niedziela, 17 maja 2015

"Książę Kirgar" Rozdział I



Rozdział I
„Książe w stolicy.”

Strasznie was przepraszam za tą, dość długą przerwę. Nie wiem co się ze mną działo. Ale teraz mam nadzieje wrócić do normalnego udostępniania rozdziałów :3
Lekki pisarz All~ 

            Kirgar wraz z strażnikiem przechodził przez ozdobione korytarze. Na większości były przepiękne obrazy krajobrazów. Na jednym, którym najbardziej lubił książę, na pierwszym tle znajdował się koń, stojący na polanie. Był białej maści, dobrze zbudowany. Jego pysk był skierowany ku górom, które były oddzielone od zielonego pastwiska, grubym pasmem drzew. Wszystko jednak spowijała lekka mgła, a górskie szczyty były praktycznie niewidoczne. Obraz ten wisiał tam od lat. Chłopiec zawsze na chwile przed nim stawał. Po prostu go lubił. Tym razem nie było inaczej. Strażnik stanął w pobliżu, dokładnie obserwując księcia.
            - Książe. – nagle usłyszeli czyjś głos. W ich stronę podszedł dość stary, pięćdziesięciu letni mężczyzna. Posiadał on siwą, bujną brodę, lecz jego głowa świeciła łysiną. Ubrany w błękitną szatę, uklęknął przed księciem. – Nie widział książę mojego syna?
            - Nie generale. – odpowiedział z uśmiechem. – Ale na pewno gdzieś się kręci. Zawsze jak ja go szukam, siedzi na jakimś drzewie, na dziedzińcu. – Chłopiec chwile pomyślał i znów zaczął mówić. – A coś się stało?
            - Ależ nie. – zaśmiał się generał. – Po prostu go szukam. – wstał i spojrzał na strażnika. – Ja już pójdę…
            - Dobrze generale. Jak znajdziesz Uhlira, poproś go żeby mnie znalazł.
            - Tak jest. – pochylił głowę i odszedł. Książe jeszcze chwile popatrzył na generała, potem na obraz i ruszył ze strażnikiem do swojego stryja.

            Generał Tao, obserwował dziedziniec w poszukiwaniu syna. Jego ręce były ukryte pod szatą. Wzrokiem badał korony drzew. Nie było ich wiele, dwie wierzby i tyle samo dębów. Urozmaicały zasypany kwiatami ogród, na którym zwykle przechodziły służki, albo inne kobiety. Teraz był pusty.
            - Uhlir! – krzyknął, słysząc nagły szum na wierzbie. – Wychodź… - mężczyzna powoli zaczął zbliżać się do drzewa. Spojrzał na koronę widząc już jakieś zarysy postaci. – Uchlir?
Nagle za sobą usłyszał jak ktoś biegnie. Zanim się obrócił poczuł przeszywający ból. Poczuł nóż w swoich plecach. Spluną krwią padł na ziemie. Obejrzał się jeszcze do tyłu. Nie mógł uwierzyć w to co widzi…
            - Uchlir…?

Książe dotarł ze strażnikiem, do stajni. Tam już czekał na niego brat króla, Julin. Miał na sobie czerwoną szatę, taką samą jak gwardziści. Był to chyba jedyny powód mylenia go ze zwykłym strażnikiem. Uklęknął na kolano i wtulił chłopca w pierś.
            - Kirgar! – zaśmiał się, mierząc blondyna swoim piwnym wzrokiem. Stryj chłopca, zresztą jak sam król, miał orzechowe włosy. – Urosłeś! Ile ja cię nie widziałem? Chyba z rok!
            - Witaj stryjku. – Kirgar też się uśmiechnął. – Czego ojciec chce mnie nauczyć?
            - Życia. – odpowiedział z uśmiechem. Wtedy plecy księcia ktoś pchnął. Blondyn obejrzał się za siebie. – No Kirgarze, poznaj Mrozika. – był to koń o białej maści. Niższy od innych koni. Zwierzak polizał twarz księcia, który zaczął się śmiać.
            - To łaskoczę, przestań.
            - No! Mrozik spokojnie. – Julin złapał konia i odciągnął go od chłopca. Ten tylko wytarł się ze śliny zwierzaka. – Gotowy do drogi?
            - Drogi? Jakiej drogi?
            - Jedziemy do Sojuszu Trójkąta! – krzyknął radośnie. – Książę musi poznać inne kraje. I to szybko… - jego uśmiech zniknął.
            - Stryjku…?
            - No, nie ważne. Jedziemy! – Złapał księcia za pachy i posadził na Mrozie

