Rozdział miał być jutro, ale przez to że dostałem komentarz wrzucam go dzisiaj :D
Rozdział IX
„Wąż i Lis”
Kellan
postanowił wrócić do dworu. Ruszył wraz ze swoim wojskiem, nie obchodziło go
wojsko idące na w jakieś nieznane całkowicie miejsce. Nie miał zamiaru nic
zrobić, po tym co kazali mu zrobić ze swoim synem. Część wojsk odesłał do
koszar umiejscowionych po bokach dworu.
Gdyby Wanarz miał by takie koszary – pomyślał i wraz z dwudziestką swoich gwardzistów wszedł do środka. Otoczył go nieprzyjemne uczucie. Ale postanowił się tym nie przyjmować i ruszył do jadalni, słońce wskazywało na porę obiadu. Usiadł na dostojnym miejscu i spojrzał na pusty stół, przy którym siedzieli już jego ludzie.
- Co to ma znaczyć! – krzyknął. – Widział ktoś mojego brata?
Gwardziści negatywnie pokiwali głowami. Nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem, co spowodowało zamarcie zebranych tam osób.
Gdyby Wanarz miał by takie koszary – pomyślał i wraz z dwudziestką swoich gwardzistów wszedł do środka. Otoczył go nieprzyjemne uczucie. Ale postanowił się tym nie przyjmować i ruszył do jadalni, słońce wskazywało na porę obiadu. Usiadł na dostojnym miejscu i spojrzał na pusty stół, przy którym siedzieli już jego ludzie.
- Co to ma znaczyć! – krzyknął. – Widział ktoś mojego brata?
Gwardziści negatywnie pokiwali głowami. Nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem, co spowodowało zamarcie zebranych tam osób.
Do jadalni wszedł Nazir trzymając swój sztylet. Wraz z nim trzydziestoosobowa banda, w tym Aran i Dexter. Czterech gwardzistów stojących najbliżej drzwi rzuciło się na niego, ale bez skutecznie. Młody wąż był doświadczony w walce. Spokojnie uchylił się przed uderzeniem trzonka halabardy i wbił sztylet w przerwę między zbroją, zabijając jednego z ludzi jego ojca. Do walki stanął Aran i dzierżąc miecz, przeciął drewniany trzon broni przeciwnika. Gwardzista sięgnął po swoje ostrze, ale czerwono włosy przebił mu twarz swym mieczem. Dexter wyjął dwa potężne młoty i zaatakował dwóch pozostałych przeciwników. Bez większych problemów zgniótł czaszkę jednego z nich, a drugiemu wybił broń i powalił na ziemie.
- Synu… - zaczął Kellan. – Kto cię wypuścił?
- Milcz! Pozwoliłeś by mnie więzili, w naszym domu!
- Nazir, co tu się dzieje. – zielonowłosy podchodził bliżej ojca, a przy każdym z gwardzistów stanął ktoś z bandy młodego węża.
- Zaczynam nową erę! – powiedział łapiąc włosy ojca. Kilku gwardzistów wstało, ale od razu byli przebijani mieczami. Nazir wziął zamach i szybkim cięciem odciął mu głowę i podniósł ją do góry. – Ten kto nie jest ze mną, skończy jak on! – krzyknął rzucając odciętą głowę na stół. – Więc kto jest przeciw mnie!?
Podniósł się jeden z ośmiu pozostałych przy życiu gwardzistów. Wyciągnął miecz ku górze i krzyknął.
- Niech żyje Nazir, nowa głowa rodu Węża!
Zebrani tam ludzie krzyknęli za nim.
- Niech żyje!
Nazir
wyszedł z jadalni a za nim Aran i Dexter.
- Gdzie są wojska, Dexterze?
- Ukryte w lasach, mój panie.
- Aran, zbierz wszystkich rycerze na placu przed dworem.
- Tak jest! – odbiegł.
- Panie… - zaczął siwowłosy wilk. - … co z twoim stryjem i jego rodziną?
Nazir stanął i popatrzył na niego.
- Albo są z nami, albo umierają…
- Tak jest!
Zielonowłosy wszedł do zbrojowni. Obejrzał dokładnie stosy tępych mieczy i starych uzbrojeń. Odwrócił się do Dextera.
- Każ ludziom to przetopić na nową broń.
- Panie… - usłyszeli zza swoich pleców. – Mam lepsze pomysł.
Obydwóch dowódców obróciło się w stronę wejścia, gdzie stał mężczyzna o włosach koloru ciemnego blond. Jego lodowe tęczówki zastygły na twarzy węża. Miał złoty kontusz przeplatany ozdobnym pasem. Tuż obok trzymał miecz, inny niż wszystkie. Lekko wykrzywiony, nazywany szablą. Jego rękę zdobił srebrny sygnet z lisem o rubinowych oczach. Jego uśmiech zbudzał zaufanie, ale jego oczy budziły nieufność. – Proszę mi wybaczyć moje niegrzeczne maniery, powinienem się przedstawić. Jestem Artur de Volpe, przybywam tu ze wschodu, wraz z moją świtą, dwudziestu świetnych wojów. Każdy z mojego rodu, i mój herb na piersiach noszą.
- Witam, jak pewnie wiesz, ja jestem Nazir de Serpente, aktualna głowa rodziny węża. To jest Dexter, spod sztandarów wilka, a mój pomagier. Jaki jest ten twój pomysł?
- Wasi ludzie dość mają broni, a pieniądze zawsze są promotorem do służby. Jako iż tak liczna rodzina Wilka zebrała się na drugą stronę, ich majątek spłonął wraz ich truchłami. Myślę że trzeba przetopić wszystko na monety! -
- Pan jest idiotą! – krzyknął Nazir. – Rozumie pan co to…
- Inflacja, dokładnie… - fuknął zadowolony. – Ile jest warty bochen chleba?
- Ze dwa denary… - odpowiedział Dexter.
- Jeżeli przetopimy całą zbrojownie na monety, które potem roześlemy po kraju, to jak bardzo cena wzrośnie?
- Co najmniej o dziesięć monet…
- Ile wynosi żołd królewskiego gwardzisty?
- Dziesięć denarów… rozumiem… - wyszeptał Nazir po czym przytulił do siebie Lisa, jako znak podziękowania. – Jesteś genialny! – znów odwrócił głowę do Dextera. – Rób co mówi!
- Jesteś pewien panie? – zapytał nieufnie, bacznie obserwując Lisa.
Nazir nie odpowiedział, tylko chwycił za ramię Artura i powiedział by poszedł za nim.
- Gdzie są wojska, Dexterze?
- Ukryte w lasach, mój panie.
- Aran, zbierz wszystkich rycerze na placu przed dworem.
- Tak jest! – odbiegł.
- Panie… - zaczął siwowłosy wilk. - … co z twoim stryjem i jego rodziną?
Nazir stanął i popatrzył na niego.
- Albo są z nami, albo umierają…
- Tak jest!
Zielonowłosy wszedł do zbrojowni. Obejrzał dokładnie stosy tępych mieczy i starych uzbrojeń. Odwrócił się do Dextera.
- Każ ludziom to przetopić na nową broń.
- Panie… - usłyszeli zza swoich pleców. – Mam lepsze pomysł.
Obydwóch dowódców obróciło się w stronę wejścia, gdzie stał mężczyzna o włosach koloru ciemnego blond. Jego lodowe tęczówki zastygły na twarzy węża. Miał złoty kontusz przeplatany ozdobnym pasem. Tuż obok trzymał miecz, inny niż wszystkie. Lekko wykrzywiony, nazywany szablą. Jego rękę zdobił srebrny sygnet z lisem o rubinowych oczach. Jego uśmiech zbudzał zaufanie, ale jego oczy budziły nieufność. – Proszę mi wybaczyć moje niegrzeczne maniery, powinienem się przedstawić. Jestem Artur de Volpe, przybywam tu ze wschodu, wraz z moją świtą, dwudziestu świetnych wojów. Każdy z mojego rodu, i mój herb na piersiach noszą.
- Witam, jak pewnie wiesz, ja jestem Nazir de Serpente, aktualna głowa rodziny węża. To jest Dexter, spod sztandarów wilka, a mój pomagier. Jaki jest ten twój pomysł?
- Wasi ludzie dość mają broni, a pieniądze zawsze są promotorem do służby. Jako iż tak liczna rodzina Wilka zebrała się na drugą stronę, ich majątek spłonął wraz ich truchłami. Myślę że trzeba przetopić wszystko na monety! -
- Pan jest idiotą! – krzyknął Nazir. – Rozumie pan co to…
- Inflacja, dokładnie… - fuknął zadowolony. – Ile jest warty bochen chleba?
- Ze dwa denary… - odpowiedział Dexter.
- Jeżeli przetopimy całą zbrojownie na monety, które potem roześlemy po kraju, to jak bardzo cena wzrośnie?
- Co najmniej o dziesięć monet…
- Ile wynosi żołd królewskiego gwardzisty?
- Dziesięć denarów… rozumiem… - wyszeptał Nazir po czym przytulił do siebie Lisa, jako znak podziękowania. – Jesteś genialny! – znów odwrócił głowę do Dextera. – Rób co mówi!
- Jesteś pewien panie? – zapytał nieufnie, bacznie obserwując Lisa.
Nazir nie odpowiedział, tylko chwycił za ramię Artura i powiedział by poszedł za nim.
Dwójka szlachecka weszła do Sali strategów. Rozrzucając wszystko ze stołów, Artur położył mapę na ich miejscu. Z podłogi zabrał małą złotą flagę i położył je w miasteczku Medip, gdzie znajdowała się królewska mennica. Miasto było oddalone od królewskiej cytadeli o jakieś dwa dni drogi, więc nie można było wysłać całego wojska, a miasteczko było bronione przez jednego z gryfów. Jalina de Collo, kuzyna głowy rodu. Pod jego komendą było stu gwardzistów królewskich. Szlachcie musieli wymyśleć jak temu problemowi zaradzić.
- Może pan pozwoli mi i moim ludziom jechać. Tylko musisz mi dać pieniądze, na gratyfikacje, dla służących tam ludzi.
- Jak ja mam tobie dać pieniądze, jak jesteś mi nową twarzą…? – zapytał z zaciekawieniem, myśląc że lis go obdarzy ciekawymi informacjami.
- I to jest pańskie ryzyko. Ja zdobędę panu mennice, a król nawet nie mrugnie. Wystarczy mi pańskie zezwolenie i pieniądze z wężowej kieszeni.
- Ryzyko jest duże…
- Tak samo jak z przetapianiem mieczy. – Lis uśmiechnął się spod nosa. Z rękawa wyciągnął ozdobny papier zwinięty w rulon i podał go głowie rodziny węża. Ten rozwinął je i zaczął czytać. Papier był świadectwem kupna dworu niedaleko domu rodzin gdzie właśnie przesiadywali. Wąż uśmiechnął się i krzyknął do swoich ludzi żeby mu pieniądze przynieśli, by od razu Artur mógł pojechać w drogę.
Dexter złapał Arana, który biegł przekazać Nazirowi wiadomości o zebranych żołnierzach. Przyjaciel zielonowłosego był bardzo zdziwiony zdenerwowanym wyrazem twarzy dowódcy rycerzy wilka. Ale nie odzywał się ani słowem, tylko czekał aż on zacznie.
- Mamy problem… - westchnął ciężko. – Znikąd pojawił się jakiś wschodni szlachcic, co już zaczął „pomagać” Nazirowi w planach. Mówi że całą broń ze zbrojowni trzeba przekuć na monety…
- Kim jest ten szlachcic, drogi przyjacielu…? – zapytał wsłuchując się w słowa Dextera.
- Artur de Volpe, nosi pierścień z lisem. Co myślisz o tym planie?
- Plan jak plan, ale jest ryzykowny… zbyt ryzykowny… - powtórzył. – Gdzie jest teraz ten cały… szlachcic?
- Poszedł z Nazirem do Sali strategów…
- Chodźmy, czym prędzej! – Aran ruszył czym prędzej w stronę gdzie najprawdopodobniej siedzi głowa rodzin. Ale gdy tylko wtargnął do Sali, nie zastał szlachcica, tylko Nazir układający kolejne chorągiewki na ogromnej mapie. Lekko wystraszony zwrócił się ku wejściu.
- Panie! – krzyknął Aran. – Gdzie ten lis!?
- Artur? Aranie, po co te emocje? Pojechał do Medip.
- Do mennicy?
- Tak, dałem mu pieniądze, na przekupienie Julina de Collo.
Dexter i Aran zaniemówili. Spojrzeli zdziwieni na Nazira, potem na siebie i znów na węża. Nie mogli uwierzyć w to co właśnie powiedział i zrobił. Załamani powiedzieli mu tylko że wojsko się zebrało, a oni wyszli. Zostawiając zielonowłosego na pastwę własnych myśli i rozmyślań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz