sobota, 25 lipca 2015

"Krucjata Kłów" Rozdział III



Rozdział III
Niespokojna noc

         Amadeusz słyszał w ciemności dudnienie. Jakby ktoś uderzał kijem po rurach. Metaliczny dźwięk dochodził do jego uszu jednocześnie ze wszystkich stron. Nic nie widział. Zaczął domyślać się że jest w owalnym pomieszczeniu. Nagle się rozjaśniło. Spojrzał na swoje ręce. Ale nim zdążył się nadziwić, ktoś go dotknął w ramie i odwrócił. Brunet powoli się odsunął.
         - Amdi, co tam? – zapytał Morfeusz. Wyglądał dokładnie tak samo, jak go Amadeusz zapamiętał. Dwunastoletni, uśmiechnięty blondyn. – Amdi…? Ducha zobaczyłeś?
         - Morfi?
         - Tak?
         - To ty?
         - A kto głuptasie? – zaśmiał się.
         - Nadal jesteś dzieckiem? Nadal masz dwanaście lat?
         - No… ty też… - Morfeusz zdziwił się zachowaniem przyjaciela.
         - Dlaczego tu jesteś… Przecież… zabiłeś moich rodziców… - blondyn rzucił się na przyjaciela, i gdy ten miał krzyczeć, wampir tylko go przytulił. Jak zawsze miał potężny ścisk. Jak wtedy gdy się bał. Morfeusz dobrze to pamiętał. Jak mieli jedenaście lat, obejrzeli w tajemnicy przed rodzicami horror. Siedzieli wtedy u niego w domu. Blondyn został na noc. Zakradli się do telewizora i oglądali horror. Mniej więcej w połowie, wampir nie chciał puścić przyjaciela, tuląc się w niego ze strachem. „Zabawne” – pomyślał z biegiem czasu. Wampir który bał się horroru i tulił się w człowieka.
         - Wybacz mi… - wydusił szeptem do ucha przyjaciela.
         Wtedy po plecach przeszedł mu dreszcz i tym razem usłyszał syk ostrza wyjmowanego z pochwy. Powoli się odwrócił, widząc wysoką, czarną postać z mieczem. Przeraził się i upadł na ziemie. Nigdzie nie było Morfeusza. Spanikował i zaczął się cofać, aż za jego plecami nie znalazła się ściana. Miecznik podszedł bliżej, i już miał zamachiwać się na bruneta, kiedy coś pojawiło się przed nim. Machnęło ręką i przecięło krtań napastnika. Miecz upadł bezdźwięcznie na ziemie. Wybawca Amadeusza odwrócił się. Znów pojawił się przed jego oczami Morfeusz. Był starszy, jego włosy były tej samej długości co bruneta. Uśmiechnął się do Amadeusza, dotknął jego ucha i nachylił się bliżej.
         - Obudź się, wampiry pół krwi chcą was zaatakować.
         - Co?! – chłopak po tych słowach zobaczył uśmiechniętego wampira i został spoliczkowany. Obudził się w łóżku, cały spocony, dość głośno sapał. Przyjrzał się innym rekrutom w pomieszczeniu. Wszyscy kręcili się i jęczeli, Amadeusz domyślał się że mieli koszmary. Dlaczego Morfeusz mu się śnił… dlaczego on mu pomógł… ostrzegł… 

         Nagle rozległ się wybuch, i większość z obecnych w pokoju osób nagle się obudziło. Nie wszyscy mogli się wybudzić ze snów. Brunet z przerażenia spadł z łóżka, obijając się o podłogę. Przez jego myśl przeszło tysiące myśli. Co spowodowało wybuch. Aż w końcu została jedna. Wampiry. Obejrzał się jeszcze raz, widząc wielkie zdziwienie na minach przebudzonych. Tylko on stał, a wszyscy zwrócili oczy ku niemu.
         - Wampiry! – krzyknął Amadeusz. – Wampiry atakują!
W ośmioosobowym pokoju rozpoczął się harmider. Wszyscy zaczęli ubierać się najszybciej jak potrafili. Na ich wyposarzeniu podstawowym, które mogli trzymać w pokoju, były stalowe pałki teleskopowe, albo noże. I zanim ostatni z rekrutów się ubrał, nastąpił kolejny wybuch. Eksplodowało okno, wraz z materiałem wokół niego, rzucając większość osób na ściany, bądź przygniatając ich gruzem. Niemal natychmiast po opadnięciu ostatniego kawałka betonu, w przejściu na zewnątrz pojawiły się trzy postacie. Ubrane normalnie humanoidalne istoty rzuciły się na żywych. Amadeusz bez wątpienia wiedział że to są wampiry, chciał je zaatakować, ale on leżał najdalej od wyrwy. Najpierw rzuciły się na tych najbliżej, powalając ich, bądź od razu uśmiercając. Jeden z rekrutów wbił nóż w udo wroga, który głośno krzyknął, a z rany było słychać syczenie. Jakby to był ogień. Stwór rzucił się do ucieczki, ale inny człowiek uderzył go pałką w krtań. To zakończyło los stwora, który bez czucia padł na ziemie. Inne wampiry, widząc co się stało z ich pobratymcem ruszyły na ich oprawców, przegryzając ich krtanie. Zostało tylko trzech ludzi. Dwóch. Amadeusz oparł się o drzwi, nie miał broni. Julian leżał w jego pobliżu, nieprzytomny. Wampiry zagrały niespodziewanie w kamień, papier i nożyce. Wygrał rudy stwór. Ten drugi wybiegł przez wyrwę, najprawdopodobniej dołączając do swoich towarzyszy. Z kolei zwycięzca z uśmiechem podszedł do bruneta. Oblizując wargi. Amadeusz nagle poczuł ból z przeszłości, jego ucho piekło. Nie wiedział co ma robić.
         - Kolczyk… - mruknął do siebie i złapał się za ucho. Wampir już miał go ugryźć kiedy odczepiony srebrne akcesorium i przyłożył je do czoła napastnika. Natychmiast rana zasyczała i zaczęła się dymić. Wampir krzyknął przewracając się na plecy i łapiąc za czoło. Amadeusz nie czekał. Natychmiast rzucił się do przodu, widząc broń w pobliżu. Zabrał nóż z ziemi, i szykował się do obrony. Stwór mimo bólu podniósł się. Rudy wampir miał krótkie włosy i był całkowicie ogolony. Jego piwne oczy intensywnie łzawiły. Prawdą było że każdy wampir jest piękny. Nawet on mógł oczarować wiele kobiet. Wygląd jaki posiadał, sugerował że miał około dwudziestu dwóch lat. Jego biały podkoszulek był zachlapany ludzką krwią, a jeansy były lekko potargane. Stwór uśmiechnął się i rzucił się Amadeusza, który był na to gotowy. Od lat na to czekał. Wampir nabił się na nóż, nie wiedząc nawet kiedy chłopak go wystawił do przodu. Stwór syknął z bólu i padł bez ruchu na ziemie. Brunet ruszył do przodu, kładąc się przy przyjacielu. Sprawdził mu puls.
         - Żyje… - odsapną z ulgą, po czym oparł się o ścianę.

         Ile już go znał? Julian chyba był pierwszym, który odezwał się do Amadeusza gdy ten przybył na ćwiczenia. Mimo iż inni też próbowali, widząc niechęć bruneta szybko sobie odpuszczali. Nie chciał nikogo poznawać, zabierać przyjaźni, bawić się. On wtedy chciał tylko jednego. Zemścić się. Ale Julian nie chciał odpuścić. Latał do około Amadeusza tyle razy ile tylko miał okazje. I w końcu mu się udało. W końcu nawiązali nić porozumienia podczas sparingu. Walczyli z pełną siłą dobre półtora godziny, wymieniając co chwile jakieś zdania, uwagi, pretensje i zażalenia. W końcu tej walki nikt nie wygrał. Wspólnie padli wyczerpani. I tak dwójka dwunastolatków się zaprzyjaźniła. Przy okazji zniszczyli trochę sprzętu. 

         W wyrwie pojawił się kolejny stwór. Obejrzał pomieszczenie, lekko się przeraził widząc dwóch martwych pobratymców i człowieka. Był tylko jeden i brunet wyjątkowo nie wyglądał na groźnego. Wampir miał już go atakować, kiedy ktoś wywarzył kopnięciem drzwi, a w stronę wyryw poleciały pociski. Pięć naboi przeszyło stwora na wylot, tworząc wyrwy wielkości piłek tenisowych. Trafiły kolejno w udo, kroczę, brzuch, pierś i szyję. Głowa ledwo się trzymała korpusu, kiedy ciało wampira zsunęło się tył i spadło na ziemie z wysokości piętra. Do pokoju wszedł dobrze znany rekrutom osobnik.
         - Panie Teker! – Amadeusz krzyknął ze szczęścia. – Dzięki Bogu, to pan.
         - No ja… jak sytuacja?
         - Jak widać. Julian stracił przytomność przy drugim wybuchu, a ja… a ja jakoś się trzymam. – uśmiechnął się do niego.
Nauczyciel rozejrzał się po pokoju. Westchnął na myśl o tych wszystkich dzieciakach, co teraz nie dychały.
         - Kto powalił te wampiry? – zapytał po chwili wsłuchiwania się w krzyki łowców i dźwięki walki.
         - Jednego tamta dwójka. – brunet wskazał na dwa truchła niedaleko wyrwy. – A tego rudego ja…
         - Całkiem sam?
         - W końcu pan mnie uczył. – zaśmiał się ponuro. – A jak u pana?
         - Coś czułem w kościach… dobra… na tym piętrze jest jeszcze dwóch uzbrojonych łowców… bierz przyjaciela, trzeba się przegrupować…
         - Ile ich jest?
         - Niewiele. – mężczyzna uśmiechnął się. – Łącznie naliczyłem dwadzieścia… większości już się pozbyliśmy. – kłamał.
         - Wow… - powiedział zszokowany brunet. Nawet nie spodziewał się że w zaledwie piętnaście minut, pozbędą się większości napastników.
         - Dobra, idę do innych. – skomentował nauczyciel i wyszedł.

Amadeusz podniósł przyjaciela, wcześniej badając czy wszystko z nim w porządku. Jednak kiedy pojawił się kolejny wampir, nie miał na to czasu. Złapał go i przerzucił przez ramie. Wybiegł z pokoju, a za nim trzasnęły drzwi. Jakby ktoś się nim opiekował i wiedział kiedy je zamknąć. Anioł stróż? Kto to wie. Ale gdy biegł w stronę schodów na dół, drzwi zamieniły się na drzazgi, a stwór wypadł na korytarz. Nagły strzał.
         Nauczyciel się wrócił? – pomyślał chłopak, ale jego nadzieje szybko zniknęły, wraz z drugim wystrzałem. Pocisk przeszył jego wolne ramie. Brunet upadł boleśnie na ziemie, przy okazji zrzucając Juliana. Amadeusz złapał się za ramie, wijąc się z bólu. W tym momencie klną na cały świat, leżąc w kałuży swojej krwi. Uczono ich, że niektóre wampiry tolerują walczyć bronią, niż wręcz. Ale akurat teraz jakiś musiał ją mieć? Chłopak zauważył że uzbrojony wampir stoi daleko, i aktualnie celuje w drugi koniec korytarza, najpewniej myśląc że go zabił. Amadeusz leżał obok toalety. Nie zważając na ból pchnął drzwi które się otworzyły, a sam, ciągnąc za sobą przyjaciela, wczołgał się do środka. Ułożył przyjaciela pod ścianą, chyba go przy okazji pobrudził. Zamknął jeszcze drzwi i zaczął zaciskać swoją ranę.
         - Przecież na piętrze miało być jeszcze kilku uzbrojonych łowców… - warknął sam do siebie. – gdzie oni do cholery są… - spojrzał mimowolnie na przyjaciela, strasznie zbladł. – jak to… - skomentował podchodząc bliżej. Zobaczył że skurzane ubranie jakie ma założone jest przesiąknięte krwią. To nie była krew bruneta. – Nie… - powiedział płaczliwym tonem. – Nie, nie, nie, cholera!
Mimo bólu jaki czuł, rozdarł ubranie przyjaciela. Nie musiał się tak starać, bo kurtka obronna którą założył miała widoczną dziurę. Rzucił je gdzieś obok. Zamarł z przerażenia. Blondyn miał wbity pręt, najprawdopodobniej ze wzmocnień budynku. Nie był wielki, dlatego nie zwrócił na to uwagi wcześniej, ani nie uszkodził jakiegoś ważnego narządu, by krwawienie było nazbyt intensywne. Ale stracił już dużo krwi. Niewiele myśląc brunet zaczął zaciskać ranę. Nie przejmował się że na zewnątrz toczą się walki. Może przybyło więcej wampirów? Kto to wie… teraz dla niego liczył się tylko ratunek dla przyjaciela. Nie straci go po raz drugi. Nie straci go jak rodziny i… westchnął, to nie pora by o tym myśleć. Teraz liczyło się tylko ratowanie Juliana. Nagle kolejny wybuch. Fala uderzeniowa otworzyła drzwi i rzuciła Amaduesza o umywalkę, która się roztrzaskała. Brunet stracił przytomność.

środa, 22 lipca 2015

"Krucjata Kłów" Rozdział II



Rozdział II
Przyjaciele z pracy

         Błyskawica rozświetliła wieczorne niebo, kiedy dwójka chłopaków stała przy oknie. Obaj mieli na oko po siedemnaście lat. Jeden, oliwkowooki brunet, z blizną na uchu i srebrnym kolczykiem w nim. Minę miał poważną, ale gdy tylko się na niego spojrzało, było jasne, że nie jest złym człowiekiem. Drugi z kolei ciemny blondyn, szarooki. Równie łagodna twarz co u swojego towarzysza. Obydwaj ubrani w czarne, długie szaty, przypominające grube sutanny. Podstawowy strój treningowy. Nagle zabił donośny dzwonek, a chłopacy wstali.
         - Amandi. – zaczął drugi, na co brunet westchnął.
         - Prosiłem żebyś mnie tak nie nazywał. Ile razy mam ci powtarzać jestem Amadeusz, nie żaden Amandi.
         - No trudno Amandi. – uśmiechnął się do niego. – weźmy zdejmijmy te durne ubrania.
         - A nie podoba ci się. Cóż ja ci Julek zrobię? – zaśmiał się.
         - Przebierzmy się… - zaproponował blondyn.
         - W co? Jest noc gdzie ja ci ciuchy na zmianę wytrzasnę?
         - Jak to skąd? Twój nie zastąpiony przyjaciel zawsze ma coś pod ręką. – uśmiechnął się wyjmując dwie siatki z plecaka. W jednej był podkoszulek i spodnie w rozmiarze Amadeusza, w drugiej to samo, ale dla Juliana.
         - Miałeś to cały czas i się nie przebrałeś?
         - Nie chciałem żebyś czuł się jak idiota. – puścił mu oczko, na co brunet nie zareagował.
         - Ech… nieważne… - powiedział, po czym chwile później dodał szeptem. - … dzięki.
         - Co proszę?
         - To co słyszałeś…
         - Nie, nie, nie, mógłbyś powtórzyć?
         - Dziękuje. Zadowolony?
         - Jak najbardziej! – zaśmiał się, zdejmując sutannę. Obaj byli lekko umięśnieni, mieli płaskie brzuchy z widocznym „kaloryferem”. Pod strojem który mieli na sobie, posiadali tylko bieliznę, dokładniej to białe krótkie bokserki. Julian spojrzał na skąpo ubranego przyjaciela i się uśmiechnął. Gdy tylko brunet to zauważył, rzucił mu w twarz sutanną.
         - Ej za co to? – zapytał niemal płaczliwym, teatralnym tonem.
         - Za gapienie się na mnie. – szybko zarzucił na siebie podkoszulek i ubrał spodnie. – Nie lubię tych treningów, gdzie mamy siedzieć i obserwować… na szczęście to już koniec.
         - No. Ile tu siedzieliśmy?
         - Sześć godzin. – Amadeusz wyciągnął się. – Dopiero osiemnasta?
         - No… mamy wolne do wieczora… te treningi w Zakonie, naprawdę bywają nudne… - spojrzał na przyjaciela. – idziesz ze mną do kawiarni?
         - Kawiarni?
         - Mam ochotę na dobre latte… to co? Piszesz się?
         - I tak nie mam co robić. – zaśmiał się. – Przecież będzie padać, w tym czasie mógłbym chociaż podszkolić teorie.
         - Na co ci teoria w zabijaniu wampirów. – poklepał przyjaciela po plecach, po czym pchnął go w kierunku drzwi. – Nie marudź i wyjdź do ludzi! A na pewno to tylko przelotna chumra.

         Cała placówka Krucjaty Kłów, gdzie aktualnie przebywali, znajdowała się w lesie, niedaleko tętniącego życiem miasta. Był to stary klasztor, otoczony murem, który przetrwał próbę czasu. Jedynie ogrodzenie,  zbudowane z cegły i zarośnięte winoroślami, nie było restaurowane od pokoleń. Za nim, znajdował się główny budynek, w stylu architektury romańskiej. Niski, z małymi oknami, niemal że ceglany kloc. Do środka prowadziły dwu i pół metrowe, drewniane drzwi. W głównym budynku, znajdowała się hala treningowa, gdzie członkowie zakonu ćwiczyli walkę, oraz strzelnica. Od niego odchodził jeden, dobudowany budynek. W środku był „internat”, biblioteka i kuchnie. Dzięki temu mieszkańcy klasztoru, mogli sami o siebie zadbać. Oprócz piętnastu rekrutów, co tu mieszkało, byli również doświadczeni łowcy. Nadzorca obiektu, łowca pierwszej klasy, Brandon Fiechter, trzech łowców drugiej klasy i sześciu trzeciej. 

         W samej organizacji panowała ścisła hierarchia. Wielki mistrz organizacji, Adrian von Ziegler, przebywał w Anglii, gdzie było serce organizacji. Pod nim, znajdowali się wielcy nadzorcy, odpowiedzialni za członków stowarzyszenia w danym kraju. Byli to tak zwani łowcy klasy zero. Przypadał zawsze jeden na kraj. Później byli członkowie pierwszej klasy, tak zwani „mistrzowie”, tylko oni byli uprawnieni do zabijania wampirów czystej krwi. Inni, po prostu nie dali by sobie rady. Nawet dziecko wampira czystej krwi, jest zdolne bez problemu zabić wielu członków organizacji. Dalej byli łowcy drugiej klasy, odznaczeni za wiele misji, oni w grupach walczą z wampirami pół krwi. Za nimi z kolei byli trzecio poziomowcy, „żołnierze wsparcia” bądź „mięso armatnie”. A później, tylko rekruci. 

         Przyjaciele stanęli na polu. Julian zatrząsnął się z zimna. Na co Amadeusz się zaśmiał.
         - Tobie nie jest zimno? – zapytał po chwili.
         - Jasne że jest. Po prostu nad tym panuje. – odpowiedział z uśmiechem.
         - Hej… możesz mi coś powiedzieć? – blondyn zapytał, dosyć poważniejszym tonem. Zdziwiony brunet się zatrzymał i odwrócił.
         - Co chcesz?
         - Jak to jest… no wiesz… być ugryzionym? – zapytał. Oliwkowooki spochmurniał, dotykając się ucha. Nie pamiętał dobrze tego uczucia, to było zbyt szybkie. Z resztą… i tak było to dla niego dziwne. Ktoś kto zabił mu rodziców, był jego przyjacielem, od ośmiu lat. Nie odstępowali się na krok. A kiedy jego rodzice zginęli, Morfeusz mógł spokojnie go zabić. A jedyne co zrobił to przegryzł mu ucho. Po czym zniknął. Z życia Amadeusza, szkoły, osiedla. Z dnia na dzień wyparował, wraz z kobietą, którą brunet uważał za jego matkę. – Albo wybacz… nie powinienem o to pytać.
         - Nie… nic się nie stało. Po prostu, czujesz ból. Jakbyś przebijał sobie ucho. – skomentował śmiechem.

         Przyjaciele dotarli do kawiarni, na obrzeżach miasta. Nie było tam luksusów, ale można było dostać różne rodzaje kawy. Za orzechową ladą stała młoda blondynka, która najpewniej dorabiała tutaj. Usiedli przy małych stolikach, naprzeciwko siebie i zaczęli pić. Opowiadając różne kawały i historie. Aż w końcu nastał ten smutny moment, kiedy kawa się skończyła. Mieli już wychodzić, ale do malutkiej kawiarni wszedł mężczyzna, w sutannie łowcy. Spojrzał na chłopaków i przysiadł się do nich.
         - Nie powinniście być w klasztorze? – zapytał dość surowo. Trzeba powiedzieć, na tle innych ludzi, bardzo się wyróżniał. Miał bardzo krótkie, dębowe włosy, jedno oko ślepe, drugie niebieskie. A na prawej stronie twarzy posiadał bliznę, długości całej dłoni. Miał może dwadzieścia dwa lata, ale został łowcą drugiej klasy. Był nauczycielem walki bezpośredniej w organizacji.
         - Panie Teker, przyszliśmy tylko na kawę… już mieliśmy wracać.
         - Dzisiaj byliście na treningu obserwacji i pilnowania miejsc? Prawda? – zapytał oschle. Jego głos brzmiał bardziej jakby cały czas miał chrypę.
         - Tak… - odpowiedział po chwili Julian. – Skończyliśmy pół godziny temu…
         - Tak? To dobrze… Ale teraz wracacie ze mną.
         - Tak jest. – odpowiedzieli wspólnie i ruszyli za nauczycielem.

         Maszerowali w ciszy, przez kilka chwil, gdy ich ciała zamurowało. Idąc ścieżką. Wieczorne niebo wspaniale uspokajało, a marsz w ciszy koił nerwy. Jednak zawsze trzeba było być czujnym, noc to pora polowań wampirów półkrwi, które to kiepsko znoszą światło słoneczne. Jest ich dużo większa ilość niż tych prawdziwych, posiadających czystą krew. Mimo takich informacji, dużo częściej spotyka się z atakiem tych słabszych. Zgłoszenia o ataku czystych, jest dużo rzadsze, zakon spotyka się z tym kilka razy w roku. Nikt nigdy nie zastanawiał się czemu tak jest. 

         Podczas takich myśli, Amadeusz zawsze wracał do pierwszego poznanego w swoim życiu wampira. Morfeusza. Chłopcy żyli razem osiem lat, znali się taki kawał czasu. Blondyn nigdy nawet nie próbował ugryźć go, oprócz jednej zabawy, na placu zabaw. Zawsze zastanawiał się… dlaczego on ich zabił?

niedziela, 12 lipca 2015

"Krucjata Kłów" Rozdział I

Hejo, oto zapowiadane nowe Fantasy, w czasach realnych. Można powiedzieć, że jest to opowiadanie o wampirach :3

Rozdział I
Przyjaciele z dzieciństwa

Sobotnie popołudnie najlepiej spędza się na dworze, zwłaszcza w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela. Tak samo myślał Amadeusz, dwunastoletni brunet. Posiadał on błyszczące oliwkowe oczy. Jego karnacja była wyjątkowo jasna, jakby strasznie mało czasu spędzał na słońcu. Ubrany w czerwony podkoszulek, jeansy i tenisówki, leżał na trawie w parku. Czekał na swojego przyjaciela z najmłodszych lat. Morfeusz powoli zbliżał się do leżącego chłopaka. Blondyn ubrany w czarny podkoszulek i jeansy, posiadał te same buty co jego kolega. Amadeusz już dawno czuł na sobie jego wzrok. Każdy mógłby poczuć ten lekki chłód, z jego jasnoniebieskich oczu. Dla niektórych do złudzenia przypominały lód. Morfeusz przykucnął przy przyjacielu i szturchnął go w bok.
         - Cześć Amdi. – przywitał się z uśmiechem.
         - Spóźniłeś się Morfi… - skomentował krótko.
         - Wiesz jak to jest. Zaspało mi się.
         - Ach ty…! – krzyknął, chwytając dłonią kark przyjaciela. Jednym ruchem powalił go na ziemię, tym samym ustawiając się nad nim. Włożył dłonie, pod podkoszulkiem przyjaciela i zaczął go łaskotać. Blondyn wił się ze śmiechu, próbując choć na chwile zatrzymać bezlitosne palce bruneta. W końcu przestał i położył się na brzuchu Morfeusza.
         - Złaź ze mnie… - stęknął zimnooki.
         - Nie chce mi się. Czekałem na ciebie dziesięć minut to teraz sobie poleżę. – uśmiechnął się, patrząc na twarz blondyna. – Weź się uśmiechnij. – brunet włożył palce w usta kumpla, rozciągając je na szeroki uśmiech.  – O ja cię!
         - Co? – zdziwił się blondyn.
         - Ale ty masz kły! – zaśmiał się. – Normalnie jak wampir jakiś!
         - No, lepiej uważaj. – odpowiedział równie żartobliwym tonem. – Bo cię pogryzę. – zaczął się śmiać, wywracając przyjaciela na bok, ustawiając się nad nim jak Amadeusz na początku.
         - Nie dam się tak łatwo! – chłopcy zaczęli się przewracać, turlikając się coraz niżej. Aż w końcu wykończeniu padli obok siebie, cały czas śmiejąc się. Lekko się zmęczyli tym ciągłym wywracaniem.
         - Remis? – zapytał zasapany Morfeusz.
         - Remis. – powtórzył Amadeusz. Popatrzyli na siebie w jednym momencie i znów wybuchnęli śmiechem. – Idziemy na lody?
         - Jasne! Biorę waniliowe.
         - Ja też!

Chłopcy dotarli do zielonej budki, niedaleko parku, gdzie sprzedawano gałki lodów. Brunet podszedł do lady, przy której stała uśmiechnięta starsza kobieta.
         - Dzień dobry. – przywitał się. – Mogę prosić dwa lody waniliowe?
         - A na co wam lody, jak wy tacy słodcy jesteście. – Uśmiechnęła się i nałożyła gałki i podała je chłopcom. – Pięć złotych za nie.
          - Proszę. – uśmiechnięty dzieciak, zostawił pieniądze na ladzie, po czym objął przyjaciela. Wspólnie zaczęli jeść lody.


Minęły kolejne dwa dni. Słońce stało już wysoko nad poziomem horyzontu, kiedy w jednej ze szkół podstawowych właśnie skończyła się ostatnia lekcja. Dzieci już zaczęły się pakować do wyjścia.
         - Hej Morfi! – krzyknął, wesoły czarnowłosy chłopak do przyjaciela.
         - Co chcesz Amdi? – odpowiedział również uśmiechnięty chłopiec.
         - Chcesz dziś do mnie przyjść? – zapytał radośnie.
         - Jasne! Ale… nie wiem czy mi rodzice pozwolą.
         - To najpierw pójdziemy do ciebie! – uśmiechnął się, zabierając plecak kolegi, ze szkolnej ławki i pobiegł w stronę drzwi.
         - Hej! Czekaj! – Morfeusz pobiegł za nim. Jako przyjaciele, to zawsze on latał za Amadeuszem. Nie przeszkadzało mu, że jego najlepszy przyjaciel, wyciąga go, a to do niego, a to gdzieś na wycieczkę. A gdy blondyn już nie miał sił, czarnowłosy zawsze się zatrzymywał i czekał na przyjaciela. 

Po jakiś dziesięciu minutach marszu Amadeusz wraz z Morfeuszem dotarli do domu blondyna. Był w dość klasycznym stylu, pomalowany - trochę już zdartą - ciemno niebieską farbą. A dachówki - niekompletne, gdyż brakowało około trzech albo czterech - były w kolorze białym.
         - Poczekasz tu chwileczkę? – zapytał mroźnooki.
         - Jasne, ale pośpieszysz się?
         - A kiedyś tego nie robiłem? – zaśmiał się i wbiegł przez furtkę. Amadeusz zobaczył jak jego przyjaciel rozmawia z jakąś wysoką blondynką. Zawsze uważał że to jego matka, ale tak naprawdę nigdy z nią nie rozmawiał. Jak również nigdy nie był w domu Morfeusza. Ten zawsze coś kręcił aby przyjaciel go nie odwiedził. Kiedy kobieta popatrzyła w jego stronę, chłopak jej pomachał, na co odpowiedziała uśmiechem. Pogłaskała Morfeusza i ruch jej warg wskazał że zgodziła się. Blondyn z uśmiechem podbiegł do przyjaciela.
         - To idziemy? – zapytał.
         - Jasne! – odpowiedział również z entuzjazmem. – Pokaże ci nową grę jaką dostałem od rodziców.
         - Ooo, jaki ma tytuł? – zapytał z zaciekawieniem chłopak.
         - „Pogromca Wampirów”
         - Oh… no to pośpieszmy się! – powiedział lekko smutniej.
Minęła już kolejna godzina gry, kiedy wrócili rodzice Amadeusza. Od razu przyszli do pokoju ich syna i przywitali się z obydwojgiem chłopców.
         - To co Morfeuszu, zjesz z nami obiad? – zapytała mama bruneta.
         - A co pani ugotowała?
         - Spaghetti. – uśmiechnęła się do niego.
         - Przepraszam, ale nie mogę jeść makaronu.
         - A to dziwne. – powiedziała chwile się zastanawiając. – Dobrze… nic nie szkodzi. Amaś, chodź zjesz.
         - Amaś… - powtórzył z lekkim śmiechem Morfeusz.
         - Mamoo… miałaś tak do mnie nie mówić… - oburzył się chłopak.
         - Oj no. A jak mam mówić do mojego Amasia?
         - Mamo jestem Amadeusz…
         - No dobra, Amaś, obiad stygnie. Na stole masz. – chłopak mało chętnie wyszedł z pokoju. W którym został Morfi i rodzice jego przyjaciela.

Blondyn popatrzył na dorosłych z lekkim zdziwieniem. Ci natomiast równie intensywnie się mu przyglądali. Przecież nigdy czegoś takiego nie robili. Co prawda zauważył raz jak jadł z nimi obiad, że matka przyjaciela zerkała na niego co chwile. Wywoływało to niemiłe uczucie w brzuchu chłopca. Przecież nic nie zrobił, a oni się na niego gapili… dość dziwnym wzrokiem.
         - Mam coś na twarzy…? – zapytał po chwili chłopiec.
         - Nie, tylko… masz bardzo dobrze rozwinięte kły… - odpowiedział ojciec.
Blondyn uśmiechnął się pokazując wszystkie perłowe zęby. Jednak domyślał się co im chodzi po głowie.
         - Chyba wszystkie mam rozwinięte.
         - Tak… najwyraźniej… - Morfi zauważył że ręce matki się trzęsą, a sama coś w nich trzyma. Miała już to wyciągać, kiedy upuściła tę rzecz na ziemie. Była to odznaka ze srebra, z wygrawerowanymi dwoma kłami na niej. Z brzękiem odbiła się od podłogi a rodzice Amadeusza gwałtownie się
         - W imieniu krucjaty kłów jesteś aresztowany i skazany na śmierć! – krzyknął ojciec.
         - Co!? Nie! Nie rozumiecie! – chłopak cofnął się od nich.
         - Chciałeś zabić naszego syna! – krzyknęła matka
         - Nie. To mój przyjaciel!
         - Jesteś wampirem!
         - Co? Nie! Naprawdę… ja… ja nie chciałem zabić waszego syna! – chłopak coraz bardziej tłumaczył się łzawiąc. Przecież on nie zabił by swojego przyjaciela. Zwłaszcza Amdiego. Znają się przecież od ośmiu lat. Nigdy nie chciał nikogo atakować. W głowie powtarzał tylko „Dlaczego?”.
         - Wszystkie wampiry to wrogowie ludzi! – mężczyzna wyjął pistolet, który wcześniej chował pod kurtką. Po czym oddał strzał. Pocisk przeszył ramie blondyna. Ten krzyknął z bólu i złapał się za nie. – Pociski z czosnkiem. – wytłumaczył dziecku z sadystycznym uśmiechem.
         - Ja nie chciałem nikogo skrzywdzić! Amdi! – krzyczał coraz rozpaczliwiej.
         - Nie przyjdzie. Leki nasenne w obiedzie. Szkoda, że nie chciałeś jeść, było by prościej… - odpowiedziała matka.
         - Proszę… nie zmuszajcie mnie do obrony… proszę!
         - Poddaj się, twoja śmierć będzie szybsza!
         - Proszę… - kolejny pocisk przeszył brzuch chłopca, jeansy zrobiły się ciemne od plam krwi. – Przepraszam Amdi… - wyszeptał i w jednej sekundzie pojawił się tuż przed ojcem przyjaciela. Z wręcz nie ludzką siłą wykręcił mu rękę o trzysta sześćdziesiąt stopni. Mężczyzna padł na ziemie z krzykiem. Kobieta chciała uciec, ale znowu w ułamku sekundy Morfeusz znalazł się przed nią, i z pomocą swojej dłoni, przebił jej ciało. Zwymiotowała krwią i padła na ziemie. Morfeusz podszedł do ojca przyjaciela. Uklęknął przy nim.
         - Ja… naprawdę nie chciałem tego robić…
         - Idź stąd demonie! Od początku chciałeś nas zabić!
         - Nigdy! Amadeusz jest moim przyjacielem!
         - Człowiek i wampir nigdy nie będą przyjaciółmi!
Z łzami w oczach, blondyn przeciął krtań mężczyzny swoimi paznokciami. Usłyszał skrzypnięcie drzwi - zamarł. Obrócił się delikatnie i zobaczył swojego przyjaciela.
         - Amdi…?
Brunet wbiegł do pokoju ze zdziwieniem i przerażeniem. W rękach trzymał patelnie, którą już na samym początku próbował uderzyć Morfeusza. Ten jednak szybko odskoczył.
         - Amdi… proszę nie…
         - Z…zabiłeś… ich?
         - Amdi ja… nie chciałem…
Oliwkowooki rzucił w przyjaciela naczyniem, i szybko zabrał pistolet z podłogi. Z trzęsącymi rękami wycelował w blondyna. Ten stał przed nim ze łzami w oczach. Brunet chciał strzelić, ale Morfi pojawił się tuż przed nim i wybił mu z rąk broń.
         - Amdi… ja… - nagły trzask drzwi wejściowych przerwał ich rozmowę. Do domu wpadło kilku żołnierzy, w czarnych płaszczach. Każdy z nich miał na piersi odznakę z dwoma kłami. Morfeusz wiedział że to zakon, który od ponad tysiąca lat poluje na wampiry. Nie mógł wyjaśnić wszystkiego przyjacielowi. Zostało mu jedno wyjście. Lekko ugryzł przyjaciela w ucho, by odzyskać chociaż część energii. Wyszeptał do niego „wybacz mi” i po chwili znalazł się tuż obok okna. Spojrzał ostatni raz na Amadeusza, który padł na kolana w pokoju, trzymając swoje ucho. Ich wzrok się złączył, obydwaj płakali. Ale wampir wyskoczył przez okno i zniknął w liściach żywopłotu.


Amadeusz siedział przy ciałach swoich rodziców. Kiedy jeden z żołnierzy do niego podszedł.
         - Twoi rodzice zginęli z rąk wampira.
         - W…wampira? Nie… Morfeusz nie jest wampirem…
         - Więc go znałeś?
         - T…tak. Od ośmiu lat… Morfeusz nie jest wampirem…
         - To on zabił twoich rodziców…
         - Nie… to nie może być prawda! – cały w łzach wtulił się w ciało matki. Przecież znał Morfiego. Spędzali razem dużo czasu. Ten nigdy nie przejawiał cech wampirem. Co więcej, nigdy nie wykazywał się ochotą picia krwi, bądź czegoś podobnego. To  niemożliwe… ale on to przecież widział. Widział Morfeusza całego we krwi. Widział jak podcina krtań jego ojca.
         - Spokojnie mały… właśnie po to jest nasza organizacja. Twoi rodzice też w niej pracowali. Chcieli dla ciebie dobra.
         - O…organizacja?
         - Tak. Zakon Kłów. Powiedz mi synu… co chcesz teraz zrobić? – funkcjonariusz uśmiechnął się do niego.
         - Ja? – zapytał niepewnie. – Ja… chcę pomścić rodziców…
         - Witaj w zakonie. – wręczył mu odznakę, którą wcześniej upuściła jego matka. Była na niej krew wszystkich trzech, jego matki, ojca i… przyjaciela. 

czwartek, 9 lipca 2015

Takie tam

Jej... niby są wakacje, a ja jestem jakiś wypompowany z pomysłów xD
Zamiast myśleć nad opowiadaniem, słucham piosenek, i dokańczam seriale. Ale na pewno, coś napiszę. Już to widzę, więc nie będzie problemu :D

czwartek, 2 lipca 2015

Nowe Fantasy i info

Jak już pisałem, będę pisał nowe fantasy, tylko prowadzę wewnętrzny dylemat. Mam dwa pomysły, jeden już od dawna wymyślana, i jeden który przyszedł do mnie dziś. Dokładnie to podczas snu (Zwierciadło Kruka też przyszło przez sny)

Ogólnie mój komputer jest po formacie i nie posiadam jeszcze wszystkich programów, ale staram się je odzyskać :3

Lekki Pisarz All