wtorek, 30 czerwca 2015

"Wojna Rodzin" Rozdział XIX

Rozdział XIX
„Koniec”

         Spanikowani rycerze zaczęli uciekać, modląc się o swoje życie. Śmierć króla poruszyła prawie każdym z obecnych wojowników. Nie można było nawet doliczyć się martwych ciał, ani gdzie leży ciało przyjaciela bądź wroga. Wszyscy martwi byli równi.
         - Bracie! – krzyknął Pilow, dowódca chorągwi jeździeckiej o bardzo bujnych, białych włosach, przypominających owce. Jego rozmówca był bardzo podobny do niego, jedna z wielu cech ich rodu. – Do walki! Za króla!
          - Nie słyszałeś?! Król nie żyje! Uciekamy!
         - Po moim trupie! – krzyknął wyciągając miecz. – Do boja! – zagrzał rycerzy w okuł. Jednak za nim pojechało tylko dziesięciu wojowników. Niestety, sam Pilow szybko został przebity lancą, jednego z węży. Jednak jego poświęcenie nie poszło na marne. Skutecznie zablokowali na chwile pościg za uciekającymi ludźmi.

         Zapłakany Alow, brat Pilowa uciekał. Przy życiu pozostało gdzieś z dwustu jeźdźców. Dla nich, królestwo upadło. Zajęcie cytadeli przez Nazira było by kwestią kilku dni. A co tam było do ratowania? Katarzyna i Aria. Już miał wydać komendę do ataku, bądź odwrotu do cytadeli, kiedy przy swoim obozie zobaczył jeźdźców.
         Już po nas – pomyślał.

         Ocarian stał dumnie przy swoich żołnierzach. Miał tylko trzydziestu jeźdźców, ale jakże wyhartowanych. Miał na sobie srebrną, płytową zbroje, w jakiej jeszcze nikt go nie widział, a na plecach, ogromną skórę białego wilka. Wyciągnął szable, spojrzał na swoich ludzi, uśmiechnął się, widząc wiernych sobie rycerzy. Wtedy wydał prosty rozkaz.
         - Zabić węże!
Wszystkie szczury wyjęły miecze, i krzycząc ruszyli w stronę żołnierzy Nazira. Niegdyś uciekający rycerze, zdezorientowani sytuacją która się właśnie odbywała, zatrzymali się. Dopiero wtedy zobaczyli pomarańczowe chorągwie niesione przez rycerzy. Czy mieli szanse wygrać? Nikt tego nie wiedział. Ale zawrócili, dołączając do szarży Ocariana . Sam szczur biegł na samym przodzie „watahy”. Nim nawet rycerze Nazira się zorientowali, wróg był już przy nich.

         Padł pierwszy rycerz, od cięcia szabli Ocariana. Drugi próbował zareagować, odbił broń i gdy szykował się do kontrataku, został przecięty przez kolejnego rycerza, jadącego tuż obok głowy rodu. Blondyn zrobił kolejny zamach, powalając kolejnego jeźdźca. Szarża ustała, zaczynając bitwę. Nagle przed szczurem pokazał się nowy wróg. Czerwono włosy chłopak.
         - Więc jednak tutaj walczysz? – zapytał Aran.
         - Wybacz za spóźnienie. Powrót od was nam się przydłużył.
Kilka cięć przerwało rozmowę. Zbliżyli się do siebie oddając kilka ruchów.
         - Miesiąc wracaliście? Jak to? – zdziwił się chłopak.
         - Musieliśmy ukrywać się by wygoić rany. – zaśmiał się Ocarian. Znów się zbliżył, jedno cięcie wybiło z rąk Arana tarczę. Chłopak jak niewielu miał na sobie płytową zbroje. Z wyraźnie namalowanym krwią wężem na piersi. – Poddaj się Aranie, a oszczędzę ci życie!
         - Jakże zmężniał panie! Ale to nie da ci umiejętności!
Czerwono włosy przystąpił do ataku, zwiąż zamach chcąc trafić szczura. Ale ten szybko odbił cios, i przeciął szyje przeciwnika. Obydwa konie się zatrzymały, a Aran odwrócił się do swojego oprawcy. Z jego ust jak i szyi ciekła krew. Uśmiechnął się z lekkimi łzami w oczach.
         - Pan będzie dumny… - wyszeptał, po czym upadł z konia.
Ocarian również z lekkimi łzami w oczach dołączył do bitwy.

         Nazir zdumiony stał na miejscu pierwszego starcia. Widział jak nagle pojawił się Ocarian wraz ze swoimi ludźmi. Z góry zsunął się Aron. Nigdy nie miał zwyczaju być radosnym, ale teraz można było o nim powiedzieć „czarna rozpacz”. Zielono włosy podjechał do niego bliżej.
         - Aronie, co jest?
         - Panie… Aran nie żyje… - wyszeptał. Nazir zamarł. Czy to oznacz że jeden z jego najwierniejszych ludzi, jak i przyjaciel… przegrał?
         - Kto był jego przeciwnikiem!? – krzyknął lekko zrozpaczony.
         - Ocarian. – skomentował krótko, po czym spojrzał na swojego pana. Odpiął pas z mieczem i rzucił go pod kopyta konia Nazira. – To dla mnie koniec. Nie mam po co walczyć.
         - Wracaj tu! Do walki! O mój tron!
         - Nie należy ci się! – krzyknął Aron. – O co oni walczą? O twoje poronione sny! A ty, czemu walczysz!? Chciałeś unormować królestwo!? Rozpocząłeś wojnę domową! Z resztą… służyłem tylko ze względu na mojego brata. Za wiele ryzykowaliśmy. I przegraliśmy.
Nazir nie odpowiedział. Również się cofnął. Powoli zaczął odjeżdżać w stronę swojego obozu. Nie zauważył jednak, że to zraniło morale jego rycerzy.

         Rycerze szybko zauważyli brak swojego pana. Wielu z nich zaczęło się rozbiegać, a jeszcze więcej… poddawać. Nie chcieli walczyć. Czuli wyczerpanie, a przybycie nawet trzydziestu wypoczętych ludzi szczura, to już był zastrzyk świeżej energii dla wojsk przeciwnika.
         - Zabrać jeńców. Pomóc piechocie! Ja jadę po głowę węża!

         Nazir siedział w swoim namiocie, największym w całym obozie. Położył się na tronie, zadając sobie jedno pytanie. Po co walczy? Wtedy do środka wszedł blondyn. Ocarian uśmiechnął się do swojego przyjaciela. Zielonowłosy zaśmiał się.
         - Ja cię nie widzę miesiąc, a ty nagle zamieniasz się w mężczyznę.
         - Nigdy byś się tego nie spodziewał, prawda? – szczur również się zaśmiał. – Powiedz mi, wojna skończona. Po co to było?
         - W sumie… to nie wiem. – wąż wstał i usiadł przy drewnianym stole. Ocarian dołączył do niego, siadając naprzeciwko. – Planowałem to od dawna. Chciałem stworzyć spójne królestwo z nowym królem.
         - I ty miał byś nim być? – zapytał szczur.
         - Nie. – odpowiedział, podając rozmówcy koronę. – Ja bym się nie nadawał. Plan był świetny, nie powiem, ale…
         - Ale ja się nie dopasowałem?
Nazir się uśmiechnął.
         - Tak, nie dopasowałeś się do niego. – wyjął swój sztylet, najbardziej ozdobną rzecz, jaką posiadał, podając ją Ocarianowi. Ten przyjął go chętniej niż koronę. – Przegrałem z moim przyjacielem.
         - A ja wygrałem z moim bratem. – uśmiechnął się z łzami w oczach.
         - Miło mi się rozmawia… przed śmiercią.
         - Wybacz.
         - Nie przepraszaj. Wiemy co będzie musiało teraz nastąpić. Dla ciebie też to musi być ciężkie.
         - Niestety…
         - Zabicie Arana też nie było proste, prawda?
         - No tak.
         - Jakie miał ostatnie słowa? Ciekawi mnie to.
         - „Pan będzie dumny” – z oczu blondyna popłynęły łzy.
         - I jestem. – Nazir wstał, rozkładając ręce jak do przytulenia. Blondyn zrobił to samo. Przytulił go.
         - Wybacz mi… - wyszeptał Ocarian, po czym wbił sztylet w pierś Nazira. – Proszę… wybacz mi... – załkał.
         - Nie płacz. – powiedział zielonowłosy, po czym cały czas przytulając przyjaciela, splunął krwią. Przybliżył usta do uszu szczura. I wyszeptał kilka słów. Ocarian zamarł, nie wiedział czy to dlatego że zabił Nazira, czy z powodu jego słów. Zielonowłosy uśmiechnął się do niego po raz ostatni, oparł czoło o czoło przyjaciela, po czym upadł bez sił na ziemie.

         Ocarian zamknął oczy martwemu przyjacielowi, wycierając jego twarz z krwi. Wyszedł z namiotu i dołączył do swoich ludzi. Ruszył czym prędzej na miejsce bitwy, spodziewając się trwającej wciąż walki, ale nie było jej. Ludzie zaczęli wiwatować na widok szczura. Dzięki niemu, wojna się skończyła.


         Od bitwy minął miesiąc. W królewskiej cytadeli panowała napięta sytuacja. Oto, królewskie rody zebrały się na wybranie nowego króla. W ciemnej owalnej Sali, siedziały trzy osoby. Złoty, zdobiony tron został pusty, a na nim leżała korona. Dwóch dorosłych mężczyzn i jeden chłopiec siedzieli na potężnych dębowych krzesłach. Ich twarze były pokryte cieniem. Na krześle oznaczonym szczurem, siedział Ocarian. Na oznaczonym gryfem, Airen z opaską na miejscu, gdzie niegdyś miał oko. Krzesło węża było puste, a na herbie był wbity sztylet, który Ocarian dostał od Nazira. Na ostatnim siedział Harp, obdarowany przez króla tytułem szlacheckim Wilka. Airen wstał.
         - Witam, zebraliśmy się dziś, by wybrać nowego króla. Jak wiecie, Król Kanir de Collo sprawiedliwy, zginął podczas bitwy pod Gallą, wiec my, trzy głowy rodów musimy wybrać nowego króla z nas. – uśmiechnął się. – wybór jest chyba oczywisty. Wstań Ocarianie, synu Okrima, pogromco węży i wilków. Za twoje zasługi, jednogłośnie stwierdziliśmy, że korona jak i kraj, należy się tobie. 

Jako iż to jest ostatni rozdział Wojny Rodzin, chciałbym wam podziękować, za wspólny rok. Muszę przyznać, nie zawsze byłem pilnym pisarzem, ale cieszę się że udało mi sie skończyć całą opowieść. Ale jako mam teraz trochę miejsca, chciałbym oprócz podziękowań, o coś was poprosić. O opinie, komentarz. Chciałbym wiedzieć czy to się podobało, czy lubicie jakąś postać, oraz co sądzicie o zakończeniu :3 

I nie, nie jest to koniec mojej kariery xD/Lekki pisarz All

niedziela, 28 czerwca 2015

"Wojna Rodzin" rozdział XVIII

Rozdział XVIII
„Bitwa pod Gallą”

         Wojska spod królewskiej chorągwi, rozbiły obóz niedaleko jednego z wzgórz, przy wsi Galla. Od północy dzieliła ich ściana górska, bardzo ciężka do przeprawienia, ze względu na liczne strome zbocza. Wzgórze nie było jednak wysokie, sięgało około dwudziestu paru metrów, nad poziom polany. Na wschód, król miał swoją stolice. A przynajmniej drogę do niej, która zajmowała około trzech dni drogi. Na zachód, droga do pałacu Nazira. Na południe od obozu, znajdowała się mała wieś. Chłopi tam nie przejmowali się sprawami kraju. Tylko własnego gospodarstwa. Polana na której przyszło im wypoczywać miała długość kilometra, i nie było na niej żadnych drzew. Same pałacie zieleni.

         Król stanął na brzegu obozu. Gdy zobaczył trzech konnych, zbliżających się w jego stronę. Nie tylko on to zobaczył. Kilku trębaczy zaczęło dmuchać w swoje trąby, sygnalizując alarm. Wielu żołnierzy niemrawie wybiegało z namiotów, potykając się i przewracając, podczas zakładania kolczug. Konni podjechali pod samego króla, który nie przejmował się ich obecnością.
         - Nasz pan i władca Nazir, informuje że rozbiliście się obok naszego obozu! – krzyknął siwobrody mężczyzna który dosiadał środkowego konia.
         - Znam cię… - powiedział Kanir. – Byłeś rycerzem Wilka.
         - Tak. Byłem.
         - Jak się zwiesz? I czemu na twojej chorągwi nie ma wilka? Tylko wąż?
         - Nie muszę się ci przedstawiać, ale dobrze. Jestem Dexter! Jeden z trzech przywódców chorągwi wielkiego Węża!
          - Nazira? A co z jego ojcem?! – Król krzyknął.
         - Nie żyje. – odpowiedział z uśmiechem. Po czym odjechał. Za sobą tylko krzyknął. – Albo opuścicie te ziemie, albo szykujcie się do bitwy!

         Kanir parsknął, obejrzał się na swoich rycerzy i żołnierzy. Uśmiechnął się, sięgając miecza.
         - To co moi bracia… - syk broni poruszył wszystkimi. – Drwi sobie z nas pyszny wróg! I odważny jest, bo schował przed nami się! Ale nie damy im pić z naszych hełmów! Nie damy im bawić się w naszych zamkach! Nie dostaną naszych żon, córek i synów w swoje ręce! Utniemy głowę wężowi i obalimy wilka!
Tłum zaczął wiwatować, podnosząc broń i opuszczając. Piechota uderzała mieczami w tarcze.

Echo ich zapału doszło również do obozu Nazira, ukrytego w małym kanionie na zachodniej drodze. Dziura całkowicie osłonięta drzewami, niemal nie dostępna dla ludzkiego wzroku, teraz wypełniona również namiotami. Siedział na drewnianym tronie, w swoim namiocie. Specjalnie kazał go ze sobą wieźć, jako znak swojej władzy. Do jego namiotu wszedł Dexter. Uklękał nie podnosząc głowy spod linii torsu.
         - Panie… Król zebrał wojsko. Jest niemal tak liczne jak nasze. Nie chcieli się poddać…
         - Zamilcz… – przerwał mu wąż. – …o świcie idziemy do boju. W końcu ten kraj będzie zjednoczony, pod jedną chorągwią.
         - Panie… widziałem chorągwie myszy i szczurów… Co jeśli będzie tam…
         - Wyjdź! – rozkazał.
         - Ale…
         - Natychmiast! – krzyknął. Dexter skłonił się raz jeszcze i wyszedł z namiotu. Zielonowłosy wstał, i położył się na kozetce obok tronu. Spojrzał na sufit.
         - Ocarianie… - wyszeptał. - …dlaczego chcesz ze mną walczyć? – uronił jedną łzę i… zasnął.

Chmury na niebie zasłaniały wieczorne niebo. Oby dwa obozy nie były spokojne. Przed królewskim namiotem siedział Frikar. Ubrany w ciężką, płytową zbroje. Na jego siwych wąsach widać było czarne, przypalone końcówki. Czekał na audiencje u króla. Namiot się otworzył, a szlachcic wszedł. Uklęknął przed swoim seniorem.
         - Co chciałeś Frikarze? – zapytał Kanir, gładząc swoją brodę.
         - Mój panie, powinniśmy zaatakować z zaskoczenia. Teraz.
         - Frikarze… nie dostałeś pod dowodzenie chorągwi, za głupie pomysły…
         - Ale panie! – Frikar wstał, zaciskając pięść na swojej piersi. – Moglibyśmy wygrać niemal natychmiast!
         - Frikarze! – krzyknął król, jego rozmówca natychmiast zamilkł i uklęknął, zatapiając wzrok w ziemi. – Jakim prawem mnie pouczasz! – Kanir wstał, wyjmując z pochwy miecz. – Już nie pamiętasz kto ci dał tytuł?
         - Ty panie… - wąsacz poczuł zimną stal na swoim karku.
         - No właśnie. Więc jakim prawem mnie pouczasz? Kto wygrał bitwę z wilkami? Kto prowadzi ten kraj? Kto jest królem? Ja, czy ty?
         - Ty panie… - głośno przełknął ślinę. - …wybacz mi panie.
         - Odejdź. Odpocznij. Jutro mamy nasz dzień próby.

Nad ranem zabrzmiały trąby, po obu stronach polany. Wojska nerwowo ustawiały się w ustalane wcześniej plany. Dwie chorągwie piechoty strzeleckiej naprzeciw dwóch chorągwi włóczników. Przy każdej stał szlachcic, trzymając swój herb na fladze, wraz z godłem króla. Jedynie Otar, dowódca jednej chorągwi jeździeckiej, posiadał jedynie godło swojego pana. Trzy oddziały rycerstwa, uzbrojone w miecze, włócznie, lance, niektórzy w łuki i kusze nie wyglądali na wesołych. Każdy bał się śmierci a musiał walczyć czym miał.

Po drugiej stronie, ubrani głównie w zielone stroje ludzie Nazira z dala wyglądali jak pielgrzymka mnichów. Piechota posiadała zielone habity, a jazda, jako jedyna wyglądała na prawdziwych wojowników. Mieli przewagę nad królem, około dwustu ludzi więcej. Jednak według Nazira nie była to przeważająca przewaga do wygranej. By pokonać króla i jego wasali potrzebował co najmniej tysiąc więcej żołnierzy. Wtedy miał by pewność wygranej. Ostatni raz patrzy na mapę, z rozmieszczonymi kolorowymi klockami. Zielone i żółte symbolizowały chorągwie Nazira i Kanira. Westchnął ciężko patrząc na to.
         - Panie? – zapytał Aran wchodząc do namiotu.
         - Czego chcesz… - zapytał.
         - Powinieneś zagrzać ludzi… czeka nas bitwa…
         - Wiem… - westchnął. – Jak myślisz przyjacielu… Ocarian jest naszym wrogiem?
         - Na to wygląda… ale w końcu dostaliśmy wieści ze stolicy…
         - Jakie…?
         - Gothar… nie żyje.
         - Jak to? – zdziwił się.
         - Zaatakował Lurda… zabił go, jednocześnie tracąc życie.
         - Ech… kolejny szpieg stracony… kiedy to było?
         - Około miesiąca temu…
         - Pech. – skomentował. – jeszcze coś?
         - Ludzie czekają…
         - Ach tak… bitwa…

Nazir wyszedł z namiotu, od razu przytoczył wzrok wszystkich tam obecnych. Uśmiechnął się, gdy usłyszał że Aran zapina mu pelerynę. Chwycił miecz i dosiadł konia.
         - No chłopcy! Zobaczymy kto z was jest mężczyzną a kto babą! Czas oderżnąć łeb gryfom! Na śmierć im!
         - Na śmierć! – krzyknęli wszyscy dookoła niego. Po czym ruszyli na rozstawienie przed bitwą.

Nastało samo południe, kiedy oba wojska były rozstawione. Król obejrzał się wśród swoich ludzi. Uśmiechnął się, myśląc że wielu z nich to jeszcze dzieci. Ledwo po przeszkoleniu, i to przyśpieszonym. Wojsko bez siły. Ale musiał poprowadzić tych ludzi do zwycięstwa. Po to przecież tutaj przyszli. Dobrał miecza.
         - Owca, Wąsy i Orły! Na przód! – wydał polecenie.
Wojska ruszyły marszem, mocno trzymając broń. Nie mogli przecież zginąć, wielu z nich miało żony i dzieci. Po przeciwnej stronie również wyruszyła sama piechota. Nie można było rozpoznać kto jest włócznikiem, a kto strzelcem przez ich habity. Król i Nazira z niecierpliwością oglądali skutek marszu. Obydwa wojska niemal w jednym momencie się zatrzymały, a łucznicy spod chorągwi orła napięli swoje bronie. Lecz zanim oddali strzały, węże zrzuciły swoje stroje, niczym skóry. Pod spodem mieli zbroje z kolczug, z nałożoną szatą i symbolem węża. Zdecydowana większość z nich to byli łucznicy, a uzbrojeni w miecze ludzie dobrali broni i zaczęli biec w stronę wroga. Czerwoni żołnierze, bo taki górował kolor szat ludzi króla, niezgrabnie zaczęli bez rozkazu strzelać z łuków. Mimo wyraźnych rozkazów od Orłów by czekać na komendę. Owca i spalony wąs wydali komendę ataku. Piechota niepewnie słysząc wrzaski wrogów ruszyła do przodu. Wyprzedzili przerażonych łuczników i wystawili włócznie, formując mur, ostrych dzid.

Wojownicy węża jakby się tym nie przejęli, wręcz sami wbiegli na wrogów, wiedząc że zostaną nadziani. Rozpoczęła się krwawa walka. Pierwszy rząd żołnierzy Nazira zginęło na pikach, które przebijały ich ciała. Kolejni skakali po ich trupach do środka siejąc strach i spustoszenie. Wtedy łucznicy Nazira oddali salwę strzał, które wbijały się w zarówno w ich piechotę, jak i piechotę wroga. Spieszone wojsko rozpoczęło istną rzeź.

Król obejrzał się po swoich rycerzach, zerkając z daleka na trwającą bitwę. Podniósł miecz, krzyknął najgłośniej jak potrafił słowo „śmierć” i ruszył w stronę wroga. Jego żołnierze zrobili to samo. Lecz ich celem nie była piechota węży, a ich rycerstwo. Ominęli środek bitwy i jechali dalej. Wtedy Nazir wydał rozkaz, i jego kawaleria również ruszyła.

Kanir lekko się odchylił i zamachną, przecinając ciało wrogiego jeźdźca. Siła uderzeniowa rozcięła kolczugę i przecięła skórę, uszkadzając organy. Kolejny z wrogów chciał go przebić dzidą, ale król szybko to dostrzegł. Odbił broń wroga w górę, niszcząc tym samym drewnianą pałkę. Kolejne cięcie starca, przecięło gardło napastnika. Spokój króla nie trwał długo. Zatrzymał się, widząc swojego kolejnego przeciwnika. Jednooki Dexter, dzierżył potężny młot. Ruszył ku Kanirowi, zamachując się swoim młotem, i uderzając siwego mężczyznę, który w ostatniej chwili zasłonił się tarczą. Król, pod wypływem uderzenia, odleciał do tyłu, upadając na ziemi. Odkaszlną krwią i lekko się kiwając wstał. Dexter uśmiechnął się, chcą wykonać kolejną szarżę, ale Kanir odskoczył od nadjeżdżającego konia, i przeciął go wzdłuż. Zwierzę przewróciło się na ziemi, upadając wraz z jeźdźcem. Jednooki zaklną, wstając z ziemi.
         - Poddaj się królu! A twoja śmierć będzie szybka i bezbolesna!
          - Prędzej zginę niż się poddam!
         - Twój wybór! – wrzasnął Dexter wykonując wymach młotem. Atak ten wybił z rąk starca tarczę. Przy kolejnych zamachu, król odskoczył do tyłu, po czym z całą siłą ruszył do przodu. Jego miecz zagłębił się w brzuchu jednookiego. Dexter pluną krwią na twarz Kanira. Chwycił miecz i przybliżył się do napastnika. Ostatkiem sił uderzył króla czołem. Obydwaj runęli na ziemie, nie przytomni.


Nazir dumnie obserwował, jak jego żołnierzy walczą. Wiedział że to co właśnie się dzieje, jest symbolem jego wygranej. Przejeżdżał obok kilku trupów, kiedy na ziemi dostrzegł Dextera i króla. Zeskoczył z konia i zabrał koronę z głowy Kanira. Wskoczył na wierzchowca i wyciągnął ku niebu symbol władzy.
         - Wasz król, nie żyje! – krzyknął, a rycerze królewscy zamarli.