Wyjechali z pałacowych murów, w towarzystwie dwóch rycerskich jeźdźców. Ich twarze pokazywali że byli zaprawieni w wojnach. Owalne, surowe rysy twarzy i jeden z nich miał bliznę. Długości dłoni, przechodzącej przez całą twarz. Nie byli zbytnio rozmowni, po prostu jechali za nimi. Cała stolica królestwa, była podzielona na trzy strefy. Oprócz grubego muru, oddzielającego miasto od reszty świata, były jeszcze dwa. Jeden był umieszczony powyżej dolnego miasta, zamieszkałego głównie przez niebogatych mieszczan, zajmujących się rzemieślnictwem, albo innymi rzeczami. Górne miasto, zamieszkałe przez mistrzów zawodów, kupców, możnowładców i wysoko urodzonych mieszczan, było mniejsze. Zajmowało około jednej trzeciej tego, co zajmowało dolne miasto. Ogrodzone murem od dolnego miasta i od pałacu, świeciło w środku stolicy. Gdzieś przy środku znajdował się królewski pałac, połączony z zamkiem. Kamienna forteca, wielkości połowy górnego miasta, mieściła w sobie królewskie sypialnie, stajnie, koszary i ogrody. Każda ze sfer była oddzielona kamienną bramą, z metalowymi kratami. Właśnie przejeżdżali przez górne miasto. Książe wyrównał konia, z stryjem i obejrzał się po kupcach i ludności na ulicy. Ci widząc go, zatrzymywali się i pochylali głowy.
            - Stryju, jak żyją ludzie?
            - Ludzie? Dokładnie jacy ludzie? Znam wielu… - uśmiechnął się. – Możnowładców i chłopów. Rycerzy i wojowników.
            - A tutaj? – zapytał po chwili ciszy.
            - A tutaj… ludzie żyją dobrze. W górnym mieście jest stosunkowo bezpiecznie. Jednak wszyscy tutaj znają waszą wysokość i ciebie Kirgarze. Stolica jest bogatym miastem. Jednym z najbogatszych na całej żelaznej wyspie! – zaśmiał się. – O jak żałuje że spędziłem tutaj więcej czasu…
            - Czemu? – zapytał zdziwiony chłopiec. Jednak szybko pozbył się z twarzy zdziwienia i przybrał uśmiech, machając do ludzi.
            - Bo znowu wyjeżdżam, ale tym razem z tobą. Tyle szczęścia. – ostatnie zdanie dodał jakby z ironią w głosie.
             - Przecież wrócimy. Podróż nie trwa wiecznie stryjku. – zaśmiał się. – Żałuje, Uhlir został na dworze. Z kim ja się będę bawić całymi dniami…
            - Bawić? Kirgarze, co ty całymi dniami robisz na zamku? – zapytał stryj z zdziwieniem i lekką złością. Wydawało mu się że król zaniedbuje naukę syna.
            - No, ojciec posyła za mną nauczycieli. Uczę się przez większość czasu. Męczy mnie to. Ale generał Tao, mnie i Uhlira uczył ostatnio walki mieczem.
            - Mieczem? – zaśmiał się. – A potrafisz chociaż miecz podnieść?
            - Potrafię! – oburzył się. – Potrafię i podnoszę!
            - Ależ oczywiście – zakpił. – chyba drewniany. – książę zamilkł, co zapewne oznaczało potwierdzenie zdania stryja. 

W oczy chłopca uderzył nieprzyjemny obraz. Z jednego z domu, na bruk został wyrzucony najprawdopodobniej niewolnik. Leżał na ziemi, a jakiś „możnowładca” podszedł do niego, uderzając go w twarz. Ten padł na kolana i pokłonił się najniżej jak potrafił.
            - Miej litość panie. – błagał, pozbawiony szat, wychudzony mężczyzna.
            - Zamilcz śmieciu!  - odparł jego właściciel. – Jakim prawem pytam!
            - Proszę… panie… - załkał.
Mężczyzna miał kopnąć niewolnika, kiedy to książę się zatrzymał. Tuż przy centrum wydarzeń.
            - Co tu się dzieje! – krzyknął, ale „możnowładca” nawet na niego nie spojrzał. Odpowiedział mu tylko.
            - Spadaj dzieciaku!
            - Dzieciaku…? – mężczyzna usłyszał głos czterech osób. Jednocześnie cała książęca karawana powiedziała ten jeden wyraz. Dopiero wtedy spojrzał w górę, na jeźdźca białego konia. Z czerwonego wyrazu twarzy, przeszedł na blady. Padł na kolana, jeszcze niżej od swojego niewolnika.
            - Błagam o przebaczenie, książę…
            - Wstań. – ośmiolatek nakazał wrogim tonem. Może to właśnie dlatego bardziej się bał. Nie wiedział do czego zdolny jest blondyn. Niepewnie mężczyzna wstał, lecz nadal nie spojrzał na księcia, lecz wbijał twarz w ziemie. – Co ci uczynił ten niewolnik?
            - Zjadł resztki…
            - I dlatego wyrzuciłeś go z domu, i publicznie chciałeś zlinczować?
            - Ale panie. Zakazałem mu tego! A on…
            - Cisza! Nie chce tego słuchać. Wstań. Kim jesteś? – zwrócił się do niewolnika. Na oko miał osiemnaście lat. Kruczo czarne włosy, sięgające do karku. Oczy, co ciekawe, szare. Przepasany tylko kawałkiem białej tkaniny wstał.
            - Nazywam się Axamij, panie.
            - Dlaczego zostałeś niewolnikiem? – książę go dopytał. Choć jego stryj już dawno pokazał mu, że muszą ruszać.
            - Łowcy niewolników złapali mnie i moją rodzinę na gospodarstwie. Uprawialiśmy ziemię w królestwie. Mnie sprzedano tutaj… a moi bracia… niech bóg się nimi zaopiekuje, gdziekolwiek są…
            - Dobrze, Axamie. – Kirgar ruchem ręki przyzwał do siebie strażnika, który już od dawna obserwował co się dzieje. Ten uklękną przed nim.
             - Wasza wysokość?
            - Dajcie mu jeść i pić. Dajcie mu też trochę monet. Wolność została mu zwrócona. – w oczach niewolnika pojawiły się łzy. Nie smutku, gniewu czy rozpaczy. Ale radości. Sam książę zwrócił mu wolność.
            - Dziękuje panie! – krzyknął.
            - Ale panie…! – oburzył się „możnowładca”, ale książę obdarzył go tylko piorunującym spojrzeniem. Mężczyzna zamilkł i wrócił do domu.
Karawan księcia wyjechała z górnego miasta. Stryj nachylił się do bratanka.
            - Książę… nie powinieneś mieszać się w błache sprawy…
            - To nie było błache… ten mężczyzna został pozbawiony domu. Przecież musiałem coś z tym zrobić. Źle bym się czuł, gdyby to mój dom znikł.
            - Książę…
            - Dlatego muszę się uczyć. Muszę być dobrym władcą i poddać królestwa byle komu! – zaśmiał się, wyciągając drewniany miecz. Przyśpieszył konia, wyprzedzając stryja. Ten natychmiast ruszył za nim, próbując go dogonić. Nie chciał dalszych opóźnień w podróży. 

Wyjechali już z górnego miasta, przejeżdżając przez biedniejsze ulice. Jednak dwupiętrowe domy nie sprawiały wrażenia tanich, i takie nie były. Ludzie prawie tak samo ubrani. Jedyne co różniło się od górnego miasta to mniejsza liczba niewolników. Można było też powiedzieć że jest brudniej, ale nie tak bardzo. Mieszkańcy jednak byli zaniepokojeni widokiem księcia. Szeptali między sobą.
            - Książę ucieka?
            - To już koniec… Boże ratuj nas…
            - Wszyscy umrzemy…
Książe spojrzał na swego stryja. Zmierzył go dokładnie i potępił surowym wzrokiem. Przyśpieszył, a jego ludzie wraz z nim. Książe starał się nie słuchać co woła za nim jego stryj. Brzmiało to mniej więcej „niech książę się zatrzyma”. Chłopiec zauważył również, że przyśpieszając wywołał popłoch wśród mieszczan, którzy bledli na ten widok. W końcu coś się działo, a on nie został poinformowany. Ich konie biegły w taką prędkością, że gdyby nagle coś by im wyskoczyło na drogę, to nie zdołali by się zatrzymać. Kirgar chciał jak najszybciej wyjechać z miasta.

Po dłuższej chwili opuścili zamkowe mury, a blondyn zwolnił swojego konia. Stryj natychmiast pojawił się obok niego. Znajdowali się już przy wjeździe do lasu pod stolicą.
            - Książe! Prosiłem żebyś się zatrzymał. – powiedział agresywnym tonem.
            - Co się dzieje stryju…
            - Jak to… jedziemy na nauki…
            - Do innego kraju!? – krzyknął, zatrzymując konia.
            - T…tak…
            - Masz mnie za idiotę, bo jestem dzieckiem!? – wrzasnął.
            - Książę…
            - Mów co się dzieje. Dlaczego ludzie twierdzą że uciekam. Mów!
            - Dobrze… książę… jest wojna…