niedziela, 8 lutego 2015

"Wojna Rodzin" Rozdział XV



Rozdział XV
„Szczurza chorągwią jeździecka”

 ------------------------------------------------------------------------------------------
Tak, tak przepraszam, wiem że obiecałem na moim facebooku że rozdział będzie wczoraj... nie wyrobiłem się. Ale mam nadzieje że wam się spodoba. Ogólnie czemu coś takiego? Nie wiem... chyba żeby przydłużyć fabułę i trzymać się pierwotnego szkieletu.
Wasz lekki pisarz All~
-------------------------------------------------------------------------------------------

         Nazir po kilkunastu minutach odepchnął znowu głowę blondyna. Ten spojrzał na niego niczym zbity pies. Zielonowłosy przetarł łzy i znów usiadł, tym razem obok Ocariana. Spojrzał na odrażające otoczenie, po czym wrócił na Szczura, zatapiając się w jego niebieskich tęczówkach.
         - Chciałbym ci wybaczyć… żeby było jak dawniej. Jesteś… byłeś moim oczkiem w głowie. – uśmiechnął się, widząc że blondyn znów szykuje się do płaczu. – Ale nie potrafię…
         - Rozumiem… - skomentował jego wypowiedź. - … jest coś… cokolwiek, co mógłbym dla ciebie zrobić…?
         - Zabij króla…
Ocarian natychmiast wstał, zrzucając za sobą krzesło i spiorunował wzrokiem Nazira. Ten lekko się speszył, nigdy nie widział u niego takiego zachowania, nikt chyba nie widział.
         - Nigdy! – odpowiedział. – Nigdy nie zdradzę króla! Choćbyś miał przebaczyć mi wszystkie moje winy, a nawet ocalić świat! Obiecałem wierność koronie!
         - No to nic nie możesz zrobić… - podsumował. – Chcesz zostać na noc, dwie, trzy?
         - Wybacz… - jego twarz z groźnego grymasu przeszedł na przepraszający uśmiech. - … ale chyba lepiej będzie jak wyjadę… natychmiast…
         - No dobrze… jak chcesz…
         - Mam prośbę… - przerwał mu. – Oddaj mi Airena.
Zielonowłosy otworzył szeroko oczy i usta. Jego mały Ocarian dorósł szybciej niż myślał. Wie co chce, umie to powiedzieć, wręcz wydaje rozkazy. Niegdyś strachliwy, chowający się za jego cieniem chłopiec zamienia się w męża, ojca… może i coś więcej… Prowadzi chorągwie… a przynajmniej połowę chorągwi ze sobą w celu walki.
         - Oczywiście… - uśmiechnął się smutno i klasnął w słonie. Za bocznych drzwi wyłonił się Aron, trzymając pod pachą Airena. Jego czerwony strój doskonale maskował znajdującą się na niej krew. Którą zresztą w tym momencie blokował opatrunek. Czerwonowłosy oddał rannego szczurowi i zaklął widząc jak jego biała koszula przesiąknęła krwią. Nazir podszedł do nich i złapał głowę blondyna. Dokładnie za policzki i wyprostował ją, po czym się zbliżył i ucałował jego czoło. Uśmiechnął się boleśnie.
         - Masz moje błogosławieństwo. Uważaj, w mennicy jest mój człowiek.
         - Artur De Volpe?
         - Znasz go?
         - Tak, kazałem go zabić. Zginął stojąc naprzeciwko mnie, a potem aresztowałem jego ludzi.
Węża zamurowało. Uśmiechnął się jeszcze raz i odprowadził ich wzrokiem. Gdy tylko znikli z pola widzenia, a ich kroki zrobiły się cichsze, zielonowłosy usiadł przy ciele ojca. Położył jego gnijącą głowę przed sobą i zapytał.
         - Co teraz, tato? 

         Ocarian usadowił młodego Gryfa na koniu, prowadzonego przez jednego z najbardziej zaufanych jeźdźców, Karna. Mężczyzna ten był albinosem, kolejnym jakiego blondyn znał. Mimo iż siedział w pełnej zbroi, a przy ręku cały czas trzymał główkę miecza, miał bardzo charakterystyczne i spokojne lice. Jeździec przywiązał jednookiego do siebie i uśmiechnął się do swego pana. Ocarian odwzajemnił uśmiech. Blondyn często bawił się z Karnem za młodu, a teraz? Jeden jest głową, panem, a drugi, jego mieczem. We dwoje (troje) wyjechali naprzeciw reszty chorągwi i zaczęli ich prowadzić spokojnym tempem. Spojrzeli na swoje konie, co zawsze ich śmieszyło. Mimo iż nie spotykają się tak, jak zza młodu, to ich konie to rodzeni bracia. Dwa piękne orzechowe ogiery, a na ich grzbietach dwóch, równie pięknych jeźdźców i Airen.
         - Cieszę się że tu jesteś… - powiedział blondyn.  – …nie widziałem cię już dobre kilka miesięcy.
         - Zawsze jestem przy panu, taka rola miecza. – odpowiedział z uśmiechem. Wyjechali z terenów które były jeszcze w zasięgu wzroku rezydencji Węży i mijali puste, zielone pałacie terenu. Zapewne dawne pastwiska. Wypędzono pasterzy, ich zwierzynę zabrano a tu powstaną obozy wojskowe Wilków. To wszystko były już chyba zaplanowane przez Nazira i jego ludzi.
         - Mimo iż jesteś mieczem, jesteś moim przyjacielem… zresztą każdy tutaj jest moim przyjacielem! – krzyknął, a wszyscy za nim niemal jednogłośnie krzyknęli.
         - Wiwat Ocarian!
         - Cieszę się że jesteście ze mną!
         - Wiwat Ocarian! – powtórzyli
         - Nie Ocarian! – zaśmiał się pod nosem. – Szczury!
         - Wiwat Szczury! – krzyknął Karn.
         - Wiwat! – wszyscy się zaśmiali i ruszyli dalej. Prowadzeni przez kogoś kto nie traktował ich jak pionki do gry, tylko przyjaciół, mogli by w ogień skoczyć. Na szczęście już nie musieli nikogo gonić. Można powiedzieć że wygrali. Powoli zmieszali do celu, a słońce zachodziło coraz niżej, na spotkanie z horyzontem. 

         Chorągwia jeźdźców zatrzymała się dopiero przed wjazdem do lasu, a raczej zostali zatrzymani. Stary pasterz machał w ich stronę kijem, i nie chciał ich wpuścić.
         - Czemu nie pozwalasz nam przejść!? – zapytał blondyn, obserwując siwobrodego mężczyzny. Uderzył swoją laską w ziemie i krzyknął.
         - W lesie są demony! Zrzucając konnych! Zabijają ich! To kara Boska! – wykrzykiwał w niebogłosy. – Te szatańskie pomioty was pozabijają!
         - Nikt nie umrze! – Karn spojrzał na mężczyzn w pełno płytowych zbrojach, siedzących za nim. – Jest nas pięćdziesięciu dwóch, w tym większość ma ciężkie zbroje. Demony musiały by mieć pazury ostrości najdroższych mieczy, a i tak nie zabiją! – co prawda, chorągwią szczura miała jedne z najlepszych zbroi w całym państwie. Ich tereny wbrew pozorom były bardzo bogate, dlatego mogli sobie pozwolić na takie jednostki.
         - Biada wam! – krzyknął starzec, kiedy szczury przejechały obok niego. – Biada wam! – powtórzył, ale jego krzyki nie docierały już do uszu blondyna i albinosa. Ocarian zbliżył się do przyjaciela.
         - Myślisz że to o tych demonach to prawda?
         - Niewykluczone. Gdzieś tutaj przecież był „król Lasu”.
         - Jego podwładni? – zapytał obolały złotooki.
         - Być może, albo najeźdźcy…
         - Jedźmy już… - syknął blondyn, ale przerwał mu jeden z jego ludzi wysuwający się na przody.
         - Panie, ludzie są przemęczeni, konie też.
         - Ech, dwie godziny odpoczynku… albo zostajemy na noc!
Pięćdziesięciu dwóch mężczyzn zeszło z koni i zaczęło budować małe obozowisko.

         Wokół drzew pojawiły się namioty, a na miejscu starych spróchniałych konarów, stanęły ogniska. Ogień był tak dobrze kontrolowany, że nie rozchodził się po okolicznych roślinach, a dokładnie palił się w miejscu do tego wyznaczonym. Wojownicy podzielili się na wartowników, opiekunów koni, tych którzy mieli odpoczywać i zmianę dla warty. Ocarian spał wraz z Airenem i Karnem w pomarańczowym  namiocie. Gryf był w opłakanym stanie. Praktycznie padł na mate i usnął. Blondyn usiadł obok i spojrzał na Karna.
         - On musi się znaleźć u medyka. Jak najszybciej… - powiedział, przecierając szable ze złotą, ozdobną główkę na końcu rękojeści. – Musze postać go z kilkoma jeźdźcami…
         - Ale…? – zapytał po chwili albinos.
         - Jeśli pośle z min ciężkozbrojnych to mogą nie dojechać na czas. A z kolei lekkie jednostki są narażone na… - jego głos zadrżał lekko - … te demony.
         -Niech pan i dziesięciu jeźdźców pojedzie z Gryfem… - spojrzał na umęczone ciało mężczyzny. – Ja pojadę z resztą chorągwi. – teraz jego czerwone tęczówki zatrzymały się na szabli. – To broń de Volpa?
         - Tak, zabrałem gdy się poddawali… - zachwycił się ostrzem. – pierwsza pamiątka z pola bitwy… właściwie druga… - spojrzał na nogę – i pierwszego kogo skazałem na śmierć. – jego podziw znikł. - … mam jego krew na rękach.
         - Taka rola głowy. – uśmiechnął się. Złapał swoją sakwę i zaczął z niej wyjmować różne rzeczy. Buteleczki z jakimiś płynami, skrawki papieru. Aż w końcu wyciągnął poduszkę pod „delikatny” tyłek Ocariana. Podał ją mu, a blondyn kompletnie zaniemówił. Wziął fioletowy przedmiot i usiadł na nim.
         - D…dziękuje… - zarumienił się ze wstydu.
         - Pamiętam, że od dziecka masz delikatne siedzenie. – zaśmiał się, a niebieskooki był coraz bardziej zażenowany. 

         Pierwsze promyki oświetlały teren obozowiska, kiedy to Airen już dawno był przywiązany do konia Ocariana. Szczur przeleciał wzrokiem po swojej mieszanej grupie. Trzech ciężkozbrojnych i siedmiu lekkozbrojnych jeźdźców. Posłał łagodny uśmiech albinosowi i ruszył. Do Karna podbiegł jeden z wartowników.
         - W nocy było słychać jakieś ruchy w lesie…
         - Jakie ruchy!? – uniósł się.
         - Zwierzyna, watacha … dużych stworzeń…
         - Co to znaczy dużych…? Czemu nie mówisz mi takich rzeczy wcześniej?
         - Nie mogłem was znaleźć, a potem przypisano mnie do opieki nad końmi…
         - Dobra… zbierać się! – krzyknął albinos

Ocarian pędził ile sił w końskich kopytach. Drzewa przemykały niczym liście na wietrze. Jednak blondyn dostrzegł ruchy między nimi. Czarne masy przebiegły między grubymi konarami drzew, aż w końcu jakaś jednostka wyskoczyła na żołnierza Szczura. Ten runął na ziemie, a jego koń pojechał kawałek dalej, po czym się zatrzymał. Tą masą okazał się ogromny wilk. Większy co najmniej o połowę od zwykłego zwierzęcia tego gatunku. Mimo takiego rozmiaru doskonale było widać wszystkie jego wilcze cechy. Szczur spanikowany wcisnął metalowy karwasz prosto do pyska żądnej krwi zwierzyny. Ocarian przyśpieszył konia i wyciągając lśniącą szable. Wziął zamach i przeciął plecy wilka. Przerwany kręg kręgosłupa doprowadziło że czarne zwierzę zawyło z bólu i padł na jeźdźca. Ocarian machnął ręką, a dwóch innych żołnierzy natychmiast zeskoczyło na ziemie, pokrytą  jeszcze świeżą rosą. Podnieśli truchło, co raz patrząc z przerażeniem w stronę lasu, po czym zabrali lekko rannego szczura i ruszyli dalej, tym razem szybciej.

Ocarian znajdował się po środku całego szyku, otoczony przerażonymi przyjaciółmi . Wilko-podobne stwory co chwile przebiegały im drogę. Jak zdążyli naliczyć było ich jedenaście. Ale jeden z nich, największy, o białej maści, biegał wraz z trójką czarnych za nimi. Mogli się tylko domyślać że to on tutaj jest alfą. Ludzie byli przerażeni takim obrotem sprawy.
         - Słabo gryzą… - powiedział lekko poturbowany szczur. – Właściwie to kły mu się połamały na karwaszu…
         - Jak się zwiesz? – zapytał Ocarian.
         - Nafar, panie…
         - Dziękuje Nafarze… - blondyn posłał mu uspokajający uśmiech. Wojownik chciał odpowiedzieć, ale znów wyskoczył między nich wilk. Przewrócił konia kolejnego jeźdźca i rzucił mu się do szyi. Zwierzę podniosło oklapłe ciało mężczyzny i kolejnym skokiem znikło w lesie.
         - Ruszać się! Szybciej! Jak skoczą na was pamiętajcie, karwasz w pysk!
         - Tak jest! – żołnierze wyciągnęli miecze. Kierowanie koniem, przy takiej prędkości jedną ręką było już bardzo ryzykowne. Chcieli uciec z tego lasu, mając nadzieje że przeżyją.

Żołnierza na samym przodzie powaliło to zwierzę. Jego koń pojechał dalej, kiedy on leżał. Zgodnie z rozkazami wciskał karwasz prosto do pyska bestii. Wyjął sztylet po czym wbił go w czaszkę wilka . Natychmiast się podniósł, i chwile obserwował jak czarna bestia odeszła parę kroków i runęła z impetem na ziemie. Ostatni lekki jeździec w formacji podał mu rękę, poturbowany ją złapał i resztką sił wdrapał się na konia. Teraz jedenasto konna grupa zamieniła się w ośmiokonną jednostkę. Ocarian wsłuchiwał się w coraz słabszy oddech Gryfa. Nie chciał tutaj skończyć. Widząc jego roztargnienie, trzech ciężkozbrojnych zjechało na tyły. Rozejrzeli się i zawrócili konie.
         - Za Szczury! – krzyknęli i popędzili na białego potwora. – Za Ocariana!
         - Wracać tu! Idioci! – Blondyn powiedział to bardzo płaczliwym głosem. – proszę… - dodał po chwili ciszej. Jednak oni nie zareagowali. Już po chwili wjechali w wilki, za co one zareagowały tak samo. Wszystkie przy życiu osobniki skoczyły na trzech jeźdźców. Ocarian odwrócił wzrok, właśnie stracił kolejnych trzech przyjaciół. Na chwile stracili ogon, ale niestety po kilku minutach, niedobitki watahy wilków pojawiły się za nimi. Najprawdopodobniej w wyniku tego starcia, cztery czarne potwory poległy z rąk Szczurów. Ich pościg liczył teraz tylko pięć czarnych i jednego białego osobnika.
         - Na mój znak! Nawracamy i atakujemy je! – Ocarian wciągnął szablę i spojrzał na swoich ludzi. Ci z przerażeniem skinęli mu głową. Biały wilk jakby zrozumiał co się dzieje, spojrzał na niedobitków swej grupy, po czym jakby chciał coś powiedzieć, warknąć, ale blondyn podniósł rękę. Rozległ się dźwięk rogów, jakich ludzie zazwyczaj używali przy polowaniach, a konie zawróciły. Ocarian już znajdował się na samym przodzie szyku, tym samy rozpoczynając go. Gdy znajdował się z oddziałem tuż przed wilkami, w ślepiach wilka zobaczył coś jak…starach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz