sobota, 19 kwietnia 2014

"Ruble to nie wszystko" Rozdział I

Witam was czytelnicy, ostatnio chciałem napisać coś innego, więc napisałem opowiadanie w realiach S.T.A.L.K.E.R. no... tak bardziej czyste niebo ^^ 
Życzę miłej lektury 
Rozdział I
Pierwsza Akcja
Nad zoną wstawał księżyc. Zmęczeni stalkerzy wrócili do baru na wysypisku. Tam było najbezpieczniej, chociaż bywali tam różni ludzie. Przy barmanie stało kilku wojskowych, a w kątach pomieszczenia siedzieli członkowie wolności i powinności. Trudno było uwierzyć że tacy wrogowie siedzieli niedaleko siebie i po prostu odpoczywali. Gdzieś obok członków wolności, przy stoliku stał mężczyzna popijając kozaka. Z wyglądu miał czterdzieści parę lat, bujną rudą brodę i brązowe włosy. Przybył do baru jakiś tydzień temu, od tego czasu zawsze stał sam. Ludzie nazwali go bezimiennym.
         Pewnego dnia obok mężczyzny przeszło trzech stalkerów.
         - Ja za te ruble kupię sobie odrzutowiec! – krzyknął pierwszy.
         - Ja kupię dom pełen dziwek! – zaśmiał się drugi.
         - A ja, kupię sobie cysternę wódki! – rzekł trzeci.
         - Chodźcie tu. – przerwał im bezimienny, nawołując ich do siebie. – uważacie że pieniądze są takie ważne? Że można je tak bezsensownie wydać?
         - No po to są. – odparł jeden z bandy.
         - Ech, wy żółtodzioby jesteście. Teraz słuchajcie historii Sory i jego przyjaciół…
         Pewnego jesiennego dnia do kordonu wpadło trzech nowych stalkerów, którzy ominęli wojskowych. Byli młodzi, świeżo po dziewiętnastce. Razem weszli i razem planowali wyjść. Byłem przewoźnikiem pomiędzy lokacjami, więc podeszli do mnie z prośbą o przejście na wysypisko. Na przywitanie dali mi wódkę, z tego co zobaczyłem każdy z nich miał ledwo pistolet… gazowy.
         - Z tymi zabawkami dużo nie zdziałacie. – powiedziałem kpiąco.
         - No ale musimy coś mieć. – powiedział wyglądający na przywódcę chłopak. - Jak się nazywasz?
         - Ja nie mam imienia… a wy?
         - Ja jestem… Sora… - powiedział zdejmując maskę i kaptur. Miał blond włosy i szare oczy. Spojrzałem na jego towarzyszy. Łysy i rudy…
         - Ja jestem sęp. – powiedział ten bez włosów.
         - Ja… medyk…
         - Cóż… sądzę że to nie wasze imiona. – odparłem. – ale mi to nie przeszkadza. Jeżeli chcecie iść ze mną przyszykujcie po pięćset rubli na łeb plus dodatkowy tysiąc dla mnie.
         - Co oszalałeś! – wrzasnął rudy. – dwa i pół tysiąca za przejście do wysypiska?!
         - Zdzierstwo! – dodał sęp.
         - Spokojnie panowie. – odwrócił się do nich Sora. – Na pewno nam to jakoś wyjaśnisz, za co te wydatki… prawda?
Westchnąłem patrząc na jego przyjazną twarzyczkę.
         - Na przejściu jest oddział wojskowych, jeżeli chcemy go minąć trzeba zapłacić Majorowi. Pięćset rubli za głowę więc dwa tysiące i zapłata dla mnie.
Wtedy oni zebrali się w kółku i zaczęli szeptać do siebie. W końcu odwrócili się do mnie i zapytali jednym głosem.
         - Gdzie można szybko zarobić?
Nie ukrywając zaśmiałem się, miałem dobry humor więc, pomyślałem że może być fajnie i im pomogę. W tedy myślałem jak wy, że liczy się tylko kasa. Zaprowadziłem ich do handlarza, w podziemiach. Ten z pogardą popatrzył na młodych i na ich gazowe gnaty.
         - Ech… - westchnął. – Dajcie mi te wasze gazówki…
         - Ale po co?
         - Dam wam coś prawdziwego.
Zdziwiło mnie to zachowanie Sidorowicz zazwyczaj tak się nie zachowywał, ale już po chwili dodał.
         - Dam wam parę zleceń … - cóż mogłem się tego spodziewać. – Idziecie do Wilka, to dowódca w wiosce. Urządzamy zasadzkę na transport wojskowych, on wam powie co macie robić.
         - I za to dostaniemy tylko trzy pistolety? – zapytał Sora.
         - Niech wam będzie… za misje trzy pistolety, jeden zestaw pierwszej pomocy, trochę naboi i sto rubli na głowę… może być?
         - Coś ty taki hojny? – zapytałem.
         - Czuje u nich potencjał…
         Razem z bandą młodych poszliśmy do dowódcy, Wilk i ja znaliśmy się od dawna. Jest jednym z nielicznych osób które znało moje imię, ratowaliśmy się nawzajem w przeszłości. Stał jak zwykle przy ogniskach.
         - Cześć Wilk! – przywitałem się. – Sidorowicz dał nam zlecenie żeby ci pomóc.
         - Znów latasz za zleceniami handlarzy? – zapytał żartobliwie.
         - Cóż… młodym chciałem pomóc.
         - Co to za żółtodzioby?
         - Jestem Sora! – wyskoczył przed szereg. – A to Sęp i Medyk – wskazywał kolejno.
         - Witam was, mam nadzieje że nie padniecie tak szybko jak prawię każdy nowy tutaj.
         - Na pewno się tak nie stanie!
         - Macie jakieś przeszkolenie w strzelaniu… albo inaczej, umiecie zabić człowieka? – zapytałem.
Ich miny posmutniały, a wzrok gdzieś uciekł.
         - Jesteście pewni że chcecie iść na tą misje? – spojrzałem Sorze prosto w oczy. Zobaczyłem tam jakby dwie duszę, jedną przyjacielska i drugą… jakby… wrogą… już wtedy wiedziałem że on jest tu z jakiegoś powodu.
         - Damy radę… - wyszeptał sęp.
         - To dobrze! – uśmiechnął się Wilk. – Słuchajcie wraz z Włóczęgą i Zimnym przejdziecie przez zamkniętą strefę i zaczaicie się na transport. To co zdobędziecie przynieście. Jasne?
         - Tak! – odkrzyknęli.
Spojrzałem na Wilka, zamykając jedno oko.
         - No dobra, dobra… - wyciągnął ze skrzynki Vipera i podał mi go. – Zgodnie z umową…
         - Dzięki, ale czegoś tu nadal nie ma…
Zobaczyłem to wkurzenie na twarzy Wilka. Wyciągnął jeszcze małą torbę i dał mi ją. W środku były naboje.
         - No! – powiedziałem. – No to gdzie reszta bandy?
         - Zimny! Włóczęga! Idziecie z nimi! – krzyknął w stronę ludzi siedzących przy ognisku. A ci znudzeni odpowiedzieli tylko.
         - Tak, tak…
Po czym wstali i poszli w stronę w stronę wyjścia z wioski. Jeden z nich odwrócił się i krzycząc zapytał.
         - Idziecie?
         Cóż… trudno było przejść przez kordon wojskowych, ale przez uszkodzoną siatkę można było się prześliznąć. Więc musieliśmy zrobić dziurę. Podeszliśmy do ogrodzenia niedaleko bazy wojskowych, Zimny szybko przeciął siatkę nożycami i przeszedł na drugą stronę, reszta za nim. Zaczailiśmy się w krzakach tuż przy drodze. Pomyślałem i podszedłem do przejazdu zostawiając granat na żyłce, którą pociągnąłem do kryjówki. Godzinę później przejeżdżał konwój. Na samym przodzie samochód z czterema wojskowymi a za nim ciężarówka. Odpaliłem granat, uszkadzając samochód i raniąc ludzi w środku. Ciężarówka gwałtownie się zatrzymała i wyszło z niej dwóch ludzi, trzymali ręce na widoku. Zimny podszedł do nich, myśląc że chcą się poddać, ale… gdy tylko on stanął przed nim ci zaczęli strzelać. Ja i Włóczęga zrobiliśmy to samo, spojrzałem tylko na chwilę na młodych. Sora był jak wryty, Sęp odwrócił się a Medyk zaczął wymiotować. Oddaliśmy serie strzałów i wojskowi leżeli. Trzepnąłem tego blondyna w głowę by poszedł za mną, zareagował… bez uczuć. Poranieni w wybuchu, jęczeli z bólu, co jeszcze bardziej przerażało żółtodziobów. Podbiegliśmy do ciał, Zimny był martwy, któryś z tych psów przestrzelił mu tchawice. Zamknęliśmy mu oczy i jego ciało przykryliśmy gałęziami. Spojrzałem na Sore.
         - Dobij wojskowych…
         - Co?!
         - Dobij ich, czy wolisz by się męczyli albo żeby mutanty ich pozabijały.
Blondyn zrozumiał że to dla nich lepsze wyjście. Wyjął pistolet i powoli podszedł do wijących się z bólu ciał. Przyłożył broń do czoła jednego z nich. Żołnierz zaczął płakać i błagalnym wzrokiem patrzył na niego, uśmiechnął się do niego i coś wyszeptał. Sora pociągnął za spust, po czym zaczął płakać. Po chwili dobił kolejnych. Usiadł przy ciężarówce i spojrzał na splamione krwią ręce. Nie wiem co myślał, nie chciał rozmawiać. Tylko tak siedział i patrzył.

         Wraz z włóczęgom spakowaliśmy wszystkie fanty z martwych do ciężarówki. Po chwili weszli na nią młodzi. Spojrzałem na PDA, nowa wiadomość od Sidorowicza „Czy sprawy mają się dobrze?” popatrzyłem na zmieszanych przyjaciół i odpisałem „A co uważasz za dobre?”. Włóczęga uruchomił ciężarówkę, ruszyliśmy w stronę dziury którą zrobiliśmy. Strasznie bujało na nierównej ziemi, ale to jedyna droga. Wkrótce wojskowi będą nas ścigać, a jeżeli dojedziemy do wioski będziemy bezpieczni. Wszystko potoczyło się bez problemów, dojechaliśmy do siatki, rozrywając ją wjechaliśmy do zony. Dalsza droga nie była problemem, dojechaliśmy do wilka, potem do Sidorowicza. Chłopcy dostali zapłatę a ja mogłem się cieszyć dodatkowymi dwiema stówami. Usiadłem z młodymi przy ognisku. Medyk i Sęp nie byli tak radośni jak na początku dnia, wpatrywali się w ziemie, czasami na ogień. Tylko Sora, który z nich wszystkich przeżył najwięcej był przychylny do rozmowy. Uśmiechnąłem się do niego podając mu kozaka, którego nie wziął.
         - Co ci powiedział ten żołnierz? – zapytałem, a on bez mrugnięcia okiem powiedział.
         - Proszę, pośpiesz się.
Nie ukrywając zamarłem. To musiało być dla niego ciężkie przeżycie. Nie dość że zabił człowieka po raz pierwszy, to jeszcze ten go błagał o śmierć. Poklepałem go po ramieniu dając mu raz jeszcze kozaka, tym razem go wziął i za jednym machnięciem wypił pół butelki, po czym padł pijany na śpiwór. Spojrzałem na PDA, była dwudziesta.
         - Idealna pora by iść spać. – powiedziałem i położyłem się niedaleko dwóch ognisk. Jak zasypiałem to Sęp i Medyk zaczęli wymieniać miedzy sobą pojedyncze wyrazy. Nie słyszałem ich, a nawet to ignorowałem, ważniejsze dla mnie było możliwość pójścia spać i jutrzejszy zarobek. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz