sobota, 14 listopada 2015

"Krucjata Kłów" Rozdział VI

Rozdział VI
Sztrzał

Hejo, zwlekam się z rozdziałami, ale ciężko mi się pracuje ostatnio. Staram się wrócić do formy. Niestety teraz wrzucam krótszy rozdział, ale mam nadzieje że się spodoba. 
All

         Łowcy zaprowadzili Amadeusza do jego pokoju. Ten szybko zrzucił swoją pidżamę, by móc spokojnie ubrać kombinezon bojowy. Przypomniał sobie rozmowę sprzed chwili. Razem ustalili, że lepiej będzie, jak „zdradzą”. Okazuje się że przez kilka ostatnich lat najprawdopodobniej byli okłamywani. Ale czy naprawdę muszą uciekać? Co miał zrobić. Nie wiedział czy był manipulowany przez Zakon czy teraz przez starszych łowców. Ale wydawało mu się że oni mają racje. Może dzięki temu, uda mu się spotkać z Morfeuszem? Zobaczy, co przyniesie mu życie.

         Morfeusz starał się znaleźć przyjaciela, nie wiedział do czego jest zdolny. Godzinę wcześniej stracił żonę, stracił córkę po czym sam, zabił kilkunastu łowców. Blondynowi robiło się słabo, gdy myślał o tym, co może się dziać. Wtedy się zatrzymał. Zamarł, jakby ktoś przebił go lodowatą włócznią. Spojrzał na ulice, oświetlaną delikatnie latarniami. Poznał zapach, który świdrował mu nozdrza swoim słodkim, metalicznym aromatem. Widział stróżki krwi, spływające po drodze. Wiedział, że to nie jest dobry znak. Taka ilość świeżej krwi nigdy nie jest dobrym znakiem. Ruszył czym prędzej na górę. Coś się działo.

         Amadeusz, ubrany już w kombinezon bojowy, na który składała się ponad półtora kilogramowa kamizelka taktyczna „KAM-39”, nałożona na czarną bluzę. Chłopak spojrzał po starszych. Mieli te same kamizelki, ale schowane za płaszczami. On też taki dostał, i pewnym jest że musi go założyć. Ból po postrzale go na chwile zatrzymał, ale starał się go przezwyciężyć. Założył jeszcze buty taktyczne i spojrzał na swoich towarzyszy.
         - I jak młody, jesteś gotowy uciec stąd? – zapytał Kazier. – Nie zawahasz się zostawić tutaj Juliana?
         - Jak widać, nie zawaham się. – odpowiedział pochmurnie.
         - Czy naprawdę jesteś w stanie umrzeć, zostać ściganym do końca życia, przez to, że chcesz zobaczyć oprawcę swoich rodzicieli?
         - Tak… - parsknął nerwowo.
         - Jesteś głupi, czy chory? – zapytał Max, podnosząc torbę z bronią.
         - Głupi, jak widać. Skąd to wszystko macie? Broń, amunicja, ubrania?
         - Wydaje mi się, że taki sprzęt można kupić w każdym sklepie militarnym. – Kazier mrugnął do niego.
         - Aha… okej…
         - Idziemy panowie. – przerwał Max. – Czas zdrady…

         Morfeusz usłyszał syreny policyjne. Szybko ruszył w stronę, skąd dobiegały. Mijając pachnące ciała, chciał czym prędzej powstrzymać przyjaciela. Dwanaście ciał. Dwadzieścia ciał. Trzydzieści ciał. Blondyn przyśpieszał coraz szybciej, chcąc po prostu powstrzymać go. Nie zawahał by się go zabić, gdyby ten nie chciał przerwać. Nie wiedział skąd pomysł, że to właśnie Adam wtedy ich zabił. Coś mu podpowiadało, że to on. Nagle coś go wtedy powstrzymało przed dalszą drogą. Spojrzał na szpital, przed którym trwała panika. Wielu lekarzy biegało z noszami, ich kitle były umazane krwią. Wielu ludzi wspierało się nawzajem, by dojść do szpitala. Ale to nie ta fala krwi, zwłok, lekarzy i rannych go powstrzymała. Naprzeciwko niego, po drugiej stronie ulicy dostrzegł jego.

         Amadeusz wraz z łowcami przepychali się wśród rannych. Nie wiedzieli co się dzieje. Próbowali jak najszybciej stamtąd  wyjść. Chcieli pomóc rannym, więc zamiast od razu „zdradzać” zakon, ruszyli na pomóc ludziom. Wybiegli ze szpitala, ale wtedy, na ulicy, się zatrzymał. Spojrzał na drugą stronę. Jego oczy spotkały się z zdenerwowanym wzrokiem Morfeusza. Od razu go rozpoznał. Przyjrzał się jego ubraniom, poplamionych krwią. Nie wiedział co o tym sądzić. Spojrzał na łowców, którzy byli bardziej zdezorientowani, niż on. Kazier i Max zainteresowali się rannymi. Nie zauważyli kiedy Amadeusz, dyskretnie wyjął pistolet z torby. Ruszył do przodu, powoli, wręcz niezauważalnie dla łowców i wszystkich wokół.


         Morfeusz spojrzał na przyjaciela. Przyjaciela? Kiedyś, byli przyjaciółmi. Wątpił już w to słowo. Blondyn cofnął się kilka kroków, tak by latarnia oświetlała całe jego ciało. Mógł uciec, ale co wtedy by pomyślał Amadauesz. Uśmiechnął się, widząc że ten mierzy w jego stronę drżącą ręką.
         - Witaj Amdi.
Potem, był już tylko strzał.