sobota, 25 lipca 2015

"Krucjata Kłów" Rozdział III



Rozdział III
Niespokojna noc

         Amadeusz słyszał w ciemności dudnienie. Jakby ktoś uderzał kijem po rurach. Metaliczny dźwięk dochodził do jego uszu jednocześnie ze wszystkich stron. Nic nie widział. Zaczął domyślać się że jest w owalnym pomieszczeniu. Nagle się rozjaśniło. Spojrzał na swoje ręce. Ale nim zdążył się nadziwić, ktoś go dotknął w ramie i odwrócił. Brunet powoli się odsunął.
         - Amdi, co tam? – zapytał Morfeusz. Wyglądał dokładnie tak samo, jak go Amadeusz zapamiętał. Dwunastoletni, uśmiechnięty blondyn. – Amdi…? Ducha zobaczyłeś?
         - Morfi?
         - Tak?
         - To ty?
         - A kto głuptasie? – zaśmiał się.
         - Nadal jesteś dzieckiem? Nadal masz dwanaście lat?
         - No… ty też… - Morfeusz zdziwił się zachowaniem przyjaciela.
         - Dlaczego tu jesteś… Przecież… zabiłeś moich rodziców… - blondyn rzucił się na przyjaciela, i gdy ten miał krzyczeć, wampir tylko go przytulił. Jak zawsze miał potężny ścisk. Jak wtedy gdy się bał. Morfeusz dobrze to pamiętał. Jak mieli jedenaście lat, obejrzeli w tajemnicy przed rodzicami horror. Siedzieli wtedy u niego w domu. Blondyn został na noc. Zakradli się do telewizora i oglądali horror. Mniej więcej w połowie, wampir nie chciał puścić przyjaciela, tuląc się w niego ze strachem. „Zabawne” – pomyślał z biegiem czasu. Wampir który bał się horroru i tulił się w człowieka.
         - Wybacz mi… - wydusił szeptem do ucha przyjaciela.
         Wtedy po plecach przeszedł mu dreszcz i tym razem usłyszał syk ostrza wyjmowanego z pochwy. Powoli się odwrócił, widząc wysoką, czarną postać z mieczem. Przeraził się i upadł na ziemie. Nigdzie nie było Morfeusza. Spanikował i zaczął się cofać, aż za jego plecami nie znalazła się ściana. Miecznik podszedł bliżej, i już miał zamachiwać się na bruneta, kiedy coś pojawiło się przed nim. Machnęło ręką i przecięło krtań napastnika. Miecz upadł bezdźwięcznie na ziemie. Wybawca Amadeusza odwrócił się. Znów pojawił się przed jego oczami Morfeusz. Był starszy, jego włosy były tej samej długości co bruneta. Uśmiechnął się do Amadeusza, dotknął jego ucha i nachylił się bliżej.
         - Obudź się, wampiry pół krwi chcą was zaatakować.
         - Co?! – chłopak po tych słowach zobaczył uśmiechniętego wampira i został spoliczkowany. Obudził się w łóżku, cały spocony, dość głośno sapał. Przyjrzał się innym rekrutom w pomieszczeniu. Wszyscy kręcili się i jęczeli, Amadeusz domyślał się że mieli koszmary. Dlaczego Morfeusz mu się śnił… dlaczego on mu pomógł… ostrzegł… 

         Nagle rozległ się wybuch, i większość z obecnych w pokoju osób nagle się obudziło. Nie wszyscy mogli się wybudzić ze snów. Brunet z przerażenia spadł z łóżka, obijając się o podłogę. Przez jego myśl przeszło tysiące myśli. Co spowodowało wybuch. Aż w końcu została jedna. Wampiry. Obejrzał się jeszcze raz, widząc wielkie zdziwienie na minach przebudzonych. Tylko on stał, a wszyscy zwrócili oczy ku niemu.
         - Wampiry! – krzyknął Amadeusz. – Wampiry atakują!
W ośmioosobowym pokoju rozpoczął się harmider. Wszyscy zaczęli ubierać się najszybciej jak potrafili. Na ich wyposarzeniu podstawowym, które mogli trzymać w pokoju, były stalowe pałki teleskopowe, albo noże. I zanim ostatni z rekrutów się ubrał, nastąpił kolejny wybuch. Eksplodowało okno, wraz z materiałem wokół niego, rzucając większość osób na ściany, bądź przygniatając ich gruzem. Niemal natychmiast po opadnięciu ostatniego kawałka betonu, w przejściu na zewnątrz pojawiły się trzy postacie. Ubrane normalnie humanoidalne istoty rzuciły się na żywych. Amadeusz bez wątpienia wiedział że to są wampiry, chciał je zaatakować, ale on leżał najdalej od wyrwy. Najpierw rzuciły się na tych najbliżej, powalając ich, bądź od razu uśmiercając. Jeden z rekrutów wbił nóż w udo wroga, który głośno krzyknął, a z rany było słychać syczenie. Jakby to był ogień. Stwór rzucił się do ucieczki, ale inny człowiek uderzył go pałką w krtań. To zakończyło los stwora, który bez czucia padł na ziemie. Inne wampiry, widząc co się stało z ich pobratymcem ruszyły na ich oprawców, przegryzając ich krtanie. Zostało tylko trzech ludzi. Dwóch. Amadeusz oparł się o drzwi, nie miał broni. Julian leżał w jego pobliżu, nieprzytomny. Wampiry zagrały niespodziewanie w kamień, papier i nożyce. Wygrał rudy stwór. Ten drugi wybiegł przez wyrwę, najprawdopodobniej dołączając do swoich towarzyszy. Z kolei zwycięzca z uśmiechem podszedł do bruneta. Oblizując wargi. Amadeusz nagle poczuł ból z przeszłości, jego ucho piekło. Nie wiedział co ma robić.
         - Kolczyk… - mruknął do siebie i złapał się za ucho. Wampir już miał go ugryźć kiedy odczepiony srebrne akcesorium i przyłożył je do czoła napastnika. Natychmiast rana zasyczała i zaczęła się dymić. Wampir krzyknął przewracając się na plecy i łapiąc za czoło. Amadeusz nie czekał. Natychmiast rzucił się do przodu, widząc broń w pobliżu. Zabrał nóż z ziemi, i szykował się do obrony. Stwór mimo bólu podniósł się. Rudy wampir miał krótkie włosy i był całkowicie ogolony. Jego piwne oczy intensywnie łzawiły. Prawdą było że każdy wampir jest piękny. Nawet on mógł oczarować wiele kobiet. Wygląd jaki posiadał, sugerował że miał około dwudziestu dwóch lat. Jego biały podkoszulek był zachlapany ludzką krwią, a jeansy były lekko potargane. Stwór uśmiechnął się i rzucił się Amadeusza, który był na to gotowy. Od lat na to czekał. Wampir nabił się na nóż, nie wiedząc nawet kiedy chłopak go wystawił do przodu. Stwór syknął z bólu i padł bez ruchu na ziemie. Brunet ruszył do przodu, kładąc się przy przyjacielu. Sprawdził mu puls.
         - Żyje… - odsapną z ulgą, po czym oparł się o ścianę.

         Ile już go znał? Julian chyba był pierwszym, który odezwał się do Amadeusza gdy ten przybył na ćwiczenia. Mimo iż inni też próbowali, widząc niechęć bruneta szybko sobie odpuszczali. Nie chciał nikogo poznawać, zabierać przyjaźni, bawić się. On wtedy chciał tylko jednego. Zemścić się. Ale Julian nie chciał odpuścić. Latał do około Amadeusza tyle razy ile tylko miał okazje. I w końcu mu się udało. W końcu nawiązali nić porozumienia podczas sparingu. Walczyli z pełną siłą dobre półtora godziny, wymieniając co chwile jakieś zdania, uwagi, pretensje i zażalenia. W końcu tej walki nikt nie wygrał. Wspólnie padli wyczerpani. I tak dwójka dwunastolatków się zaprzyjaźniła. Przy okazji zniszczyli trochę sprzętu. 

         W wyrwie pojawił się kolejny stwór. Obejrzał pomieszczenie, lekko się przeraził widząc dwóch martwych pobratymców i człowieka. Był tylko jeden i brunet wyjątkowo nie wyglądał na groźnego. Wampir miał już go atakować, kiedy ktoś wywarzył kopnięciem drzwi, a w stronę wyryw poleciały pociski. Pięć naboi przeszyło stwora na wylot, tworząc wyrwy wielkości piłek tenisowych. Trafiły kolejno w udo, kroczę, brzuch, pierś i szyję. Głowa ledwo się trzymała korpusu, kiedy ciało wampira zsunęło się tył i spadło na ziemie z wysokości piętra. Do pokoju wszedł dobrze znany rekrutom osobnik.
         - Panie Teker! – Amadeusz krzyknął ze szczęścia. – Dzięki Bogu, to pan.
         - No ja… jak sytuacja?
         - Jak widać. Julian stracił przytomność przy drugim wybuchu, a ja… a ja jakoś się trzymam. – uśmiechnął się do niego.
Nauczyciel rozejrzał się po pokoju. Westchnął na myśl o tych wszystkich dzieciakach, co teraz nie dychały.
         - Kto powalił te wampiry? – zapytał po chwili wsłuchiwania się w krzyki łowców i dźwięki walki.
         - Jednego tamta dwójka. – brunet wskazał na dwa truchła niedaleko wyrwy. – A tego rudego ja…
         - Całkiem sam?
         - W końcu pan mnie uczył. – zaśmiał się ponuro. – A jak u pana?
         - Coś czułem w kościach… dobra… na tym piętrze jest jeszcze dwóch uzbrojonych łowców… bierz przyjaciela, trzeba się przegrupować…
         - Ile ich jest?
         - Niewiele. – mężczyzna uśmiechnął się. – Łącznie naliczyłem dwadzieścia… większości już się pozbyliśmy. – kłamał.
         - Wow… - powiedział zszokowany brunet. Nawet nie spodziewał się że w zaledwie piętnaście minut, pozbędą się większości napastników.
         - Dobra, idę do innych. – skomentował nauczyciel i wyszedł.

Amadeusz podniósł przyjaciela, wcześniej badając czy wszystko z nim w porządku. Jednak kiedy pojawił się kolejny wampir, nie miał na to czasu. Złapał go i przerzucił przez ramie. Wybiegł z pokoju, a za nim trzasnęły drzwi. Jakby ktoś się nim opiekował i wiedział kiedy je zamknąć. Anioł stróż? Kto to wie. Ale gdy biegł w stronę schodów na dół, drzwi zamieniły się na drzazgi, a stwór wypadł na korytarz. Nagły strzał.
         Nauczyciel się wrócił? – pomyślał chłopak, ale jego nadzieje szybko zniknęły, wraz z drugim wystrzałem. Pocisk przeszył jego wolne ramie. Brunet upadł boleśnie na ziemie, przy okazji zrzucając Juliana. Amadeusz złapał się za ramie, wijąc się z bólu. W tym momencie klną na cały świat, leżąc w kałuży swojej krwi. Uczono ich, że niektóre wampiry tolerują walczyć bronią, niż wręcz. Ale akurat teraz jakiś musiał ją mieć? Chłopak zauważył że uzbrojony wampir stoi daleko, i aktualnie celuje w drugi koniec korytarza, najpewniej myśląc że go zabił. Amadeusz leżał obok toalety. Nie zważając na ból pchnął drzwi które się otworzyły, a sam, ciągnąc za sobą przyjaciela, wczołgał się do środka. Ułożył przyjaciela pod ścianą, chyba go przy okazji pobrudził. Zamknął jeszcze drzwi i zaczął zaciskać swoją ranę.
         - Przecież na piętrze miało być jeszcze kilku uzbrojonych łowców… - warknął sam do siebie. – gdzie oni do cholery są… - spojrzał mimowolnie na przyjaciela, strasznie zbladł. – jak to… - skomentował podchodząc bliżej. Zobaczył że skurzane ubranie jakie ma założone jest przesiąknięte krwią. To nie była krew bruneta. – Nie… - powiedział płaczliwym tonem. – Nie, nie, nie, cholera!
Mimo bólu jaki czuł, rozdarł ubranie przyjaciela. Nie musiał się tak starać, bo kurtka obronna którą założył miała widoczną dziurę. Rzucił je gdzieś obok. Zamarł z przerażenia. Blondyn miał wbity pręt, najprawdopodobniej ze wzmocnień budynku. Nie był wielki, dlatego nie zwrócił na to uwagi wcześniej, ani nie uszkodził jakiegoś ważnego narządu, by krwawienie było nazbyt intensywne. Ale stracił już dużo krwi. Niewiele myśląc brunet zaczął zaciskać ranę. Nie przejmował się że na zewnątrz toczą się walki. Może przybyło więcej wampirów? Kto to wie… teraz dla niego liczył się tylko ratunek dla przyjaciela. Nie straci go po raz drugi. Nie straci go jak rodziny i… westchnął, to nie pora by o tym myśleć. Teraz liczyło się tylko ratowanie Juliana. Nagle kolejny wybuch. Fala uderzeniowa otworzyła drzwi i rzuciła Amaduesza o umywalkę, która się roztrzaskała. Brunet stracił przytomność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz