niedziela, 17 lipca 2016

"Wojna Rodziny" Rozdział I

         Najmłodszy syn Ocariana, książę Ulf szybkim tempem maszerował do balkonów pałacowych. Chłopak odziedziczył po ojcu wiele cech wyglądu, twarz, oczy, włosy, ale nie doświadczył tego co on. Jego charakter był całkowitym przeciwieństwem swojego ojca za młodu. Odważny, porywczy i zdyscyplinowany, tak go można krótko opisać. Kosmyki jego złotych włosów opadały do ramion, gdzie rozchodziły się we wszystkie strony a grzywka odrzucona gdzieś na bok często opadała na oczy. Ubrany w czarną tunikę ze zdobieniami pod szyją. Zszycia na ubiorze miały charakterystyczny, pomarańczowy kolor. Pod szyją związana peleryna o tym samym kolorze co tunika, lecz z pomarańczowym szczurem na środku. Dumnie otworzył drzwi i wyjrzał przez balkon. Dostrzegł na placu około stu rycerzy, każdy na kolczudze miał zarzuconą czarną tunikę z pomarańczowym szczurem, a na ich głowach były hełmy garnczkowe. Przy pasach mieli miecze, a w rękach dzierżyli włócznię. Gdy dostrzegli księcia, uderzali nimi o ziemie w równym tępię. Ucichli dopiero gdy książę podniósł rękę.
         - Moi rycerze! Jesteście dumą tego miasta! Każdy z was zasługuje na swoje miano, mojego gwardzisty!
         - Ulf! – wykrzyknęli wszyscy.
         - Spośród was wybiorę pięciu, jako moją straż przyboczną! Pojedziecie ze mną do stolicy, do króla i mojego ojca!
         - Ulf!
         - Reszta zaś, będzie pilnować porządku w mieście, macie trenować i pomagać straży miejskiej. To wszystko! Wracajcie do ćwiczeń.
Książe odwrócił się i ruszył do środka, wiedząc że jego zdyscyplinowani rycerze posłuchają rozkazu. Nie był jednak zadowolony, wewnętrznie nie chciał spotkania z ojcem i z braćmi. Nienawidził ojca i czuł obrzydzenie do braci, jako posłusznych piesków króla. Wszyscy mieli białe kolory herbów, wszyscy oprócz niego. Sam wybrał czarny kolor, i poprosił ojca o miasteczko z dala od stolicy, by w nim sprawować namiestnictwo. Po długim czasie, Ocarian w końcu pozwolił mu sprawować władzę z Karonel, miasteczku niedaleko wschodniej granicy. Składało się z trzech obszarów. Górne miasto, w którym to znajdowały się dworek i koszary Ulfa, uniwersytet i wiele domów bogatego mieszczaństwa jak i dawnej szlachty. Dolne miasto, gdzie mieszkało wiele osób, jedynym ciekawym obiektem dla księcia tam były koszary straży miejskiej. Oraz trzecią, nazywaną „dzielnicą handlową”. To tam ci którzy odwiedzali miasto zostawali na noc w licznych tawernach, rozkładali swoje stoiska, jak i dopełniali swoje karawany. Miasteczko liczyło około jedynastu tysięcy mieszkańców, z czego służbę w milicji pełniło tylko około pięciuset ludzi. Dlatego ważnym było, by Ulf zebrał grupę ludzi, wyszkolił ich i wsparł tak przepływ handlu i ludzi z Rzeczypospolitej.

         Ulf wybierając wcześniej pięciu ludzi, spokojnie opuścił miasto. Miał wyruszyć następnego dnia, ale postanowił odwiedzić pewnego farmera, który własnymi rękami wybudował malutką wieś na zachód od Karonel. Brama przez którą wyjeżdżali była w dolnym mieście, była zbudowana jak każda inna, z dwóch stron wieży potężne, metalowe kraty blokowały w nocy wjazd i wyjazd z miasta. Patrząc dalej po murach broniących mieszkańców można dostrzec kilka baszt umieszczonych w miarę równych odległościach. Duma wschodu, tak w zwyczaju mówił o tym mieście książę Ulf. Przybył tu gdy miał zaledwie czternaście lat. Dwa lata zajęło mu wyszkolenie niemal że stu rycerzy i zaprowadzenie porządku. Cieszył się uznaniem wśród bogatych mieszkańców i szacunkiem wśród przybyszy. Ale nie interesowało go to. Uważał że wszyscy którzy go chwalą, robią to tylko dlatego że jest księciem.

