niedziela, 12 lipca 2015

"Krucjata Kłów" Rozdział I

Hejo, oto zapowiadane nowe Fantasy, w czasach realnych. Można powiedzieć, że jest to opowiadanie o wampirach :3

Rozdział I
Przyjaciele z dzieciństwa

Sobotnie popołudnie najlepiej spędza się na dworze, zwłaszcza w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela. Tak samo myślał Amadeusz, dwunastoletni brunet. Posiadał on błyszczące oliwkowe oczy. Jego karnacja była wyjątkowo jasna, jakby strasznie mało czasu spędzał na słońcu. Ubrany w czerwony podkoszulek, jeansy i tenisówki, leżał na trawie w parku. Czekał na swojego przyjaciela z najmłodszych lat. Morfeusz powoli zbliżał się do leżącego chłopaka. Blondyn ubrany w czarny podkoszulek i jeansy, posiadał te same buty co jego kolega. Amadeusz już dawno czuł na sobie jego wzrok. Każdy mógłby poczuć ten lekki chłód, z jego jasnoniebieskich oczu. Dla niektórych do złudzenia przypominały lód. Morfeusz przykucnął przy przyjacielu i szturchnął go w bok.
         - Cześć Amdi. – przywitał się z uśmiechem.
         - Spóźniłeś się Morfi… - skomentował krótko.
         - Wiesz jak to jest. Zaspało mi się.
         - Ach ty…! – krzyknął, chwytając dłonią kark przyjaciela. Jednym ruchem powalił go na ziemię, tym samym ustawiając się nad nim. Włożył dłonie, pod podkoszulkiem przyjaciela i zaczął go łaskotać. Blondyn wił się ze śmiechu, próbując choć na chwile zatrzymać bezlitosne palce bruneta. W końcu przestał i położył się na brzuchu Morfeusza.
         - Złaź ze mnie… - stęknął zimnooki.
         - Nie chce mi się. Czekałem na ciebie dziesięć minut to teraz sobie poleżę. – uśmiechnął się, patrząc na twarz blondyna. – Weź się uśmiechnij. – brunet włożył palce w usta kumpla, rozciągając je na szeroki uśmiech.  – O ja cię!
         - Co? – zdziwił się blondyn.
         - Ale ty masz kły! – zaśmiał się. – Normalnie jak wampir jakiś!
         - No, lepiej uważaj. – odpowiedział równie żartobliwym tonem. – Bo cię pogryzę. – zaczął się śmiać, wywracając przyjaciela na bok, ustawiając się nad nim jak Amadeusz na początku.
         - Nie dam się tak łatwo! – chłopcy zaczęli się przewracać, turlikając się coraz niżej. Aż w końcu wykończeniu padli obok siebie, cały czas śmiejąc się. Lekko się zmęczyli tym ciągłym wywracaniem.
         - Remis? – zapytał zasapany Morfeusz.
         - Remis. – powtórzył Amadeusz. Popatrzyli na siebie w jednym momencie i znów wybuchnęli śmiechem. – Idziemy na lody?
         - Jasne! Biorę waniliowe.
         - Ja też!

Chłopcy dotarli do zielonej budki, niedaleko parku, gdzie sprzedawano gałki lodów. Brunet podszedł do lady, przy której stała uśmiechnięta starsza kobieta.
         - Dzień dobry. – przywitał się. – Mogę prosić dwa lody waniliowe?
         - A na co wam lody, jak wy tacy słodcy jesteście. – Uśmiechnęła się i nałożyła gałki i podała je chłopcom. – Pięć złotych za nie.
          - Proszę. – uśmiechnięty dzieciak, zostawił pieniądze na ladzie, po czym objął przyjaciela. Wspólnie zaczęli jeść lody.


Minęły kolejne dwa dni. Słońce stało już wysoko nad poziomem horyzontu, kiedy w jednej ze szkół podstawowych właśnie skończyła się ostatnia lekcja. Dzieci już zaczęły się pakować do wyjścia.
         - Hej Morfi! – krzyknął, wesoły czarnowłosy chłopak do przyjaciela.
         - Co chcesz Amdi? – odpowiedział również uśmiechnięty chłopiec.
         - Chcesz dziś do mnie przyjść? – zapytał radośnie.
         - Jasne! Ale… nie wiem czy mi rodzice pozwolą.
         - To najpierw pójdziemy do ciebie! – uśmiechnął się, zabierając plecak kolegi, ze szkolnej ławki i pobiegł w stronę drzwi.
         - Hej! Czekaj! – Morfeusz pobiegł za nim. Jako przyjaciele, to zawsze on latał za Amadeuszem. Nie przeszkadzało mu, że jego najlepszy przyjaciel, wyciąga go, a to do niego, a to gdzieś na wycieczkę. A gdy blondyn już nie miał sił, czarnowłosy zawsze się zatrzymywał i czekał na przyjaciela. 

Po jakiś dziesięciu minutach marszu Amadeusz wraz z Morfeuszem dotarli do domu blondyna. Był w dość klasycznym stylu, pomalowany - trochę już zdartą - ciemno niebieską farbą. A dachówki - niekompletne, gdyż brakowało około trzech albo czterech - były w kolorze białym.
         - Poczekasz tu chwileczkę? – zapytał mroźnooki.
         - Jasne, ale pośpieszysz się?
         - A kiedyś tego nie robiłem? – zaśmiał się i wbiegł przez furtkę. Amadeusz zobaczył jak jego przyjaciel rozmawia z jakąś wysoką blondynką. Zawsze uważał że to jego matka, ale tak naprawdę nigdy z nią nie rozmawiał. Jak również nigdy nie był w domu Morfeusza. Ten zawsze coś kręcił aby przyjaciel go nie odwiedził. Kiedy kobieta popatrzyła w jego stronę, chłopak jej pomachał, na co odpowiedziała uśmiechem. Pogłaskała Morfeusza i ruch jej warg wskazał że zgodziła się. Blondyn z uśmiechem podbiegł do przyjaciela.
         - To idziemy? – zapytał.
         - Jasne! – odpowiedział również z entuzjazmem. – Pokaże ci nową grę jaką dostałem od rodziców.
         - Ooo, jaki ma tytuł? – zapytał z zaciekawieniem chłopak.
         - „Pogromca Wampirów”
         - Oh… no to pośpieszmy się! – powiedział lekko smutniej.
Minęła już kolejna godzina gry, kiedy wrócili rodzice Amadeusza. Od razu przyszli do pokoju ich syna i przywitali się z obydwojgiem chłopców.
         - To co Morfeuszu, zjesz z nami obiad? – zapytała mama bruneta.
         - A co pani ugotowała?
         - Spaghetti. – uśmiechnęła się do niego.
         - Przepraszam, ale nie mogę jeść makaronu.
         - A to dziwne. – powiedziała chwile się zastanawiając. – Dobrze… nic nie szkodzi. Amaś, chodź zjesz.
         - Amaś… - powtórzył z lekkim śmiechem Morfeusz.
         - Mamoo… miałaś tak do mnie nie mówić… - oburzył się chłopak.
         - Oj no. A jak mam mówić do mojego Amasia?
         - Mamo jestem Amadeusz…
         - No dobra, Amaś, obiad stygnie. Na stole masz. – chłopak mało chętnie wyszedł z pokoju. W którym został Morfi i rodzice jego przyjaciela.

Blondyn popatrzył na dorosłych z lekkim zdziwieniem. Ci natomiast równie intensywnie się mu przyglądali. Przecież nigdy czegoś takiego nie robili. Co prawda zauważył raz jak jadł z nimi obiad, że matka przyjaciela zerkała na niego co chwile. Wywoływało to niemiłe uczucie w brzuchu chłopca. Przecież nic nie zrobił, a oni się na niego gapili… dość dziwnym wzrokiem.
         - Mam coś na twarzy…? – zapytał po chwili chłopiec.
         - Nie, tylko… masz bardzo dobrze rozwinięte kły… - odpowiedział ojciec.
Blondyn uśmiechnął się pokazując wszystkie perłowe zęby. Jednak domyślał się co im chodzi po głowie.
         - Chyba wszystkie mam rozwinięte.
         - Tak… najwyraźniej… - Morfi zauważył że ręce matki się trzęsą, a sama coś w nich trzyma. Miała już to wyciągać, kiedy upuściła tę rzecz na ziemie. Była to odznaka ze srebra, z wygrawerowanymi dwoma kłami na niej. Z brzękiem odbiła się od podłogi a rodzice Amadeusza gwałtownie się
         - W imieniu krucjaty kłów jesteś aresztowany i skazany na śmierć! – krzyknął ojciec.
         - Co!? Nie! Nie rozumiecie! – chłopak cofnął się od nich.
         - Chciałeś zabić naszego syna! – krzyknęła matka
         - Nie. To mój przyjaciel!
         - Jesteś wampirem!
         - Co? Nie! Naprawdę… ja… ja nie chciałem zabić waszego syna! – chłopak coraz bardziej tłumaczył się łzawiąc. Przecież on nie zabił by swojego przyjaciela. Zwłaszcza Amdiego. Znają się przecież od ośmiu lat. Nigdy nie chciał nikogo atakować. W głowie powtarzał tylko „Dlaczego?”.
         - Wszystkie wampiry to wrogowie ludzi! – mężczyzna wyjął pistolet, który wcześniej chował pod kurtką. Po czym oddał strzał. Pocisk przeszył ramie blondyna. Ten krzyknął z bólu i złapał się za nie. – Pociski z czosnkiem. – wytłumaczył dziecku z sadystycznym uśmiechem.
         - Ja nie chciałem nikogo skrzywdzić! Amdi! – krzyczał coraz rozpaczliwiej.
         - Nie przyjdzie. Leki nasenne w obiedzie. Szkoda, że nie chciałeś jeść, było by prościej… - odpowiedziała matka.
         - Proszę… nie zmuszajcie mnie do obrony… proszę!
         - Poddaj się, twoja śmierć będzie szybsza!
         - Proszę… - kolejny pocisk przeszył brzuch chłopca, jeansy zrobiły się ciemne od plam krwi. – Przepraszam Amdi… - wyszeptał i w jednej sekundzie pojawił się tuż przed ojcem przyjaciela. Z wręcz nie ludzką siłą wykręcił mu rękę o trzysta sześćdziesiąt stopni. Mężczyzna padł na ziemie z krzykiem. Kobieta chciała uciec, ale znowu w ułamku sekundy Morfeusz znalazł się przed nią, i z pomocą swojej dłoni, przebił jej ciało. Zwymiotowała krwią i padła na ziemie. Morfeusz podszedł do ojca przyjaciela. Uklęknął przy nim.
         - Ja… naprawdę nie chciałem tego robić…
         - Idź stąd demonie! Od początku chciałeś nas zabić!
         - Nigdy! Amadeusz jest moim przyjacielem!
         - Człowiek i wampir nigdy nie będą przyjaciółmi!
Z łzami w oczach, blondyn przeciął krtań mężczyzny swoimi paznokciami. Usłyszał skrzypnięcie drzwi - zamarł. Obrócił się delikatnie i zobaczył swojego przyjaciela.
         - Amdi…?
Brunet wbiegł do pokoju ze zdziwieniem i przerażeniem. W rękach trzymał patelnie, którą już na samym początku próbował uderzyć Morfeusza. Ten jednak szybko odskoczył.
         - Amdi… proszę nie…
         - Z…zabiłeś… ich?
         - Amdi ja… nie chciałem…
Oliwkowooki rzucił w przyjaciela naczyniem, i szybko zabrał pistolet z podłogi. Z trzęsącymi rękami wycelował w blondyna. Ten stał przed nim ze łzami w oczach. Brunet chciał strzelić, ale Morfi pojawił się tuż przed nim i wybił mu z rąk broń.
         - Amdi… ja… - nagły trzask drzwi wejściowych przerwał ich rozmowę. Do domu wpadło kilku żołnierzy, w czarnych płaszczach. Każdy z nich miał na piersi odznakę z dwoma kłami. Morfeusz wiedział że to zakon, który od ponad tysiąca lat poluje na wampiry. Nie mógł wyjaśnić wszystkiego przyjacielowi. Zostało mu jedno wyjście. Lekko ugryzł przyjaciela w ucho, by odzyskać chociaż część energii. Wyszeptał do niego „wybacz mi” i po chwili znalazł się tuż obok okna. Spojrzał ostatni raz na Amadeusza, który padł na kolana w pokoju, trzymając swoje ucho. Ich wzrok się złączył, obydwaj płakali. Ale wampir wyskoczył przez okno i zniknął w liściach żywopłotu.


Amadeusz siedział przy ciałach swoich rodziców. Kiedy jeden z żołnierzy do niego podszedł.
         - Twoi rodzice zginęli z rąk wampira.
         - W…wampira? Nie… Morfeusz nie jest wampirem…
         - Więc go znałeś?
         - T…tak. Od ośmiu lat… Morfeusz nie jest wampirem…
         - To on zabił twoich rodziców…
         - Nie… to nie może być prawda! – cały w łzach wtulił się w ciało matki. Przecież znał Morfiego. Spędzali razem dużo czasu. Ten nigdy nie przejawiał cech wampirem. Co więcej, nigdy nie wykazywał się ochotą picia krwi, bądź czegoś podobnego. To  niemożliwe… ale on to przecież widział. Widział Morfeusza całego we krwi. Widział jak podcina krtań jego ojca.
         - Spokojnie mały… właśnie po to jest nasza organizacja. Twoi rodzice też w niej pracowali. Chcieli dla ciebie dobra.
         - O…organizacja?
         - Tak. Zakon Kłów. Powiedz mi synu… co chcesz teraz zrobić? – funkcjonariusz uśmiechnął się do niego.
         - Ja? – zapytał niepewnie. – Ja… chcę pomścić rodziców…
         - Witaj w zakonie. – wręczył mu odznakę, którą wcześniej upuściła jego matka. Była na niej krew wszystkich trzech, jego matki, ojca i… przyjaciela. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz