sobota, 31 stycznia 2015

Podsumowanie Stycznia

Ten styczeń jest najbardziej pracowitym dla mnie okresem na tym blogu, jak widzicie osiemnaście (z tym to dziewiętnaście) postów, w tym siedem rozdziałów. Wiem że to mało, ale będzie więcej. Do tego w mojej głowie zrodził się pomysł zwierciadła kruka i paru innych. Ogólnie luny będzie tak samo :D

Suma wyświetleń na ten miesiąc przekroczyła: 700! Co mnie strasznie satysfakcjonuje :D

Wasz lekki pisarz All

czwartek, 29 stycznia 2015

Nowy Projekt Nazwany!

Heeejo z biblioteki szkolnej, właśnie wymyśliłem nazwę dla nowego opowiadania. Teraz możecie zobaczyć że jest  "Zwierciadło Kruka" Nowy Projekt :D

Idealnie opisuje to co chce napisać :D

Wasz lekki pisarz All

niedziela, 25 stycznia 2015

"Wojny Rodzin" Rozdział XIII



Rozdział XIII
„Łzy przebaczenia”

Na samym wstępie chciałbym wszystkich przeprosić że przez tak długi czas nic nie dodawałem, strasznie źle się czuje, wręcz padam, ale piszę. Mam nadzieje że ten rozdiał wybaczy moją nieobecność :3
Wasz lekki pisarz All


Nim jeszcze wszyscy się ocknęli z bitewnego transu, do miasta wjechały oddziały szczura. Pełne płytowe zbroje lśniły pomiędzy piętrowymi budynkami. Wieśniacy co chwile wyglądali z okien, albo się w nich chowali. Ocarian dowoził oddziałowi, jak dumny przywódca, prowadzący hordy kawalerii. To już nie był ten strachliwy i przestraszony chłopak, przez ten cały czas stał się prawdziwym mężczyzną. Jednak nikt by się nie spodziewał, że za jego radosną miną i dzielną duszą kryje się żal. Zyskał żonę i potomka, ale stracił najważniejszą osobę w jego życiu. Teraz on nie może pozwolić, by ktoś zabił Nazira. Jego ludzie natychmiast zatrzymali się przy mennicy i zeskoczyli z koni. Walki ustały, a zarówno gryfy jak i lisy rzucały bronie na ziemie. Blondyn natychmiast wbiegł do środka, zauważył tylko truchła i rozpacz. Niegdyś szara, kamienna posadzka została zalana krwią jak i wieloma innymi płynami. Z trudem chłopak powstrzymał się od zwrócenia ostatniego posiłku. Natychmiast podbiegł do płaczącego Michała.
         - Hej mały… - przywitał się z lekkim uśmiechem. – Co tu robisz?
         - T…to był… mój… ojciec… - wyjękiwał przez łzy.
         - Ah… rozumiem… jak ci jest?
         - Michał… z rodu… knura….
         - Słuchaj, nie ważne jaki miałeś tutaj udział, ani twój ojciec. Kilku moich ludzi odprowadzi cię do cytadeli królewskiej, potem wrócisz do siebie…
         - A…ale… - zachłysną się.
         - Tak będzie lepiej, uwierz mi… - uśmiechnął się i wstał. – Kto jest odpowiedzialny za tą walkę? Słucham! W imieniu króla przyznać się!
         - Ja! – na środek wyszedł Lis, z zadziornym uśmiechem jak zawszę. – Artur de Volpe, do usług. – skinął się z szerszym uśmiechem.
         - Dlaczego, Volp…
         - Z rozkazu mojego pana Nazira.
         - Ściąg go! – krzyknął Ocarian, i zanim lis się zorientował jego ciało przeszył bełt. Jego pomarańczowy kontusz zarumienił się czerwoną cieczą. Padł na kolana, i gdy już miał mówić ostatnie słowa, kolejny bełt przeszył jego głowę. Ocarian wyszedł i machnął ręką do swoich ludzi.
         - Połowa jedzie ze mną, a druga tutaj sprząta. Michała i pojmanych do Cytadeli! Jasne?
         - Tak jest! – odkrzyknęli, nadal czymś dziwnym dla nich była ta siła i determinacja Ocariana. Który już po chwili kazał oddziałom wyjeżdżać. 

Airen jechał z zaledwie trzema ludźmi. Walka w mennicy nie była czymś czego oczekiwał. Zwłaszcza że straty jakie odniósł były zbyt wielkie. W ostatniej chwili ujrzał chorągwie szczura. Dzięki temu teraz był znów daleko przed nimi, jednak praktycznie bezsilny. Obejrzał się na swoich ludzi, dwóch okutych w szaty przepięte pasem, i nałożonym na to wszystko metalowym napierśnikiem, broniącym tylko klatkę piersiową i ramiona. Szaty były w czerwonych kolorach, jak zresztą herb. Trzeci zaś, zakuty w płytową zbroje wyglądał jak żywa śmierć. Srebrny ubiór zalewał się czerwonym płynem. Wszyscy wiedzieli że długo nie przeżyje, ale jechał z nimi, miał swój honor. Sam młody Gryf był ranny, ale na pewno nie tak jak ten rycerz.  Lekka blizna na twarzy, nic poważnego. 

Aria niespokojnie chodziła po Sali tronowej. Król uważnie śledził ja wzrokiem, sam z resztą był zdenerwowany. W końcu wstał, z taką siłą że wszyscy skierowali swój wzroku ku niemu.
         - Ario, dziecko moje, usiądź błagam cię.
         - Królu, nie mogę… myśl o tym że Ocarian pojechał… walczyć jest czymś…
         - Niespokojnym? Dziwnym? – dodała Katarzyna siedząca niedaleko.
         - Dokładnie… - przytaknęła jej albinoska. – Nigdy się tego nie spodziewałam…
         - Tak jak ja, że mój braciszek pojedzie wymierzać sprawiedliwość na własną rękę. – zaśmiała się, obracając w palcach swoje krwiste włosy. – co się dzieje w dzisiejszych czasach…
         - Dokładnie… - Aria zbliżyła się do króla, który wskazał jej ręką miejsce przy tronie. Krzesło Ocariana, z poduszkami… Albinoska słodko się zaśmiała i usiadła na tym krześle, odwracając głowę w stronę króla. – Czy on zawsze miał delikatny tyłek?
         - Ario proszę cię… - król i Katarzyna zaśmiali się, na chwile uciekając od problemów. – Tak… zawsze był… „delikatny”. – celowo zaakcentował ostatnie słowo, by reszta mogła się zaśmiać. – Dlatego kręcił się dookoła niego Nazir… ach… ten chłopiec też rozum stracił.
         - Dlaczego? – zapytały dziewczyny, niemal jednocześnie.
         - Kiedyś był inny… moje ptaszki śpiewały mi o jego zrachowaniach. – jago uśmiech znikł. – Kochał Ocariana, opiekował się nim, dbał. Być może wilki stracił też ze względu na niego…
         - Kochał? – wtrąciła Aria.
         - Albo kocha. Kto go tam wie, izolatka zmienia człowieka. Ocarian zresztą też go… - znów głos mu się zawahał, a oczy szeroko otworzyły. – A co jeśli on chce go uwolnić!?
         - Dziadku… to nie możliwe. Ocarian? – przytłumiała go Katarzyna, która sięgnęła po dzban wina i nalała sobie kieliszek.
         - Przecież Kellan go szczerze. Mimo iż jest wężem, nie jest skłonny do zdrad. Zwłaszcza przed majestatem waszej wysokości. – ukłonił się Gothar.
         - Dobrze że jesteś.  Zagraj coś… na uspokojenie. – odpowiedział Kanir, gładząc swoją siwą brodę. Wtedy pomieszczenie wypełniło się anielskimi dźwiękami instrumentu barda i słów jego piosenki. Król jednak uchylił się od Arii.
         - Wciąż nie mogę uwierzyć że Ocarian był zdolny do czegoś takiego.
         - Może naprawdę chodzi mu o honor…
         - Nie oto mi chodzi. – Zaśmiał się. – Chodzi mi o waszego potomka. – uśmiechnął się szczerze, a Aria się zarumieniła, również chichocząc się pod nosem.
         - Król nawet nie wie, jaki on jest stanowczy po alkoholu. Przecież tylko dlatego Nazir został aresztowany.
         - Aż żałuje że tego nie widziałem. – dziewczyna się zarumieniła a król od razu się poprawił. – Mam na myśli aresztowanie, nie to co się działo w sypialni. Ach, mam nadzieje że będzie jeszcze czas, abym to ja waszego syna, bądź córkę uczył.
         - Na pewno królu, przecież wasza królewska mość jest w sile wieku.
Do komnaty wszedł Lurd. Z wielkim żalem spoglądał na Ojca, ale jak zwyczaj nakazywał uklęknął przy tronie.
         - Królu… - zaczął, ale surowy ton Kanira od razu nim wzdrygnął.
         - Mów…
         - … Airen zabrał ludzi z pobliskiego posterunku. Jakiś podróżnik opowiadał o walce czerwonych kontuszy z pomarańczowymi. Zapewne Airen i Ocarian stoczyli pojedynek w mieście. Z tego co opowiadał pomarańczowych było ze dwudziestu…
         - Brednie! – przerwał mu król. – Ocarian wyjechał wraz z chorągwiom jeźdźców (100).
         - Więc to był ktoś inny… ale Airen na pewno tam walczył. Podróżny wspominał o złotookim wojowniku. A ci pomarańczowi stacjonowali w mennicy od wczoraj.
         - Mennicy! – król się uniósł. – Sprowadzić tu mojego brata! Natychmiast!
         - Tak, królu. – Lurd się ukłonił i już miał wychodzić, kiedy wszystko przerwał nagły brzdęk lutni Gothara. Wszyscy zwrócili głowę ku niemu. Grajek rzucił instrument na ziemie i z kamienną miną zaczął biec w stronę gryfa. Ten zdezorientowany chciał zatrzymać go ręką, ale nie dostrzegł noża ukrytego w ręce muzyka. Nim wszyscy zareagowali Gothar znajdował się tuż przed swoim celem. Katarzyna i Aria wrzasnęły niemal jednocześnie, widząc przebite ciało głowy rodziny gryfa. Lurd spluną krwią prosto na twarz napastnika. Mimo rany nie miał zamiaru puścić grajka. Złapał go za szyje i rzucił go na drzwi. Szybkim ruchem wyciągnął miecz i lekko kołysając się zaczął podchodzić do Gothara. Trzęsącą się ręką podniósł broń i skierował ją w stronę chłopaka. Drugą złapał za nóż w jego klatce piersiowej. W tym momencie zaczęli podbiegać strażnicy. Król natychmiast zerwał się z tronu, wyciągając swój miecz podbiegł do drzwi. Lurd puścił miecz, padając na kolana, spoglądał na to co się dzieje. Kanir natychmiast przebił serce grajka mieczem. Uklęknął nad synem, który zakrwawioną ręką dotknął policzka ojca.
         - Ojcze… wybacz mi… - stęknął. Król natychmiast złapał jego dłoń.
         - Synu, zawsze ci wybaczałem.
         - Zawsze? Zawsze byłeś surowy…
         - Chciałem abyś przestał być dorosłym dzieckiem… zawsze chciałeś się opierać na mnie. Każde słowo mną potwierdzać. – Z oka starca spłynęła łza smutku. – Dlatego byłem surowy…
         - Ale… wybacz…że musisz oglądać swojego zapłakanego syna… - z jego oczu również popłynęły łzy. Tuż obok nich pojawiła się Katarzyna i rzuciła się na szyje. Mimo iż zawsze była silną kobietą, teraz była zapłakana. Ojciec ją przytulił, szepcząc jej na ucho.
         - Zaopiekuj się bratem… - niestety, to były jego ostatnie słowa. Ręka którą jeszcze trzymał król opadła na ziemie. Kanir natychmiast potrząsnął synem, który nie reagował. Jego usta wykrzywiły się w uśmiech, i tak zastygły. 

Airen dotarł do rezydencji węży. Niemal natychmiast zeskoczył z konia, i wbiegł do dębowej rezydencji. W korytarzu zastał kilku rycerzy, którzy zdziwili się na jego widok. Zgięli się w pół.
         - Witamy, czego pan tutaj szuka? – zapytał jeden z nich.
         - Prowadźcie mnie do Kellana. Natychmiast! – wrzasnął, a oni posłusznie skinęli głowami. Ruszyli przed nim. Airen poruszał się po dość ciemnym korytarzem, w którym można było wyczuć charakterystyczny metaliczny zapach. Nie czuł się zbyt pewnie, więc dłoń umieścił na rączce miecza. Rycerze stanęli przy największych drzwiach i jednym ruchem otworzyli je przed obliczem syna Gryfa. Airen wszedł do jadalni, zaciemnionej jak reszta dworu. Zielony dywan, sprowadzany z dalekiego południa dodawał efektu ciemności. Drzwi tuż za nim się zamknęły, a ogień rozbłysnął ukazując martwe ciała przy stole. Gryf natychmiast chciał się cofnąć, ale drzwi były zablokowane.
         - A kto to odwiedził moje śliczne progi? – usłyszał dobrze znany głos osoby którą znał, i już więcej nie miał ochoty widzieć go żywego. – Czyż to nie Airen, syn Lurda?
         - Nazir! – krzyknął przerażony chłopak, patrząc na to, co robi zielonowłosy. Siedział obok trupów i spokojnie jadł obiad. – Kellan cię wypuścił!?
         - Niestety nie… - wąż uśmiechnął się, odkładając nóż. – Chyba chciałeś się z nim zobaczyć? – powoli wstał, nie tracąc kontaktu wzrokowego z Gryfem.
         - Gdzie jest Kellan!?
         - Nie widzisz go? – zaśmiał się, wywołując u swojego rozmówcy ciarki na plecach. Jego głos dudnił po akustycznej Sali. – Przywitaj się! – w tym momencie kopnął bezgłowe ciało, które znajdowało się tuż obok. Szybko zsunęło się na ziemie, wywołując charakterystyczny plask. Airen cofną się o krok, nie mogąc w to uwierzyć.
         - Zabiłeś swojego ojca…? – zapytał drżącym głosem.
         - A kto to miał zrobić? – znów się uśmiechnął, ale szybko ta anomalia na jego twarzy nikła. – Może zjesz z nami? – zapytał, a złoto oczy nie miał wyboru. Skinął głową i usiadł naprzeciwko Nazira. Tuż obok niego, jak z podziemi wyrósł Aran, podając mu talerz ze stekiem i sztućce. Chłopak z trudem znosił zapach gnijących ciał. – Co jest? – zapytał w końcu Nazir. – Nie smakuje ci?
         - Wiesz że tego nie zjem…- skomentował Airen. – Dlaczego to zrobiłeś?
         - Co masz na myśli? – zapytał wręcz melodyjnie.
         - Zabiłeś Wilki, wszystkich członków tej rodziny… nawet dzieci! Zabiłeś swojego ojca, zapewne też stryja! Co chcesz osiągnąć! – uderzył pięścią w stół. – Ocariana też chciałeś tak zabić!? – Airen sam się ugryzł w język. Nazir z wielką siłą wbił nóż w mięso na swoim talerzu. Jego wzrok ruszył ku górze, równając się z poziomem szatyna. Gryf natychmiast chciał wstać i uciec, ale poczuł że Aran go przytrzymuje.
         - Nie masz prawa tak mówić… - warknął Wąż wstając. – Masz takie ładnie oczy… - zaczął zbliżać się w stronę Airena. – Wiesz co? Podobają mi się.
         - Co ty chcesz…? – jego ton był poważnie przerażony
         - Jak to co? – zabrał ze stołu łyżkę i rozszerzył mu powieki. – Chce je… Chyba nie masz nic przeciwko jeśli… - sztuciec znajdował się tuż przed złotą powieką. – je sobie zabrał.
         - Nie! – krzyknął szatyn, ale Nazir szybkim ruchem wyciągnął w całości lewe oko Gryfa i wrzucił go do kufla zalanego wodą. Krzyki jednookiego były niemożliwe. Wieki taniec bólu i złości, zatańczył melodyjny występ, specjalnie dla uszu zielonowłosego i czerwonowłosego. Wtedy drzwi się otworzyły a w nich staną Dexter.
         - Wasza wysokość. – skłonił się w stronę Nazira. – Ocarian z rodu szczura przybywa.
Ta wiadomość zdezorientowała Wężem, który upuścił łyżkę i spojrzał w kierunku drzwi. Już za chwile miał w nich się pojawić jego dawny przyjaciel, który go zdradził.

sobota, 17 stycznia 2015

Noc w kinie~

Hejo, właśnie spędziłem noc w kinie, na czterech najbardziej zajebistych filmach :3
Obejrzałem: Gwiazd naszych wina; Grand Budapest Hotel; Interstellar i Furie. Powiem że jestem bardzo zadowolony.

Pierwszy film wzruszył mnie na końcu, ale śmieszył przez całą czas jego trwania. Był ciekawy wątek z pisarzem, którego za pewne nie tylko ja nie polubiłem.

Ocena: 9/10 

Grand Budapest Hotel ujął mnie tą... komedią. Widzimy ile tam jest sztucznych rzeczy, ale to nas śmieszy. Do tego muzyka, po prostu zajebista... A ich wszystkie tekst? Ktoś po prostu umie w odpowiednim momencie przeklinać :D
Ocena 9.5/10

Intersteller według mnie był troszeczkę... za długi. Muzyka trzymała w napięciu, a wydarzenia jednak zaskakiwały. Film urywa się tak jakby... w pół zdania, (jak książka pewnego autora w pierwszym filmie) Muzyka nie była tak świetna jak na przykład w poprzednim filmie, ale była ok.
Ocena: 8.5/10

Furia, czyli dramat na wojnie. Przyznam że sceny śmierci i pokazywania zwłok były... interesujące. Główny bohater Norman "Maszyna" jest ciotą, i przez ponad połowę filmu widzimy jak się z niego naśmiewają. Ogólnie nabijają się z wszystkiego co związane z Nazistami, upokarzają niemieckie kobiety, ogólnie ochyda. Sceny walki bardziej mi przypominały jakieś walki laserów, przez to jak pokazano np. lecące pociski wystrzeliwane z ckm'a. Bardzo duży plus za ostatnią bitwę która mnie wzruszyła
Ocena: 9,25/10

środa, 14 stycznia 2015

"Wojny Rodzin" Rozdział XII

Rozdział XII
„Mennica”

         Airen wraz z swoimi trzema strzelcami w pośpiesznym tępię, zmierzali do posterunku. Wiedzieli że za niedługo ruszy za nimi pościg. Musiał się śpieszyć, dziadek mu tego nie daruje. Król bardziej ukochał Ocariana niż swojego syna i wnuka. To była jedyna skaza na relacjach rodzinnych, jakie miały te dwa rody. Nikt głośno tego nie mówił, przecież nikt w ten sposób nie chciał tracić honoru. Koń młodego Grfya stąpał po gruncie coraz ciężej. Krople deszczu spowiły leśne tereny. Lekka lecz gęsta mgła zakryła runo leśne, wraz z kopytami koni. Wszyscy zakryli się, płachtami ubrań.

         W cytadeli król ani na chwile nie opuszczał Ocariana i Arii. Gdy tylko główny lekarz opatrzył nogę szczura, ten natychmiast wstał. Kanir natychmiast go podtrzymał, gdyż wydawało się że zaraz się przewróci.
         - Królu… proszę… - jęknął lekko z bólu. – zaopiekuj się Arią…
         - Co? Ocarian? Co ty mówisz? – dziewczyna złapała go za ramię.
         - To honor. Kocham cię, ale musze zagwarantować ci bezpieczeństwo. – delikatnie pogłaskał jej policzek. – Królu…
         - Jesteś ranny mój synu… - burknął. – Masz żonę, dziecko w drodze i chcesz się jeszcze uganiać za kimś kto zranił twój honor?
         - T…tak! – lekko się zawahał, ale odpowiedział niemal natychmiast.
         - Synu mój! Nigdy nie byłem tak dumny z ciebie! Jesteś prawdziwym mężczyzną! – przytulił go, ale on tylko jęknął z bólu. – Zaopiekuje się Arią! Bież ilu chcesz ludzi i leć, ale wróć tu żywy.
         - Dziadku! – krzyknęła Katarzyna.
         - No i przyprowadź Airena… - westchnął i machnął do ludzi szczura.
         - Panowie… - uśmiechnął się blondyn. - … polujemy na młodego gryfa! Zbierzcie kilkunastu ludzi. Co najmniej połowę zostawcie!
         - Ta jest! – krzyknęli i wybiegli z Sali, a Ocarian podszedł do swojej żony. Znów delikatnie pogłaskał ją po policzku.
         - Ario, kocham cię. Ale muszę to zrobić… In mnie już raz zaatakował, może posunąć się zrobić to drugi raz. – lekko ją pocałował. – Zrozum, nie chce cię stracić… nie chcę was stracić… - położył delikatnie dłoń na brzuchu dziewczyny, która zaczęła płakać.
         - Jedź… - powiedziała, a chłopak z uśmiechem i lekko utykając wyszedł z Sali.

         Lis, wraz ze swoja świtą już dojeżdżał do miasteczka z mennicą. Popatrzył na rudego mężczyznę, który jechał na jednym koniu wraz  z młodą czarną kosą.
         - Witamy w mennicy, jesteśmy niedaleko stolicy, więc bez żadnych niepotrzebnych bójek, burd, ani niczego, zgoda? – zapytał z uśmiechem, ale szlachta kiwnęła głową na zgodę. Zatrzymali konie tuż przed drzwiami dworu Gryfa, zarządzającego tym miastem. Podbiegli do nich gwardziści, ubrani w biało-czerwone kontusze. Jakby traktowali ich jako wrogów.
         - Kim waście!? – krzyknął jakiś rycerz z czarna opaską na lewym oku.
         - Artur de Volpe i mój towarzysz Strat z herbu Knurów. – przywitał się złośliwie. – Przyszliśmy odwiedzić pana tego dworu…
Gwardzista podrapał się po głowię, wcześniej zdejmując metalowy hełm.
         - Dobra, ale ci… - wskazał na ludzi lisa, gdyż co niektórzy mieli ślady krwi na pomarańczowych kontuszach. - … zostają…
         - Ma się rozumieć! Panowie pilnować koni!
         - Ta jest panie! – odpowiedzieli i zaczęli zajmować się swoimi sprawami, o ile takie mieli. A w tym czasie, panowie szlachta podeszli do białego, dość bogato zbudowanego dworu. No przecież miasto z mennicą… a poza tym rodzina króla. Na pewno to jakoś wpływało. Drzwi się otworzyli a oni weszli do wielkiego holu, z drewnianą podłogą. Różne ozdoby wisiały na ścianie, od obrazów z krajobrazami, po różne miecze i portrety. Nie mogli się przyjrzeć tym wszystkim ozdobą, gdy z górnego piętra wyszedł mężczyzna, wieku króla, z prawie taką samą brodą, ale była jedna różnica. Ten osobnik miał wszystkie włosy, i nie były siwe.
         - Kogo goszczę w moim domu? – zapytał powoli schodzić ze schodów. Jego źle zawiązany mocno czerwony kontusz, bujał się, jakby miał się zaraz rozwiązać. – Kim szlachta?
         - Artur de Volpe, panie. – ukłonił się, - A to moi towarzysze, Strat z herbu Knurów i Michał, wychowanek mojego towarzysza… - ci również się ukłonili. – Jesteśmy tutaj z przyjacielską propozycją… - wskazał na dwa ogromne mieszki wypełnione pieniędzmi.
         - Rozgośćcie się, służba! Służba! Wpuścić tamtych panów, konie odesłać do stajni. Podać im strawę, nam też podać! – podszedł do szlachty i łapiąc ich za ramiona pchnął lekko do przodu. – Chodźcie, chodźcie, zaraz podadzą napitek.

         Airen wjechał do posterunku gwardzistów królewskich, znajdującą się niedaleko stolicy. Minął drewnianą wieże, wybudowaną z belek i sięgającą kilkunastu metrów. Wszyscy, niemal natychmiast wybiegli z budynków, wybudowanych z tego samego co wieża. Natychmiast stanęli przed młodym Gryfem i się ukłonili.
         - Zbierajcie sprzęt! Ilu was jest?
         - Po co, panie?
         - Musimy ruszać na ziemie węża, stracić Nazira!
         - Jest tu dwudziestu strażników i jeden giermek!
         - Giermek? Tutaj? – zdziwił się i przeleciał wzrokiem po gwardzistach ubranych w płytowe zbroje.
         - Tak jest, zabrać?
         - Poczekaj… - powiedział Airen, lekko się zastanawiając. – On się zwie Harp?
         - Tak, dokładnie panie. Zna pan tego chłopca?
         - Znam, a nawet kiedyś uratowałem mu życie. Dawajcie go, musimy natychmiast ruszać!  - krzyknął, oglądając jak gwardziści biegają zakłopotani, zbierając sprzęt. Nagle wybiegł dwunastolatek, również nie wiedział co robić. Ale zauważył jak młody Gryf macha do niego ręką. Chłopak podbiegł i ukłonił się z chęcią przywitania.
         - Więc tu cię przydzielili na nauki? – zapytał Airen, patrząc z góry na niego.
         - Tak panie. Co się dzieje? – zapytał.
         - Jedziemy zabić Nazira… - powiedział i odwrócił głowę w stronę ziem węża. Mały szatyn uśmiechnął się.
         - Mam jechać z panem?
         - Oczywiście! Sam chcesz się przecież zemścić! Ruszajmy więc! – krzyknął widząc zebranych żołnierzy. Gryf podał giermkowi rękę, po czym wyciągnął go na konia. Dwudziestopięcioosobowa grupa pośpiesznie ruszyła za Airenam.
         - Więc… - zaczął Julin de Collo. – Chcecie mi wręczyć pieniądze, żebym udostępnił Nazirowi mennice? Mam zdradzić swoją rodzinę, kraj i wszystkich mieszkańców w imię pieniędzy!? – naburmuszył się. – I to za…
         - Czterysta monet… - dokończył Lis.
         - To gdzie mam podpisać? – uśmiechnął się szlachcic.
         - Nigdzie, za kilka dni przybędą karawany, a oto pieniądze. – Blondyn skinął głową do Starta, który położył na stole dwa meszki wypełnione monetami. Szlachcic zaczął kwiczeć i na widok pieniędzy aż się ślinić. Jego goście nie mogli na to patrzeć, po prostu wyszli by dołączyć do jedzenia wraz ze swoimi ludźmi.

         Następnego dnia Lis wraz ze swoimi ludźmi stanęli przed budynkiem mennicy i wygonili stamtąd gwardzistów króla. Sama szlachta weszła do środka, a mężczyźni w pomarańczowych kontuszach, eksponowali wszystkim swoją broń. Nikt nie spodziewał się że do miasteczka nagle wpadła grupa Airena. Kilku strażników lisa wbiegło do kamiennego, piętrowego budynku mennicy. Młody gryf zatrzymał się przed budynkiem mennicy.
         - Co jest! – krzyknął. – Gdzie gwardziści!? Kim jesteście?
         - Jesteśmy ludźmi lisa, pilnujemy jego własności! – odpowiedział jeden w pomarańczowym kontuszu. – A waść kto!?
         - Jak to jego własność! To ziemie gryfów! Nie jakiś lisów!
Wtedy okiennice się otworzyły, a z nich poleciały bełty, wystrzelone przez pomarańczowych strażników. Kilku gwardzistów gryfa padło na ziemie przebitych na wylot. Ich wystraszone konie zaczęły uciekać. Airen wyciągnął miecz, co samo z resztą zrobiła reszta jego ludzi. Harp zeskoczył z konia, ale od razu został zatrzymany. Chłopiec miał wyjątkowego pecha, gdyż jeden z ludzi lisa kopną go, i powalił tym samym na ziemie. Pomarańczowi wojownicy uzbrojeni w szable, cofnęli się delikatnie do tyłu, kiedy ludzie gryfa wjechali w ich oddział. Na ulicy niegdyś spokojnego miasteczka rozpoczęła się walka. Niektórzy gwardziści gryfa zeskakiwali z koni, ale i tak mieli problemy. Ciężkie miecze nie mogły się równać z lekkimi szablami. Brzdęk stykających się ze sobą broni rozchodził się echem po budynkach. W oknie pojawił się kusznik, ale niemal natychmiast, strzała przeszyła jego krtań. Łucznicy, co zarazem byli najbardziej oddanymi ludźmi Airen czaili się na kuszników. Nie zwracając uwagi na to, jak wielu gwardzistów już padło. W tym momencie kolejna okiennica się otworzyła i wypuściła z siebie serie kilku strzałów. Tym razem przebiły ciało jednego ze strzelców i jego konia. Airen już miał nawoływać do odwrotu, kiedy na horyzoncie pojawił się jego stryj, z królewskimi gwardzistami. Ośmiu pozostałych przy życiu lisów, wbiegło do budynku i szybko zabarykadowali beczkami żelaza, drzwi. Czekał już tam na nich Lis wraz ze Knurem i Kosą.
         - Panowie, musimy albo się wydostać, albo umrzeć… - skomentował krótko.
Na zewnątrz Airen podbiegł do stryja.
         - Co to ma być! Miałeś pilnować tej mennicy! Kim do cholery są te lisy i co tutaj robią?
         - No to chyba rewolucjoniści Wilka… nie?
 Airen popatrzył w oczy stryja.
         - Skąd wiesz o powstaniu?  - zapytał tonem, jakby chciał go wychłostać. – Skąd!? – powtórzył.
         - Plotki… wśród ludu… - w końcu, jąkając się powiedział.
         - Plotki? Dobra… pogadamy później… teraz zajmijmy się tymi… lisami… - i znów salwa bełtów, przez które padły kolejne jednostki gryfów. – Wyważyć drzwi do diabła! Wyważyć mówię! – krzyknął.


         Knur krzątał się pomiędzy ciemnymi, kamiennymi pomieszczeniami. Trzymał w ręku swoją buławę, i co chwile wyglądał za okno.
         - Ja nigdy nie byłem wojownikiem… - mówił do siebie, myśląc co by tu zrobić. – Nie mam powodu do walki… zaraz! – zatrzymał się gwałtownie, i rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu. – Michał?! Gdzie do diabła jest ten dzieciak! Michał!
          - Schodził na dół. – odparł jakiś lis wbiegający do pokoju. W rękach trzymał piękną, dębową, zdobioną złotem kuszę. Ledwo co otworzył okiennice, kiedy to przebiła go strzała i bezwładnie runął na ziemie, brudząc Knura swoją krwią.
         - O mój boże! – krzyknął Knur, padając przed kusznikiem. Zaczął nim potrząsać, ale lis nie odpowiadał. Strat zamknął mu powieki. – Niech mu ziemia lekką będzie… - powiedział po cichu, po czym zabierając jego kuszę wybiegł z pokoju. Na korytarzu dwóch innych lisów ciągnęło po ziemi jakiegoś rannego, miał przestrzelone ramie, wyglądał jakby spał.
         - Co waść szlachta tu robi? – zapytał jeden z ludzi Artura. – Gryfy próbują dostać się do budynku! Ruszaj waść na dół!
         - Gdzie Michał!? – zapytał, niemal wrzeszcząc.
         - Na dole, jak inni. – odpowiedzieli po czym zostawili ciało. Najwyraźniej przestał oddychać. – Rusz się waść! – krzyknął i cała trójką pobiegli na dół. Te korytarze były wręcz upiorne, nie to co u tego zarządcy ziemskiego. Knur musiał uratować Michała, wiedział że to wszystko i tak źle się skończy. Gdy tylko zbiegli na niższy poziom, drzwi wręcz rozsypały się w drzazgi, a garść lisów zaczęła walkę. Niemal natychmiast do nich dołączyli jeszcze ci dwaj, co z Knurem tu przyszli. Rudy mężczyzna rozejrzał się tylko po holu, i gdy tylko zobaczył chłopca natychmiast pobiegł w jego kierunku. Wymanewrował wszystkich walczących, niemal bez szwanku. Kilka cięć przecięło jego gruby kontusz, i zrobiło nacięcia na skórze.

         - Michale! – krzyknął, widząc jak jakiś mężczyzna rusza na niego z mieczem. Bez wahania rzucił się na chłopca, blokując cięcie miecza. Niestety, ostrze dość głęboko przecięło jego skórę na plecach. Gryf natychmiast odskoczył, zajmując się walką z kimś innym. Ale Michał podszedł do Strata, z łzami w oczach obrócił go na plecy. Spojrzał na szczęśliwego Knura.
         - Nie…e… nie opuszczaj mnie… - zająkiwał się we łzach. Złapał lekko zgrubiałą dłoń opiekuna i spojrzał na niego. – Nie…e możesz… nie…
         - Słuchaj Michale… - zaczął szeptem. – Pamiętam jak jeszcze byłeś małym brzdącem… jak cię matka na ręce po raz pierwszy wzięła… - kaszlnął lekko krwią, a chłopiec jeszcze bardziej zbliżył się opiekuna.
         - Wyjdziesz z tego… zobaczysz… będziemy razem podróżować… zobaczysz… tylko… nie opuszczaj mnie… - jęknął.
         - Nie Michale… tu niestety nasze drogi się rozchodzą… - uśmiechnął się, lecz sam zaczął płakać. – Byłeś bardzo spokojnym dzieckiem… nie ważne co się działo… zawsze mnie słuchałeś…
         - Przecież… jesteś dla mnie jak ojciec…
         - Jak ojciec mówisz? – znów wypluł lekkie ilości krwi. – Jak twój ojciec bym cię zawiódł… powinienem już dawno ci to powiedzieć… ty… ty też byłeś mi synem. – mężczyzna podniósł rękę i łapiąc chłopca wtulił go w swoją pierś. – dlatego muszę cię o to prosić… - chłopiec zaczął niemalże wyć, wtulony w Strata. Mężczyzna podniósł go delikatnie. – Musisz z tym skończyć…
         - Z…z… z czym? – zapytał przez łzy.
         - Z zabijaniem… proszę przestań… już dawno chciałem ci to powiedzieć… nie jesteś maszyną do zabijania, jaką cały świat cię uznał… tylko za nazwisko… jesteś mi synem, jesteś wspaniałym człowiekiem… chce żebyś wyrósł na porządnego szlachcica… - uśmiechnął się.
         - J…jak ja mam zostać porządny… z h…he…herbem Czarnej Kosy…
         - Masz… jest twój… - mężczyzna wręczył mu pierścień. Sygnet z herbem Knura. – Teraz masz szanse… oj… a tyle chciałem jeszcze zrobić…
Walki ustały, jakby wszyscy coś poczuli… lisy rzuciły broń, poddały się, a gryfy przyglądały się leżącemu Knurowi.
         - Mój mały… uwierz mi… chciałem być pierwszą osobą z jaką skosztujesz miodu pitnego… - zaczął płakać, zalewając się potokami słonych łez, z resztą, Michał robił to samo. – chciałem pokazać ci piękno i dzikość wschodu. Chciałem ci też pokazać że można żyć, bez zabijania… chciałem ci pokazać zwyczajne życie… a teraz? Ech… - westchnął zamykając powieki. Już ich nie otworzył. Michał zaczął potrząsać mężczyzną, jakby chciał go obudzić. Ale to nic nie dawało. Strat, szlachcic z rodu Knurów… nie żyje. Chłopiec padł na ciało, płacząc i wydzierając się z rozpaczy. Wszyscy dookoła zdjęli hełmy, czapki i kapelusze. Zapłakany chłopiec spojrzał na wszystkich. Niegdyś swoich towarzyszy i wrogów. Wszyscy oddawali hołd poległemu. W mgnieniu oka przypomniał sobie o co prosił go opiekun. Ze swojego ubrania wyciągnął rzemyk i przeciągnął go w otworze w pierścieniu, po czym założył go na szyje jak naszyjnik. Ostatni jego szept nad ciałem Strata brzmiał
         - Nie będę zabijał… oprócz jednego… złotookiego… - po czym znów wtulił się w ciało. 

piątek, 9 stycznia 2015

"Gapisz mi się na majtki?" Rozdział X



Rozdział X:
Happy Ending

         - Mogłabym zapytać o to samo! – krzyknęła. – Kto tu jest!?
         - O co ci chodzi? – zapytał z niewinnym uśmiechem.
         - Kto tu jest? Ola!? Czy jakaś inna!?
Wolfram wstał, podszedł do dziewczyny i zabrał jej biustonosz, który zwiną i schował w tylnej kieszeni swoich jeansów.
         - Nikogo nie ma, lubię rozrzucać dziewczęce ciuchy i udawać że z kimś jestem. Nie mogę? Mam swoje fetysze! – fuknął i odszedł od niej wychodząc z pokoju. Ciesząc się wygraną, a jego siostrzyczka o niczym się nie dowie… plan miał jedną lukę.
         - Miałeś czekać… - mruknęła Alicja.
         - Nosz kurwa… prawie mi się udało… - jęknął Wolfram.
Aneta odwróciła głowę, i zobaczyła że tuż obok jej brata  nagą Alicje. Która z równie wielkim szokiem spojrzała na „kuzynkę”.
         - A…A…Alicja?
         - We własnej… - spojrzała w dół i szybko się zasłoniła. – Nagiej osobie… dodała…
         - Co ty tu… co wy tu… co… - zaczęła zalewać się łzami. – co się dzieje?
Wolfram zasłonił twarz, i wgapił ją w podłogę. Przy okazji co chwile zerkał na Alicje, której prezentem dla niego, była jej obroża na szyi. Na twarzy Alicji nie było żalu, lekko przytuliła się do blondyna.
         - Przecież jesteście kuzynostwem… - powiedziała Aneta mówiąc to.
„Kuzynostwo” uśmiechnęło się.
         - Nie jesteśmy spokrewnieni… - powiedział Wolfram. – Tata Alicji nie jest z nami spokrewniony. Dziadek go adoptował.
         - Ale dlaczego wy…?
         - To proste… - odpowiedziała Alicja. – My się kochamy. – cmoknęła Wolframa w usta.
         - Ta… to jest logiczne… ta… przepraszam… ja nie powinnam… cię zachęcać… przepraszam Wolf… - rozpłakała się na dobre, a para kochanków przykucnęli do niej (bo przez to wszystko już dawno usiadła na podłodze) i ją przytuli. Po chwili wstała i ruszyła do pokoju. – Ja… ja wam nie będę przeszkadzać… przepraszam… - i poszła. 

         Alicja w niezbyt dobrym humorze podeszła do kuchni, gdzie postanowiła dla uspokojenia zrobić kanapki. Ale gdy tylko stanęła przy blatach, jej kochany kuzynek nie dał jej spokoju. Objął ją od tyłu i lekko polizał w szyje. Jednak też omijał jej obróżkę. Jego dłonie znów wylądowały na piersiach i bieliźnie. Cichy szept Wolframa obudził humor dziewczyny.
         - Kocham cię…
Dziewczyna uśmiechnęła się i lekko się cofnęła. Palcem przeleciała po jego twarzy, brzuchu i kończąc na rozporku, sprytnie go rozpięła. Jego męskość, zasłonięta szarym materiałem. Odchyliła się i palcem odsłoniła co skrywała pod bielizną.
         - Mogę…? – zapytał niepewnie.
         - Tak… mam bezpieczne dni.
         - Dobrze… - już chciał zdjąć bokserki, kiedy w drzwiach tym razem pojawił się ojciec. A raczej powoli się wychylał z wyjątkowo zboczonym uśmiechem.
         - Nosz kurwa! – krzyknął Wolfram. – Tato!
         - Dobra, dobra… - rzucił im prezerwatywy, po czym uciekł z wyjątkowo dziwnym śmiechem.
         - Wolf… - zaczęła. – Zróbmy to kiedy indziej… ok?
         - No dobrze… - uśmiechnął się i cmoknął ją w policzek.
         - Dobra, czas się ubrać… mogę odzyskać mój staniki?
         - Ależ oczywiście… - oddał jej to co chował w tylnej kieszeni. – Trzeba wszystko uporządkować… rodzice… Aneta… Ola… kurde… ucieknijmy stąd.
         - Nie, zostajemy. – wtuliła jego głowę w swoje piersi. – Tu jest nasze miejsce. Prawda?
         - Tak… to nasze miejsce na ziemi…

środa, 7 stycznia 2015

"Gapisz mi się na majtki?" Rozdział IX



Rozdział IX:
Świadomość Rodzinna

         Aneta nic nie wiedziała, o prawdziwych relacjach Wolframa z Alicją. Ci też w domu starali się powstrzymywać. W ich kontaktach za wiele się nie zmieniło, starali zachowywać się „normalnie”. Aż do dnia, kiedy to „kuzynostwo” wróciło wcześniej. Blondyn nie mógł się powstrzymać, i gdy tylko zamknęli drzwi, dziewczyna wylądowała na ścianie, a Wolfram zatapiał się w jej soczystych wargach. Ona lekko zaskoczona, ale splotła dłonie za jego karkiem. Jedna dłoń chłopaka znajdowała się za głową Alicji, przytrzymując ją przy nim. A druga powędrował pod krótką, sięgającą  ¾ uda miniówką i powoli ściągał jej czarne rajstopy. Lekko odchyliła swoją głowę.
         - Tutaj?
         - Nie chcesz? – zapytał takim tonem, jakby jęknął.
         - Nie dbam o to…  - odpowiedziała znów łącząc się w pocałunku. W tym momencie zabrał obydwie ręce i w kilku ruchach zdarł białą bluzkę z ciała Alicji. Ta się uśmiechnęła i odsunęła się od kochanka. Pokazała mu stołek na którym mieli zwyczaj ubierania butów. On posłusznie usiadł, i uważnie śledził wzrokiem swoją miłość. Ona zaczęła lekko się bujać, kręcić tyłkiem, tuż przy twarzy Wolframa. Co chwile było widać czerwoną bieliznę, jakby wyczuwała to, co ma nastąpić. W końcu przestała, i jednym ruchem odpięła miniówkę, która bezwładnie opadłą na ziemię. Dziewczyna stała tylko w bieliźnie i jak to miała w zwyczaju, uśmiechnęła się i zapytała.
         - Gapisz mi się na majtki?
         - Nie… - odpowiedział. - … na najpiękniejsze stworzenie na świecie. – dodał, po czym wstał. Znów przyległ do kuzynki, lecz jego dłonie nie były tak grzeczne jak planował. Jedna już wsunęła się jej pod stanik, a druga do, a raczej pod jej majtki. Zagłębiając palce w „wilgotniej jaskini”, prawię od razu poczuł dreszcz na idealnym ciele dziewczyny.
         - Obawiasz się? – zapytał, liżąc jej szyje.
         - Z tobą? Nigdy… - odpowiedziała odchylając głowę do tyłu. – Rób ze mną co zechcesz… - jęknęła.
         - Jak sobie życzysz… - odpowiedział i wyjął rękę. Chwycił jej dolną część bielizny i z całej siły pociągnął do siebie. Jęknęła, gdy tylna część zrulowała się i wpiła się w jej ciało.
         - To bolało…
         - Sama chciałaś bym robił co chce… - odpowiedział i znów zatopił się w pocałunku. Jego język delikatnie pieścił jej język, dziąsła i podniebienie. Rozpiął jej stanik, i rzucił go na drzwi. Obiema dłońmi zaczął masować jej piersi. Dziewczyna przylegała do niego jęcząc. Ale ona odepchnęła go. Znów się uśmiechnęła, pokręciła palcem przed rozpaloną twarzą chłopaka.
         - Usiądź sobie w pokoju… zaraz przyjdę… z prezentem… - sapała. 

         Niewiele myśląc, Wolfram posłusznie wykonał polecenie. Usiadł zadowolony z siebie i czekał, na swoją boginie. Niespodziewanie dla niego, do pokoju weszła Aneta. Jej mina, porównywalna do dziecka, któremu zabrano zabawkę. W rękach trzymała czerwony biustonosz i spoglądała na Wolframa. Ten stał się mniej pewniej i szybko rękami zakrył swoje „małe” wybrzuszenie.
          -Aneta? Ty nie w szkole?