcemy go minąć trzeba zapłacić Majorowi. Pięćset rubli za głowę więc dwa tysiące i zapłata dla mnie.
Wtedy oni zebrali się w kółku i zaczęli szeptać do siebie. W końcu odwrócili się do mnie i zapytali jednym głosem.
         - Gdzie można szybko zarobić?
Nie ukrywając zaśmiałem się, miałem dobry humor więc, pomyślałem że może być fajnie i im pomogę. W tedy myślałem jak wy, że liczy się tylko kasa. Zaprowadziłem ich do handlarza, w podziemiach. Ten z pogardą popatrzył na młodych i na ich gazowe gnaty.
         - Ech… - westchnął. – Dajcie mi te wasze gazówki…
         - Ale po co?
         - Dam wam coś prawdziwego.
Zdziwiło mnie to zachowanie Sidorowicz zazwyczaj tak się nie zachowywał, ale już po chwili dodał.
         - Dam wam parę zleceń … - cóż mogłem się tego spodziewać. – Idziecie do Wilka, to dowódca w wiosce. Urządzamy zasadzkę na transport wojskowych, on wam powie co macie robić.
         - I za to dostaniemy tylko trzy pistolety? – zapytał Sora.
         - Niech wam będzie… za misje trzy pistolety, jeden zestaw pierwszej pomocy, trochę naboi i sto rubli na głowę… może być?
         - Coś ty taki hojny? – zapytałem.
         - Czuje u nich potencjał…
         Razem z bandą młodych poszliśmy do dowódcy, Wilk i ja znaliśmy się od dawna. Jest jednym z nielicznych osób które znało moje imię, ratowaliśmy się nawzajem w przeszłości. Stał jak zwykle przy ogniskach.
         - Cześć Wilk! – przywitałem się. – Sidorowicz dał nam zlecenie żeby ci pomóc.
         - Znów latasz za zleceniami handlarzy? – zapytał żartobliwie.
         - Cóż… młodym chciałem pomóc.
         - Co to za żółtodzioby?
         - Jestem Sora! – wyskoczył przed szereg. – A to Sęp i Medyk – wskazywał kolejno.
         - Witam was, mam nadzieje że nie padniecie tak szybko jak prawię każdy nowy tutaj.
         - Na pewno się tak nie stanie!
         - Macie jakieś przeszkolenie w strzelaniu… albo inaczej, umiecie zabić człowieka? – zapytałem.
Ich miny posmutniały, a wzrok gdzieś uciekł.
         - Jesteście pewni że chcecie iść na tą misje? – spojrzałem Sorze prosto w oczy. Zobaczyłem tam jakby dwie duszę, jedną przyjacielska i drugą… jakby… wrogą… już wtedy wiedziałem że on jest tu z jakiegoś powodu.
         - Damy radę… - wyszeptał sęp.
         - To dobrze! – uśmiechnął się Wilk. – Słuchajcie wraz z Włóczęgą i Zimnym przejdziecie przez zamkniętą strefę i zaczaicie się na transport. To co zdobędziecie przynieście. Jasne?
         - Tak! – odkrzyknęli.
Spojrzałem na Wilka, zamykając jedno oko.
         - No dobra, dobra… - wyciągnął ze skrzynki Vipera i podał mi go. – Zgodnie z umową…
         - Dzięki, ale czegoś tu nadal nie ma…
Zobaczyłem to wkurzenie na twarzy Wilka. Wyciągnął jeszcze małą torbę i dał mi ją. W środku były naboje.
         - No! – powiedziałem. – No to gdzie reszta bandy?
         - Zimny! Włóczęga! Idziecie z nimi! – krzyknął w stronę ludzi siedzących przy ognisku. A ci znudzeni odpowiedzieli tylko.
         - Tak, tak…
Po czym wstali i poszli w stronę w stronę wyjścia z wioski. Jeden z nich odwrócił się i krzycząc zapytał.
         - Idziecie?
         Cóż… trudno było przejść przez kordon wojskowych, ale przez uszkodzoną siatkę można było się prześliznąć. Więc musieliśmy zrobić dziurę. Podeszliśmy do ogrodzenia niedaleko bazy wojskowych, Zimny szybko przeciął siatkę nożycami i przeszedł na drugą stronę, reszta za nim. Zaczailiśmy się w krzakach tuż przy drodze. Pomyślałem i podszedłem do przejazdu zostawiając granat na żyłce, którą pociągnąłem do kryjówki. Godzinę później przejeżdżał konwój. Na samym przodzie samochód z czterema wojskowymi a za nim ciężarówka. Odpaliłem granat, uszkadzając samochód i raniąc ludzi w środku. Ciężarówka gwałtownie się zatrzymała i wyszło z niej dwóch ludzi, trzymali ręce na widoku. Zimny podszedł do nich, myśląc że chcą się poddać, ale… gdy tylko on stanął przed nim ci zaczęli strzelać. Ja i Włóczęga zrobiliśmy to samo, spojrzałem tylko na chwilę na młodych. Sora był jak wryty, Sęp odwrócił się a Medyk zaczął wymiotować. Oddaliśmy serie strzałów i wojskowi leżeli. Trzepnąłem tego blondyna w głowę by poszedł za mną, zareagował… bez uczuć. Poranieni w wybuchu, jęczeli z bólu, co jeszcze bardziej przerażało żółtodziobów. Podbiegliśmy do ciał, Zimny był martwy, któryś z tych psów przestrzelił mu tchawice. Zamknęliśmy mu oczy i jego ciało przykryliśmy gałęziami. Spojrzałem na Sore.
         - Dobij wojskowych…
         - Co?!
         - Dobij ich, czy wolisz by się męczyli albo żeby mutanty ich pozabijały.
Blondyn zrozumiał że to dla nich lepsze wyjście. Wyjął pistolet i powoli podszedł do wijących się z bólu ciał. Przyłożył broń do czoła jednego z nich. Żołnierz zaczął płakać i błagalnym wzrokiem patrzył na niego, uśmiechnął się do niego i coś wyszeptał. Sora pociągnął za spust, po czym zaczął płakać. Po chwili dobił kolejnych. Usiadł przy ciężarówce i spojrzał na splamione krwią ręce. Nie wiem co myślał, nie chciał rozmawiać. Tylko tak siedział i patrzył.

         Wraz z włóczęgom spakowaliśmy wszystkie fanty z martwych do ciężarówki. Po chwili weszli na nią młodzi. Spojrzałem na PDA, nowa wiadomość od Sidorowicza „Czy sprawy mają się dobrze?” popatrzyłem na zmieszanych przyjaciół i odpisałem „A co uważasz za dobre?”. Włóczęga uruchomił ciężarówkę, ruszyliśmy w stronę dziury którą zrobiliśmy. Strasznie bujało na nierównej ziemi, ale to jedyna droga. Wkrótce wojskowi będą nas ścigać, a jeżeli dojedziemy do wioski będziemy bezpieczni. Wszystko potoczyło się bez problemów, dojechaliśmy do siatki, rozrywając ją wjechaliśmy do zony. Dalsza droga nie była problemem, dojechaliśmy do wilka, potem do Sidorowicza. Chłopcy dostali zapłatę a ja mogłem się cieszyć dodatkowymi dwiema stówami. Usiadłem z młodymi przy ognisku. Medyk i Sęp nie byli tak radośni jak na początku dnia, wpatrywali się w ziemie, czasami na ogień. Tylko Sora, który z nich wszystkich przeżył najwięcej był przychylny do rozmowy. Uśmiechnąłem się do niego podając mu kozaka, którego nie wziął.
         - Co ci powiedział ten żołnierz? – zapytałem, a on bez mrugnięcia okiem powiedział.
         - Proszę, pośpiesz się.
Nie ukrywając zamarłem. To musiało być dla niego ciężkie przeżycie. Nie dość że zabił człowieka po raz pierwszy, to jeszcze ten go błagał o śmierć. Poklepałem go po ramieniu dając mu raz jeszcze kozaka, tym razem go wziął i za jednym machnięciem wypił pół butelki, po czym padł pijany na śpiwór. Spojrzałem na PDA, była dwudziesta.
         - Idealna pora by iść spać. – powiedziałem i położyłem się niedaleko dwóch ognisk. Jak zasypiałem to Sęp i Medyk zaczęli wymieniać miedzy sobą pojedyncze wyrazy. Nie słyszałem ich, a nawet to ignorowałem, ważniejsze dla mnie było możliwość pójścia spać i jutrzejszy zarobek. 

czwartek, 17 kwietnia 2014

"Wojna Rodzin" Rozdział V

Rozdział V
„Prawie jak Romeo i Julia”
         Został ostatni dzień spotkania głów rodów. Ocarian informował o każdej informacji Nazira, co pozwalało mu się orientować w obecnej sytuacji politycznej. Podczas spotkań w jadalni dużą role odgrywał Gotharen. Blondyn przez cały czas nie powiedział co chce od Nazira.
         Podczas spaceru zielonowłosego, zaczepił go Efar.
         - Moja pani chce cię widzieć.
         - Grzeczniej nie umiesz?
         - Wiesz że mogę to powiedzieć jej ojcu, od razu całe nastawienie się zmieni. – zaśmiał się.
         - Ech… prowadź…
         - Sztylet…
Nazir popatrzył z wściekłością na rycerza i podał mu broń.
         - Masz…
         - Więc chodź.
Efar zaprowadził go do pewnego pokoju, przy stajni. Sam został na zewnątrz a do środka wszedł czerwonooki. Delia ubrana w jedwabną koszule nocną, z czarnymi koronkami na zakończeniu. Nazir zrobił się czerwony i szybko odwrócił wzrok.
         - Cz… cześć…
 Blondynka szybko odwróciła się w stronę chłopaka z lekkim zawstydzeniem. Podeszła bliżej i stojąc na palcach pocałowała zszokowanego chłopaka.
         - Delia… co ty…
         - Nazirze, kocham cię. Jako iż jutro wyjeżdżamy chce ci dać to, co mam najcenniejszego. – jej ręka ściągnęła ramiączka koszuli, która zsunęła się na podłogę a dziewczyna została naga. – A tą najcenniejszą rzeczą jest moja cnota.
         - Jesteś pewna?
         - Jak najbardziej. – znów stanęła na palcach całując kochanka.
Zielonowłosy upadł z nią na ziemie i zaczął delikatnie masować jej piersi, splatając swój język z jej. Dela miała już ściągnąć spodnie Nazira, kiedy on zatrzymał ją i wtulił się w nią.
         - Nie mogę zabrać tego… tutaj…
         - Ale mój luby…
         - Jutro się rozstajemy, a ja nie chcę tak tego zapamiętać. Powiedz mi, do którego dworu jedziesz?
         - No ten przy granicy z dworem Ocariana.
Chłopak uśmiechnął się wywołując dreszcz u dziewczyny.
         - Powinnaś mieć balkon z wyjściem na ogrody, prawda?
         - Prawda…
         - Zostawisz mi otwarte wejście do ogrodu, ja się zakradnę i przyjdę do ciebie.
         - Ale jestem tam dwa dni, a cała moja rodzina będzie tam na zjeździe.
         - To nie problem! – pocałował ją. – Będzie dobrze, zobaczysz.
         - No dobra…
Nazir otrzepał się i wyszedł zostawiając nagą Delie w szopce. Gdy opuścił pomieszczenie do środka wbiegł jej rycerz. Jak ją zobaczył zrobił się cały czerwony. Podbiegł do niej i zakrył jej nagie ciało swoim ciałem zapytał.
         - Co on ci zrobił?
         - No właśnie… nic…
         - Nic? Mam go zabić? – w jego głowie pojawiły się myśli „moja pani nie może należeć do niego”.
         - Nie… podaj mi ubranie… i chodźmy z tąd…
         - Dobrze…
         Nazir pędził korytarzem do skrzydła mieszkalnego Szczurów. Szybkim ruchem ręki otworzył drzwi do pokoju przyjaciela, wbiegając do środka wystraszył Ocariana który podskoczył. Zielonowłosy rzucił się na niego powalając go na łóżko, po czym wtulił się w niego. Zszokowany blondyn nie wiedział ani co się dzieje, ani co ma robić. „Przecież to ja się zazwyczaj wtulam” myślał.  Zaczął się zastanawiać co by zrobił Nazir i więc postanowił go głaskać.
         - Ocarian… - powiedział szeptem Nazir.
         - T…tak?
         - Mogę pojechać z tobą, do dworu przy ziemiach wilka?
         - Cóż… - chłopak zaczął się zastanawiać „Czy chce być ze mną, czy po prostu chce być bliżej Deli”.
         - Nie daj się prosić…
         - Ale tam będzie „ona”…
         - Kto?
         - Nieważne, jutro pojedziemy.
         - Dzięki! – krzyknął, po czym podniósł się i przyłożył na początków swój nos do jego, a potem złączył się czołem. Po czym z uśmiechem odłączył się od czerwonego chłopaka.
         - Jakiś ty słodki, gdy się zawstydzasz.
Ocarian już całkowicie zasłonił swoją twarz.
         - No dobra, idę do ojca.
         - Nazir… - powiedział szeptem blondyn.
         - Proszę?
         - Przyjdź do mnie w nocy, jako ta przysługa…
         - No dobra… - zdziwił się trochę, ale nie ukazywał tego.
Zielonowłosy wyszedł z pokoju i poszedł powiedzieć o decyzji ojcu. Ten się zgodził i odesłał go.
         Chłopak ruszył do jadali, gdzie czekali już na niego Aran i jego brat bliźniak Aron.
         - Dawno się nie widzieliśmy Aronie. – przywitał się wąż.
         - Wybacz mi panie, miałem ważniejsze sprawy. – odpowiedział wrednie.
         - Aran! Masz zebrać najbardziej zaufanych i wiernych mi ludzi. Macie razem wyruszyć pod dwór Ocariana na zachodzie. – uśmiechnął się ze swoją rządzą mordu w oczach. – A ty Aron, będziesz wysłuchiwał każdego rozkazu, plotki i każdego innego zdania wypowiedzianego przez mego ojca i jego świtę! Jasne?
         - Tak jest! – krzyknęli.
         - Jutro zniszczymy inny ród.
         - Poleje się krew… - powiedział uśmiechnięty Aron
         - Flagi pójdą w popiół. – dodał równie ucieszony Aran.
Nazir ruszył do ostatniego miejsca. Powrócił do pokoju Ocariana. Blondyn uśmiechnął się na widok przyjaciela, który odwzajemnia uśmiech. Zielonowłosy podszedł bliżej.
         - Więc co chciałeś? – zapytał.
         - Ja… ja chce żebyś spał ze mną!
Nazir staną nieruchomo, cała jego skóra przybrała kolor buraków. Ocarian pomyślał nad tym co powiedział, po czym przybrał taki sam kolor jak jego przyjaciel.
         - Nie… nie to miałem na myśli!
         - Aha…
         - Po prostu, pamiętasz jak byliśmy dziećmi? Sypialiśmy razem w jednym łóżku… czułem się wtedy tak… bezpiecznie…
Zielonowłosy zaczął się śmiać.
         - Ej… nie śmiej się…
         - A więc o to ci chodziło. – podszedł bliżej i pstryknął przyjaciela w czoło. – no dobrze, nie musiałeś wykorzystywać do tego przysługi.
         - Dzięki. – blondyn wtulił się w Nazira.
         - Masz dodatkową koszule nocną?
         - Co?
         - Przecież nie pójdę po moją.
         - No… mam… w szafie.
Nazir podszedł do szafy i wyciągnął z niej dwie koszule nocne. Po czym zaczął się rozbierać.
         - Zaraz! Co ty robisz? – zdziwił się blondyn.
         - No przebieram się do snu.
         - Ale tutaj?
         - Czemu nie? – po tych słowach stał już nagi. Zawstydzony Ocarina odwrócił wzrok. – Co, nie przebierasz się?
         - J… ja zaraz…
Zielonowłosy chwycił jego koszule i zaczął mu ją zdejmować. Blondyn zaczął piszczeć, a Nazir zaczął się z nim siłować na ziemi. Nagle do pokoju wleciał jeden z rycerzy szczura uzbrojony w miecz. Spojrzał na swego pana i jego przyjaciela, którzy walali się po ziemi. Gdy go zobaczyli zamarli. Rycerz cofnął się do drzwi, przy których pochylił się.
         - Przepraszam że przeszkadzam… - krzyknął.
Po czym wybiegł zamykając drzwi. Nazir usiadł na podłodze i zaczął się śmiać.
         - Co się śmiejesz!?
         - Wyobraź sobie co on musiał sobie pomyśleć.
         - No domyślam się…
         - To musiało wyglądać dziwnie.
         - No co ty nie powiesz… dobra chodźmy spać.
Ubrali się w koszule nocne i położyli się obok siebie. Lecz Ocarian nadal czuł się niepewnie, więc wtulił się w przyjaciela. I tak, razem zasnęli.
*
         Następnego poranka przyjaciele wstali i zbierając ludzi wyruszyli do wschodniego dworu szczura. W całym orszaku było dwustu rycerzy Ocariana, mieli białe zbroje z pomarańczowym szczurami. Oraz piętnastu ubranych na zielono, wojowników węża. Ocarian zawszę poruszał się z dużą obstawą, ale i tak najbezpieczniej  czuł się z Nazirem.  Oby dwaj jechali jedną karetą, a blondyn cały czas rozmawiał z przyjacielem.
         - Nazir wiesz…
         - Ale co, wiem dużo rzeczy
         -W dworze jest Aria…
         - A to źle? – Aria była wyjątkowo piękną i inteligentną dziewczyną. Miała włosy zaplecione w warkocz sięgający jej do pasa. Ich kolor był śnieżnobiały, a oczy były skąpane we krwi. Była albinoską ale również była przyszłą żoną Ocariana.
         - Przecież  mój ojciec mi ją wybrał…
         - Może jeszcze się nie zorientowałeś, ale twój ojciec nie żyje od dwóch lat.
         - Ha ha… wiem. Chodzi o to że chce spełnić wolę ojca, ale…
         - Kochasz ją?
         - Nie wiem… - troszkę się zasmucił.
         - Zabić ją?
         - Nie! – poderwał się z miejsca. – Nie możesz!
Zielonowłosy się uśmiechnął i pogłaskał przyjaciela po głowie.
         - Czyli masz kogoś innego, nieładnie. – zaśmiał się.
         - Nie mam… - powiedział smutno.
         - Uśmiechnij się, będzie dobrze. Masz piękną żonę i walecznego przyjaciela.
         - Tak myślisz?
         - Jak najbardziej. – uśmiechnął się wesoło.
         - Dzięki…
         Po południu następnego dnia dojechali do celu. Ocarian oprowadził Nazira i jego ludzi po budynku, gdyż jeszcze tam nigdy nie byli, nawet Nazir który często jeździ do Ocariana. Gdy skończyli zwiedzanie, poszli razem do jadalni na ucztę. Gdy tylko weszli do środka, na szyje blondyna rzuciła się albinoska.
         - W końcu przyjechałaś! Tęskniłam!
         - Aria proszę… mam gościa…
Dziewczyna spojrzała na stojącego obok Nazira, który uklękł i pocałował ją w rękę mówiąc.
         - Jestem Nazir, dziedzic tronu węża.
         - Co chce wąż od mojego szczurka? – dziewczyna powiedziała z wrogością.
         - Aria proszę. Nazir jest moim przyjacielem z samego dzieciństwa.
         - Niech ci będzie! – dziewczyna odeszła od mężczyzn, którzy ruszyli do stołu. Od razu zaczęli delektować się ucztą, delikatne gęsi i świeża wieprzowina. Do tego wszystkiego najlepsze wino, wyrabiane przez daleką rodzinę gryfów. Nagle Nazir wstał i bijąc w kieliszek uspokoił ogromną sale.
         - Wypijmy zdrowie naszego gospodarza! Niech żyje Ocarian!
         - Niech żyje! – krzyczeli rycerze podnosząc kielichy z winem. – Niech żyje!
Uczta trwała do wieczoru, Nazir jako jedyny wypił tylko jeden kieliszek wina, sam Ocarian wypił butelkę, przez co już nie zachowywał się normalnie. Zielonowłosy miał zabrać chłopaka do pokoju, ale chwyciła go Aria.
         - Nie pozwolę ci ruszać mojego szczurka.
         - Zostawiam go w twoich rękach, proszę, zajmij się nim. – uśmiechnął się do niej serdecznie.
         Gdy blondyn został wyniesiony przez swoją narzeczoną do swojej komnaty, zielonowłosy wyszedł z dworu. Stanął przed drzwiami i popatrzył w stronę lasu, z którego podbiegła do niego postać w skurzanej , czerwono-zielonej skurzanej zbroi.
         - Wszystko gotowe?
         - Czas zacząć spektakl, wszyscy są pijani mój przyjacielu…
         Delia wyszła na balkon, rozglądając się i wylewając łzy smutku. „Nie przyjdzie” powtarzała w myślach „A miał przyjść”. Nagle z krzaków w ogrodzie wyszła czarna postać. Pomachała do Deli, która uradowana wytarła łzy. Postać wspięła się po drabinie i gdy dotarła na górę uśmiechnęła się do dziewczyny.
         - Przyszedłeś. – rzuciła się na Nazira z płaczem.
         - Miałem być więc jestem. – mówił bez uczuć.
Weszli do środka, dziewczyna zdjęła ubrania zostawiając na sobie tylko jedwabną koszule. Przyjrzała się zielonowłosemu, który miał na sobie skurzaną zbroje.
         - Mój luby, po co ci to? Odrzuć to i połącz się ze mną– przytuliła się do niego. – Co się stało, czemu nie odpowiadasz?
Delia odsunęła się z przerażeniem w oczach. Drewnianą podłogę zalała krew. Nazir wbił jej swój rodowy nóż w brzuch.
         - D…dlaczego? – osunęła się na ziemie, jej wzrok zastygł na balkonie, z którego wychodzili wojownicy węża. Z jej jeszcze żywych oczu poleciały słone łzy żalu i smutku, a jej ostatnimi słowami które wymówiła przed śmiercią były.
         - Co ja zrobiłam…
         Pięćdziesięciu mężczyzn powoli przemieszczało się po korytarzu dworu wilka. Otwierano drzwi do których wchodziło kilku ludzi. I nie budząc nikogo, po cichu wbijali miecze w śpiące ciała ludzi. Nagle jakiś giermek narobił rabanu, krzycząc i wrzeszcząc że atakują. Aron nie mógł zabić dwunastolatka, więc uderzył go rękojeścią w czoło, ogłuszając go.
         - Zabić! Spalić! – nawoływał Nazir.
Niestety dla wilków, połowa jej rodziny już nie żyła zabita we śnie. Na korytarzu rozpoczęła się krwawa rzeź. Węże walczyli bez honoru, zabijali wbijając miecze w plecy, walczyło po kilku na jednego wilka. Żaden z obrońców nie mógł zwołać rycerzy spod dworu, gdyż wejście było zablokowane przez kilku wojowników. Ginęli wszyscy na dworze, rycerze, dzieci i służący. Każdy kto był przeciwko Nazirowi, stawał przed boskim sądem. Nagle do walki z zielonowłosym stanął rycerz Deli, Efar.
         - Ty zdradziecki gadzie!
         - Oj, schlebiasz mi.
         - Zdechniesz śmieciu! Nie dam ci ruszyć mojej pani!
Młody wąż zaczął się śmiać.
         - Twoja pani nie żyje! Ona nas tu wpuściła!
         - Kłamiesz! – rycerz rzucił się do walki. – Kłamiesz!
         - Zabiłem ją. – powiedział z uśmiechem.
Nazir wybił miecz rozżalonemu rycerzowi, który padł na ziemie.
         - Powiedz że kłamałeś.
         - Zabiłem ją. – zielonowłosy przebił Efara mieczem, wbijając go w usta. Jego ostatni jęk brzmiał jak „zawiodłem”.
Wtedy jeden z wojowników węża krzyknął.
         - Wanarz ucieka!
         - Aran i dziesięciu naszych, za nami! Reszta ma spalić ten dwór!



piątek, 11 kwietnia 2014

"Wojna Rodzin" Rozdział IV

Rozdział IV
„(Nie) udany powrót”
         Nazir wraz z Gotharem wrócił do cytadeli króla. Wszyscy słyszeli co udało mu się dokonać, więc każdy się go obawiał. Kiedy zielonowłosy zszedł z swojego konia, mając głowę króla lasu przy pasie, zobaczył jak rycerze wszystkich rodów witają go choć sami byli przerażeni. Wojownicy uformowali dwie ściany między którymi szedł Nazir. Naprzeciwko niego stanął Ocarian, czerwonooki rozłożył ręce chcąc go przytulić, lecz blondyn uderzył go otwartą ręką. Całe rzędy rycerzy zaniemówiło i zamarło, z wielkim zdziwieniem patrzyli na tę parę przyjaciół.
         - Ocarian, co ty? – wyszeptał zdziwiony potomek węża.
Lecz on spojrzał tylko na grajka i z wielkim żalem zwrócił się do Nazira, który po uderzeniu spoglądał ze zdziwieniem na niego.
         - Kto to?
         - Bard… Gothar…
         - Dobrze więc… - Ocarian wtulił się w czerwonookiego. – Nie zostawiaj mnie bez słowa…
Zielonowłosy uśmiechnął się i pogłaskał blondyna po głowie.
         - Przepraszam, nie chciałem żebyś się martwił… - poczuł że jego ramię robi się mokre. To blondyn zaczął płakać.

Bard spojrzał na nich z lekką zazdrością. Podszedł do rycerza węża, którego włosy jarzyły się jak ogień pochodni.
         - Oni są razem?
Lecz on w oczach wojownika zobaczył tylko zdenerwowanie.
         - Nie. Ogólnie kim ty jesteś?
         - Mam na imię Gothar, pan Nazir zabrał mnie z mojej rodowej wsi. Jestem bardem. A ty?
         - Aran. Przyjaciel Nazira…
Po tych słowach Aran poszedł do koni i zaciągnął je do stajni.
         Nazir otarł łzy przyjaciela, oddał głowe jednemu z rycerzy a z Ocarianem poszedł do budynku, opowiadając swoją przygodę. Lecz po głowie cały czas chodziła mu przepowiednia Króla lasu i słowa „Szczur przyjacielem będzie Wilka”. Trzymając przyjaciela wszedł do środka, lecz w drzwiach stała już Delia. Który była bardzo zdziwiona widząc pana swego serca, który trzyma za ramię płaczącego blondyna.
         - Witaj… - wyszeptała.
         - No hej…
         - Jak podróż? – Delia mówiąc te słowa miała łzy w oczach.
         - No pięknie, ona też… - burknął pod nosem Nazir.
Ocarian chwycił rękę zielonowłosego i pociągnął go za sobą, biegnąc w stronę Sali jadalnej. Kiedy weszli do jadalni młody wąż zobaczył nakryte miejsce. Blondyn usadził go przed tym miejscem i dał mu kilka talerzy z jedzeniem. Nazir spojrzał na spalone mięso i źle przygotowane jedzenie. Już miał jeść, kiedy odepchnął talerze od siebie.
         - Kto to zrobił?!
         - Ale…
         - Kto! To jest niejadalne! Niech ja no… - Zielonowłosy zobaczył że Ocarian zaczyna płakać i przez łzy mówi
         - Nazir ty idioto! – po czym wybiega z Sali. Czerwonooki złapał się za głowę i powiedział szeptem
         - Boże… no i będą kłopoty…

Przez dwie kolejne godziny chłopak siedział w jadalnie z zamyśloną miną. Aż w końcu wziął się w garść i poszedł pod pokój w skrzydle Szczura. Podszedł do drzwi, pod którymi siedział Aran.
         - Dzięki że go pilnujesz, masz chwile przerwy. – powiedział do niego dziedzic Węża, po czym wszedł do środka. Na łóżku leżał zapłakany Ocarian. Nazir podszedł bliżej, usiadł obok i pogłaskał chłopaka po głowie.
         - Zostaw… - krzyknął.
         - Przepraszam… miałem ciężki tydzień.
         - Dlatego chciałem ci zrobić coś do jedzenia… - mówił cały zalany łazmi.
Zielonowłosy podniósł przyjaciela i przytulił go.
         - Spokojnie… - wyszeptał. – Wybacz mi…
Blondyn wtulił się w przyjaciela.
         - Ale masz coś dla mnie zrobić…
         - A co? – zapytał ze zdziwieniem.
         - Powiem ci kiedy indziej. 

wtorek, 8 kwietnia 2014

"Dzień w którym złamaliśmy Tabu" Rozdział III

 Rozdział III
„Szczęśliwi ci, co zaznali smutek.”
        Aya wróciła do domu, po dwu godzinnej rozmowie z przyjaciółką. Weszła do domu, zdjęła buty i od razu coś ją uderzyło w nozdrza. Wyczuła pieczonego kurczaka. Szybko pobiegła do kuchni z myślą jak przeprosić Mateusza, lecz w kuchni zastała Amadeusza. Zdziwiona zapytała.
        - Gdzie jest Mati?
        - Zmęczony, śpi. – powiedział z uśmiechem do dziewczyny.
        - Jak to? Może zobaczę co u niego…
        - Nie! – krzyknął przerywając jej. – Lepiej nie… śpi.
        - Skoro tak mówisz… Co jemy?
        - Nogi kurczaków duszone i lekko podsmażone.
Blondynce ślinka poleciała z ust.
        - Brzmi… smakowicie…
        - Dobra, umyj ręce i choć nałożę ci.
        - Oj czyste są.
        - Umyć rączki, już, już.
        - No dobra… - powiedziała przewracając oczami i poszła do toalety. Amadeusz w tym czasie nałożył na talerze te nóżki kurczaka, wziął jedną na talerz i poszedł z nią na górę do Mateusza. Gdy podszedł zobaczył że drzwi są otwarte, a pamięta że je zamykał. Gdy wszedł do środka zobaczył Aye, trzymającą butelkę Whisky, patrząc z żalem i gniewem na leżącego brata. Który nadal był lekko wypięty.
        - Aya…
        - Czy… on pił?
        - Trochę. Przerwałem mu.
        - To gnojek… - w jej oczach wyleciały łzy smutku. – Dlaczego?
        - To długa historia, nie na ten czas. Chodź na dół…
Dziewczyna przyjrzała się bokserkom chłopaka. Miały bielsze ślady w niektórych miejscach. Szybko odwróciła się w stronę czarnowłosego.
        - Co mu zrobiłeś?
        - Ja? Nic.
        - Upiłeś i zgwałciłeś?
        - Kpisz sobie ze mnie? Nigdy bym tego nie zrobił.
Blondynka złapała za bieliznę brata i ściągnęła je lekko w dół. Zobaczyła wypływającą z niego „ciecz życia”.
        - A to?
        - On… on mnie o to poprosił…
        - Dlaczego miałabym ci wierzyć!?
Chłopak podszedł do dziewczyny. Mimo iż był wyższy o głowę, zrównał swój wzrost z jej. Spojrzał jej głęboko w oczy i powiedział.
        - Dlatego, że ja kocham ciebie. Aya, uwierz mi.
W jej oczach pojawiły się łzy. Oddaliła się od czarnowłosego chłopca.
        - Aya…
        - Nie zbliżaj się! – krzyknęła. – Na początku uprawiasz seks z moim bratem, a teraz wyznajesz mi miłość?
        - Aya ja…
        - Milcz! Wynoś się z tego domu… już!
U chłopaka pojawiła się łza smutku. Odwrócił się od dziewczyny i wyszedł z pokoju, a potem z domu. Blondynka na początku wytarła brata, po czym położyła się obok niego. Przytulając się do niego.
        Maria wracając z centrum handlowego zauważyła płaczącego Amadeusza. Szybko podbiegła do niego.
        - Węgielku, co się stało?
        - Zrobiłem to…
        - Co zrobiłeś?
        - Wyznałem jej miłość…
        - Komu?
        - Ayie…
Kasztanowa dziewczyna podeszła bliżej i przyklękła przy nim.
        - Nie przejmuj się tym. Odrzuciła cię?
        - Tak, wygoniła z domu.
Maria uśmiechnęła się i pocałowała chłopaka.
        - Ale dlaczego? – zapytał zmieszany.
        - Zawszę cię kochałam… obrażałam cię by ci tego nie wyznać…
        - Czyli jak ja cię obrażałem to, ty to znosiłaś tylko dlatego że mnie kochasz? – zadał pytanie.
        - Między innymi.
        - Przepraszam… też cię lubię, ale nie wiem czy tak jak ty mnie.
        - Mi to nie przeszkadza, ja mogę jeszcze poczekać. Niestety twoja wybranka serca kocha swojego brata. Tego nie zmienisz…
        - Desko…
        - Tak węgielku?
        - Czy chcesz być… moją dziewczyną?
Kasztanowa dziewczyna uśmiechnęła i pocałowała płaczącego chłopaka.
        - Tak i to bardzo…
        - Chodźmy stąd… najlepiej gdzieś daleko…
        - Jak chcesz. Znam ładny park. Pojedziemy tam autobusem, będziemy za dwadzieścia minut. – Maria wstała i podała rękę chłopakowi, ten ją złapał i razem poszli na autobus.

        Po godzinie Mateusz się obudził. Zobaczył wtuloną w siebie siostrę, ale poczuł dyskomfort. Z miejsca gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę, coś wypływa i się lepi. Jego bokserki również miały ten sam „klejący się” problem. Pomyślał sobie co mogło się zdarzyć. Czy to Amadeusz. Po chwili złapał się za głowe, to wredny kac zaatakował. Zaczął powoli sobie przypominać, co się działo. Przez przypadek obudził siostrę.
        - Mati… - powiedziała z lekkim zaspaniem. – pamiętasz co robiłeś?
        - Tak…
        - I co teraz zamierzasz?
        - Nie wiem, chce się zapaść pod ziemię…
        - Ach… ty głupi. – Aya podsunęła się bliżej i pocałowała swojego rodzonego brata w usta, przykładając swój język do jego. Gdy odsunęła się łączyła ich strużka śliny.
        - Aya… co ty…
        - Mati, kocham cię…
        - Ja też, ale jesteśmy rodzeństwem…
        - Ale ja cię kocham inaczej! Chce z tobą chodzić, całować się a nawet uprawiać seks. – w jej oczach pojawiły się kolejne łzy. Blondyn przytulił siostrę.
        - Ale my jesteśmy rodzeństwem. Nie możemy…
        - Nie obchodzi mnie to. Chce być z tobą. Na dobre i na złe.
Dziewczyna odsunęła się od brata. Popatrzyła mu głęboko w oczy i powiedziała.
        - Pocałuj mnie, jeśli mnie kochasz. Odejdź, bądź każ mi wyjść, jeśli mnie nie kochasz.
Chłopak podstawiony pod ścianą zbliżył się do siostry, która zamknęła oczy. On zbliżył swoje wargi do jej, aż w końcu złączyły się w namiętnym pocałunku i znów gdy się rozdzielili łączyła ich tylko ślina. On położył się, a ona wtuliła się brata z uśmiechem po czym wyszeptała mu do ucha.
        - Braciszku, kocham cię.
Mateusz pocałował ją w czoło i odpowiedział.
        - Ja ciebie też.  



Hejo tu wasz pisarz~
Chciałbym was poinformować że to ostatni rozdział ^^
Ale jeśli chcecie to jeszcze czytać to mam tak jakby kontynuacje o nazwie "Kiedyś nazywaliśmy to przyjaźnią". Będę to wrzucał rzadziej, ale mam nadzieje że się spodoba~ ^^

niedziela, 6 kwietnia 2014

"Dzień w którym złamaliśmy tabu" rozdział II

Rozdział II
„Nieodwzajemniony.”
        Aya płacząc wybiegła z domu i wpadła na czarnowłosego chłopaka. Ten widząc łzy dziewczyny nie mógł zostawić jej obojętnie.
        - Hej mała, co się stało?
        - Nie nazywaj mnie mała! Zaraz… Amadeusz?
        - No cześć, młodsza siostro mego przyjaciela~.
        - Możesz po prostu nazywać mnie po imieniu? – dziewczyna przestała już tak rozpaczliwie płakać. Chłopak złapał ją za  ramie i pchnął ją w kierunku centrum handlowego.
        - Ej! Co robisz? – zapytała zdziwiona.
        - Zabieram siostrę mojego przyjaciela na lody, gdyż jest smutna.
        - Dzięki… - powiedziała z lekkim rumieńcem na twarzy. Całej scenie przyglądał się Mati, który ze złością gniótł zdjęcie, które przed chwilą wyjął.
        Parka dotarła do lodziarni, gdzie usiedli i rozkoszowali się zimną przekąską. Siedzieli w ciszy, ale po dłuższej chwili przerwała ją blondynka.
        - Dlaczego…
        - Co dlaczego? – przerwał jej Amadeusz. – Dlaczego pomogłem płaczącej dziewczynie?
        - Tak… jakby…
        - A tak o. – uśmiechnął się przyjaźnie. - A dlaczego wybiegłaś z domu płacząc?
Na twarzy dziewczyny pojawił się smutny grymas. Wzdychając powiedziała.
        - Mati…
        - Co ci zrobił? – znów jej przerwał.
        - Możesz mi nie przerywać? – zapytała z lekką nutą złości w głosie.
        - No dobra… - burknął chłopak.
        - Więc Mati na mnie nakrzyczał. I chyba zakochał się w Marii…
Amadeusz złapał się za głowe.
        - Aya… co ty do niego czujesz?
Jej smutna minia zamieniła się w zboczony uśmieszek.
        - Kocham go…
Wtedy ktoś złapał dziewczynę za ramiona.
        - Twój kompleks brata robi się coraz bardziej niebezpieczny.
        - Weź przestań Mario… Przecież go nie zgwałcę…
        - Tego bym się po tobie spodziewała.
        - Cześć desko. – Amadeusz powiedział machając ręką.
Na twarzy dziewczyny z kasztanowymi włosami pojawił się wredny, wymuszony uśmiech.
        - Cześć węgielku… - powiedziała…
        - To wkładki w staniku, czy w końcu urosły ci piersi? – zaśmiał się wesoło. Ale zdenerwowany Maria wzięła lody przyjaciółki i rzuciła je wprost w głowę żartownisia. Jego uśmiech szybko znikł. Chłopak zrzucił z siebie zimny deser, i patrząc na uśmiech Aya powiedział.
        - Widzę że ci lepiej. Cieszę się.
        - Ta, dzięki…
        - Coś się stało? – wtrąciła się Maria.
        - No Mati… - blondynka powiedziała, ale przerwała. Gdyż pamięta że jej przyjaciółka podkochiwała się w Mateuszu. – nie, nieważne… - dokończyła.
        - No weź… - marudziła przyjaciółka.
        - No dobra. Mati zranił się w stopy przeze mnie…
        - Serio? – poderwał się Amadeusz.
        - No tak jakby…
        - Wybacz mi o siostro mojego przyjaciela i ty deseczko, ale chce sprawdzić do u niego. Więc oddalę się…
        - Dobrze… Dziękuje… - powiedziała pod nosem. Ale chłopak usłyszał to i z uśmiechem odszedł od ich stolika, po czym czarnowłosy zniknął gdzieś w tłumie. Maria usiadła naprzeciwko blondynki.
        - No opowiadaj.
Aya z lekką czerwienią na twarzy powiedziała.
        - Widziałam…
        - Co widziałaś?
        - Matiego nago~. Dwa razy.
        - Co!? – krzyknęła. – Co wy?
        - Niestety jeszcze nic. – zaśmiała się blondynka. – Przez przypadek weszłam do toalety gdy się rozbierał.
        - Ta… przez przypadek?
        - Uklękłam przy nim…
        - Co!
        - … i zabandażowałam mu nogę. Podniosłam głowę. Dopiero wtedy się zorientowałam że ma mały ręcznik, no i widziałam… - po tych słowach zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.
        - Aya, opowiadaj dalej… - ich rozmowa rozpoczęła się na dobre.

        W tym samym czasie Amadeusz podszedł pod dom rodzeństwa. Pchnął drzwi i stanął w przed pokoju. Wziął głęboki wdech i krzyknął na cały głos.
        - Mati!
Cisza. Chłopak zawołał jeszcze raz.
        - Mati!
Zdziwiony brakiem odpowiedzi wszedł na górę. Wszedł do pokoju przyjaciela, zobaczył wielki bałagan i plamy krwi. Wystraszony wbiegł do łazienki gdzie blondyn siedział przy wannie z butelką whisky.
        - Co ty robisz idioto? – powiedział wyrywając mu trunek.
        - Oddaj to… - powiedział. Po jego głosie było słychać że jest już lekko pijany.
        - Co ty człowieku robisz?
        - Pije…
        - Ale po co?
        - By zapomnieć…
        - O czym!?
        - O miłości…
Amadeusz westchnął.
        - Jakiej miłości?
        - Bolesnej…
Czarnowłosy podniósł pijanego chłopaka. I uderzył go w twarz.
        - Ty kurwo…
        - Co mi zrobisz? O miłość się walczy! Zawsze!
        - Tak? – blondyn wstał i lekko bujając się podszedł do przyjaciela i pchnął go na posadzkę.
        - Co ty… - Amadeusz nie mógł dokończyć zdania, gdyż Mateusz przyłożył swoje usta do jego. Czarnowłosy nie zareagował, nie mógł pojąć tego co się dzieje. Blondyn usiadł na zielonookim i zaczął płakać.
        - Wybacz… ja… ja po prostu cię kocham… - mówił przez łzy.
Amadeusz podniósł się lekko i przytulił przyjaciela.
        - Nie, to ty mi wybacz. Mówiłem ci przed chwilą że o miłość się walczy. A teraz? Wybacz mi…
        - A-adi…
        - Słucham…
        - Proszę… kochaj się ze mną…
        - Nie mogę…
        - Proszę… chociaż ten jeden raz… ten jedyny raz…
Czarnowłosy pomyślał „jest lekko pijany i przypomina trochę siostrę. Moją ukochaną Aye”
        - Niech będzie… - westchnął. – ale robię to tylko dlatego, bo jesteśmy przyjaciółmi… przynajmniej ja tak uważam…
        - Naprawdę?
        - Ech… tak…
        - Jej! – blondyn przytulił się do przyjaciela, po czym wstał i złapał go za rękę ciągnąć do swojego pokoju. Gdy już byli w środku, Mateusz wyciągnął spod łóżka pudełko. W ów kartonie były różne seks-zabawki. Wyjął z niego wazelinę i podał ją Amadeuszowi. Po czym zdjął dres i już miał zdejmować bokserki kiedy przyjaciel go zatrzymał.
        - Zostaw je… będzie mi łatwiej…
        - No dobra…
Zielonooki nałożył na blondyna trochę wazeliny, po czym zdjął swoje spodnie razem z bokserkami. Ale się zawahał.
        - Nie mogę… nie dam rady.
Niebieskooki spojrzał na blondyna po czym westchnął i wziął jego przyrodzenie do ust. Po chwili było gotowe, a pijany chłopak jeszcze raz się odwrócił. Jedno pchnięcie i przyjaciele byli złączeni. Blondyn jęknął z bólu i przyjemności. Jego przyjaciel zaczął poruszać się w jego organizmie, nie czuł przyjemności. Kiedy wszedł najgłębiej jak mógł, masując przy tym prostatę wypuścił z siebie swoje płyny życia. Po czym od razu opuścił ciało Mateusza. Czarnowłosy wytarł się i założył ubranie. Blondyn chwycił go za podkoszulek mówiąc.
        - Adi… dziękuje…
        - Ta… - chłopak wstał i opuścił pokój.