         Po trzech godzinach jazdy konnej, książę dostrzegł znajome mu budynki. Trzy najbliżej, wybudowane około piętnaście minut drogi od centrum służyły zwykłym robotnikom. Były to baraki gdzie mieszkało około trzydziestu ludzi, oraz mała spiżarnia, pilnowana przez dwóch czarnych rycerzy, również sług księcia. Pełniło tu służbę do czterech ludzi, na prośbę przyjaciela Ulfa, Michała z dawnego rodu Wieprza. To on był celem wizyty księcia. Jego koń zatrzymał się przed małym dworkiem, pilnowanym o dziwo przez dwóch chłopów, którzy wyglądali jakby dopiero co zeszli z pola. W rękach trzymali sierpy, ubrani w krótkie skurzane spodnio-podobny materiał i długie, niegdyś białe koszule. Książe zeskoczył z swojego wierzchowca, bez namysłu ruszył do przodu. Nie spodziewał się że ta dwójka go zatrzyma.
         - A ty dokąd panocku?
         - Do właściciela tych ziem.
         - On chyba pedzia o Michałku. – powiedział jeden z nich, używając lekkiej gwary.
         - Sprzycny Gibcok…
         - A może go tak ryznąć?
Ulf jednak nie rozumiał tej gwary. Nachylił się do swojego gwardzisty, który na słowo ryznąć zeskoczył z konia i zapytał.
         - Rozumiesz coś z tego?
         - Tak mój panie.
         - To co mówią?
         - Że jesteś nieuprzejmym chłopakiem i chcą cię uderzyć.
Ulf odchrząknął. I spojrzał zdenerwowany na chłopców.
         - Więc. Jestem książę Ulf, syn Króla Ocariana, pierwszego tego imienia. Jeżeli nie dacie mi przejść, wasze głowy zostaną nabite przed moją posiadłością.
         - Dobrze, dobrze panocku. - Mężczyźni cofnęli się, a młody książę wszedł do środka. Minął kilka pokoi i ruszył do salonu. Dźwięki kolczug i mieczy rozchodziły się po całej rezydencji. Nie musieli długo czekać, kiedy na końcu korytarza wyjrzał mężczyzna w czarnych włosach i oczach tego samego koloru. Miał na sobie chłopską koszulę, a przy pasie dzierżył miecz. Ulf podniósł dłoń i zacisnął ją w pięść, dając tym samym rozkaz zatrzymania dla swoich gwardzistów. Sam ruszył do przodu, do momentu kiedy przed nim stał wyższy mężczyzna.
         - Książę Ulf z rodu Szczura? – zapytał czarnowłosy.
         - Michał z rodu Wieprza? – odpowiedział Ulf.
Wyglądali jakby mieli zacząć ze sobą walczyć. Gwardziści, zmieszani trzymali pod ręką swoje miecze. Jednak właściciel ziemski wybuchnął śmiechem, a tuż za nim Książę i przytulił go po bratersku.
         - Co cię chłopcze tutaj sprowadza?
         - Nie słyszałeś? – zdziwił się. – Ojciec kazał pojawić się kilku dostojnikom u siebie, w tym mnie.
         - Ach, widzę że aż tryskasz entuzjazmem, niczym martwy od tygodnia bandyta. – pokazał ręką by usiedli w salonie, ale blondyn odmówił. – To czemu przyjechałeś do mnie?
         - Myślałem że może mój nauczyciel będzie chciał się ze mną wybrać do stolicy? – uśmiechnął się.
         - Niestety chłopcze. – odpowiedział z lekkim smutkiem. – Muszę zostać, musiałeś słyszeć o bandytach prawda? Wolę swoich farm pilnować, przy okazji mieć oko na miasto – mrugnął porozumiewawczo.
         - Oczywiście, rozumiem. Chcesz coś przekazać królowi? Albo komuś z szlachty?
         - Nie, obejdzie się, a teraz już – delikatnie wskazał na drzwi. – bo się spóźnisz. Król chyba tego nie lubi.
         - To niech się przyzwyczai. – odpowiedział oschle i odszedł.
         - Bezpiecznej podróży. – uśmiechnął się.
         - Powodzenia z tutejszymi. – mruknął książę który zdążył już wyjść z domu Michała. Rozejrzał się po okolicy. – Nie ma co zwlekać, ruszajmy już. – wydał rozkaz swoim ludziom.

         Ocarian chodził w koło po swojej komnacie. Ubrany w białą zdobioną szatę, ciągnął za sobą gruby czerwony materiał, przypięty do jego ramion. U pasa dzierżył pochwę, ze schowanym mieczem w środku. Rączka była zdobiona, by sama główka przypominała pysk szczura. Tuż przy mieczu przypięty był sztylet, który posiadał niegdyś Nazir. Wiele minęło od tamtego czasu, król zapuścił brodę, i w niemal całkowitym spokoju władał krajem. Drzwi do jego komnaty otworzył najstarszy z synów Ocariana. Okrim spojrzał na ojca. Jak każdy w rodzinie miał blond włosy i błękitne oczy. Był najwyższy ze wszystkich synów króla. Uklęknął przed ojcem.
         - Synu, witaj.
         - Witaj ojcze, zauważyłem że coś cię martwi ostatnio.
         - Tak… twój młodszy brat ma nas odwiedzić.
         - Ulf tu przyjedzie? – zdziwił się książę koronny.
         - Tak… wezwałem go by w końcu się pojawił. Na zaproszenia nie reagował przecież. Tyle razy kazałem wam wysłać do niego zaproszenie…
Okrim przełknął ślinę, patrząc na ojca. Nie na rękę była mu obecność księcia który czas woli spędzać z wojskiem niż na uroczystościach.
         - Przekazywaliśmy wszystkie kurierom. Ojcze, jesteś pewien że powinien tu przyjeżdżać? Wiesz jaki jest w stosunku do mnie i Otokara? No i do ciebie.
         - Wiem, wiem. Ale to mój syn, tak jak i wy. Musi tu przyjechać. Nie widziałem go odkąd wyjechał! – Westchnął. – Dobrze, a ty czego chcesz?
         - Już nic ojcze. Właśnie wychodziłem. – ukłonił się i wyszedł.

         Przy drzwiach stał jeden z ludzi Okrima. Ogolony na łyso mężczyzna, o zielonych oczach. Jego kwadratowa szczęka była pokryta bliznami. Na sobie miał pełną płytową zbroję.
         - Kari. – książę się do niego zwrócił. – wyślij ludzi by powstrzymali księcia przed dotarciem, dobrze?
         - Tak jest, mój książę.
Blondyn uśmiechnął się zostawiając w tyle swojego rycerza. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz