niedziela, 28 czerwca 2015

"Wojna Rodzin" rozdział XVIII

Rozdział XVIII
„Bitwa pod Gallą”

         Wojska spod królewskiej chorągwi, rozbiły obóz niedaleko jednego z wzgórz, przy wsi Galla. Od północy dzieliła ich ściana górska, bardzo ciężka do przeprawienia, ze względu na liczne strome zbocza. Wzgórze nie było jednak wysokie, sięgało około dwudziestu paru metrów, nad poziom polany. Na wschód, król miał swoją stolice. A przynajmniej drogę do niej, która zajmowała około trzech dni drogi. Na zachód, droga do pałacu Nazira. Na południe od obozu, znajdowała się mała wieś. Chłopi tam nie przejmowali się sprawami kraju. Tylko własnego gospodarstwa. Polana na której przyszło im wypoczywać miała długość kilometra, i nie było na niej żadnych drzew. Same pałacie zieleni.

         Król stanął na brzegu obozu. Gdy zobaczył trzech konnych, zbliżających się w jego stronę. Nie tylko on to zobaczył. Kilku trębaczy zaczęło dmuchać w swoje trąby, sygnalizując alarm. Wielu żołnierzy niemrawie wybiegało z namiotów, potykając się i przewracając, podczas zakładania kolczug. Konni podjechali pod samego króla, który nie przejmował się ich obecnością.
         - Nasz pan i władca Nazir, informuje że rozbiliście się obok naszego obozu! – krzyknął siwobrody mężczyzna który dosiadał środkowego konia.
         - Znam cię… - powiedział Kanir. – Byłeś rycerzem Wilka.
         - Tak. Byłem.
         - Jak się zwiesz? I czemu na twojej chorągwi nie ma wilka? Tylko wąż?
         - Nie muszę się ci przedstawiać, ale dobrze. Jestem Dexter! Jeden z trzech przywódców chorągwi wielkiego Węża!
          - Nazira? A co z jego ojcem?! – Król krzyknął.
         - Nie żyje. – odpowiedział z uśmiechem. Po czym odjechał. Za sobą tylko krzyknął. – Albo opuścicie te ziemie, albo szykujcie się do bitwy!

         Kanir parsknął, obejrzał się na swoich rycerzy i żołnierzy. Uśmiechnął się, sięgając miecza.
         - To co moi bracia… - syk broni poruszył wszystkimi. – Drwi sobie z nas pyszny wróg! I odważny jest, bo schował przed nami się! Ale nie damy im pić z naszych hełmów! Nie damy im bawić się w naszych zamkach! Nie dostaną naszych żon, córek i synów w swoje ręce! Utniemy głowę wężowi i obalimy wilka!
Tłum zaczął wiwatować, podnosząc broń i opuszczając. Piechota uderzała mieczami w tarcze.

Echo ich zapału doszło również do obozu Nazira, ukrytego w małym kanionie na zachodniej drodze. Dziura całkowicie osłonięta drzewami, niemal nie dostępna dla ludzkiego wzroku, teraz wypełniona również namiotami. Siedział na drewnianym tronie, w swoim namiocie. Specjalnie kazał go ze sobą wieźć, jako znak swojej władzy. Do jego namiotu wszedł Dexter. Uklękał nie podnosząc głowy spod linii torsu.
         - Panie… Król zebrał wojsko. Jest niemal tak liczne jak nasze. Nie chcieli się poddać…
         - Zamilcz… – przerwał mu wąż. – …o świcie idziemy do boju. W końcu ten kraj będzie zjednoczony, pod jedną chorągwią.
         - Panie… widziałem chorągwie myszy i szczurów… Co jeśli będzie tam…
         - Wyjdź! – rozkazał.
         - Ale…
         - Natychmiast! – krzyknął. Dexter skłonił się raz jeszcze i wyszedł z namiotu. Zielonowłosy wstał, i położył się na kozetce obok tronu. Spojrzał na sufit.
         - Ocarianie… - wyszeptał. - …dlaczego chcesz ze mną walczyć? – uronił jedną łzę i… zasnął.

Chmury na niebie zasłaniały wieczorne niebo. Oby dwa obozy nie były spokojne. Przed królewskim namiotem siedział Frikar. Ubrany w ciężką, płytową zbroje. Na jego siwych wąsach widać było czarne, przypalone końcówki. Czekał na audiencje u króla. Namiot się otworzył, a szlachcic wszedł. Uklęknął przed swoim seniorem.
         - Co chciałeś Frikarze? – zapytał Kanir, gładząc swoją brodę.
         - Mój panie, powinniśmy zaatakować z zaskoczenia. Teraz.
         - Frikarze… nie dostałeś pod dowodzenie chorągwi, za głupie pomysły…
         - Ale panie! – Frikar wstał, zaciskając pięść na swojej piersi. – Moglibyśmy wygrać niemal natychmiast!
         - Frikarze! – krzyknął król, jego rozmówca natychmiast zamilkł i uklęknął, zatapiając wzrok w ziemi. – Jakim prawem mnie pouczasz! – Kanir wstał, wyjmując z pochwy miecz. – Już nie pamiętasz kto ci dał tytuł?
         - Ty panie… - wąsacz poczuł zimną stal na swoim karku.
         - No właśnie. Więc jakim prawem mnie pouczasz? Kto wygrał bitwę z wilkami? Kto prowadzi ten kraj? Kto jest królem? Ja, czy ty?
         - Ty panie… - głośno przełknął ślinę. - …wybacz mi panie.
         - Odejdź. Odpocznij. Jutro mamy nasz dzień próby.

Nad ranem zabrzmiały trąby, po obu stronach polany. Wojska nerwowo ustawiały się w ustalane wcześniej plany. Dwie chorągwie piechoty strzeleckiej naprzeciw dwóch chorągwi włóczników. Przy każdej stał szlachcic, trzymając swój herb na fladze, wraz z godłem króla. Jedynie Otar, dowódca jednej chorągwi jeździeckiej, posiadał jedynie godło swojego pana. Trzy oddziały rycerstwa, uzbrojone w miecze, włócznie, lance, niektórzy w łuki i kusze nie wyglądali na wesołych. Każdy bał się śmierci a musiał walczyć czym miał.

Po drugiej stronie, ubrani głównie w zielone stroje ludzie Nazira z dala wyglądali jak pielgrzymka mnichów. Piechota posiadała zielone habity, a jazda, jako jedyna wyglądała na prawdziwych wojowników. Mieli przewagę nad królem, około dwustu ludzi więcej. Jednak według Nazira nie była to przeważająca przewaga do wygranej. By pokonać króla i jego wasali potrzebował co najmniej tysiąc więcej żołnierzy. Wtedy miał by pewność wygranej. Ostatni raz patrzy na mapę, z rozmieszczonymi kolorowymi klockami. Zielone i żółte symbolizowały chorągwie Nazira i Kanira. Westchnął ciężko patrząc na to.
         - Panie? – zapytał Aran wchodząc do namiotu.
         - Czego chcesz… - zapytał.
         - Powinieneś zagrzać ludzi… czeka nas bitwa…
         - Wiem… - westchnął. – Jak myślisz przyjacielu… Ocarian jest naszym wrogiem?
         - Na to wygląda… ale w końcu dostaliśmy wieści ze stolicy…
         - Jakie…?
         - Gothar… nie żyje.
         - Jak to? – zdziwił się.
         - Zaatakował Lurda… zabił go, jednocześnie tracąc życie.
         - Ech… kolejny szpieg stracony… kiedy to było?
         - Około miesiąca temu…
         - Pech. – skomentował. – jeszcze coś?
         - Ludzie czekają…
         - Ach tak… bitwa…

Nazir wyszedł z namiotu, od razu przytoczył wzrok wszystkich tam obecnych. Uśmiechnął się, gdy usłyszał że Aran zapina mu pelerynę. Chwycił miecz i dosiadł konia.
         - No chłopcy! Zobaczymy kto z was jest mężczyzną a kto babą! Czas oderżnąć łeb gryfom! Na śmierć im!
         - Na śmierć! – krzyknęli wszyscy dookoła niego. Po czym ruszyli na rozstawienie przed bitwą.

Nastało samo południe, kiedy oba wojska były rozstawione. Król obejrzał się wśród swoich ludzi. Uśmiechnął się, myśląc że wielu z nich to jeszcze dzieci. Ledwo po przeszkoleniu, i to przyśpieszonym. Wojsko bez siły. Ale musiał poprowadzić tych ludzi do zwycięstwa. Po to przecież tutaj przyszli. Dobrał miecza.
         - Owca, Wąsy i Orły! Na przód! – wydał polecenie.
Wojska ruszyły marszem, mocno trzymając broń. Nie mogli przecież zginąć, wielu z nich miało żony i dzieci. Po przeciwnej stronie również wyruszyła sama piechota. Nie można było rozpoznać kto jest włócznikiem, a kto strzelcem przez ich habity. Król i Nazira z niecierpliwością oglądali skutek marszu. Obydwa wojska niemal w jednym momencie się zatrzymały, a łucznicy spod chorągwi orła napięli swoje bronie. Lecz zanim oddali strzały, węże zrzuciły swoje stroje, niczym skóry. Pod spodem mieli zbroje z kolczug, z nałożoną szatą i symbolem węża. Zdecydowana większość z nich to byli łucznicy, a uzbrojeni w miecze ludzie dobrali broni i zaczęli biec w stronę wroga. Czerwoni żołnierze, bo taki górował kolor szat ludzi króla, niezgrabnie zaczęli bez rozkazu strzelać z łuków. Mimo wyraźnych rozkazów od Orłów by czekać na komendę. Owca i spalony wąs wydali komendę ataku. Piechota niepewnie słysząc wrzaski wrogów ruszyła do przodu. Wyprzedzili przerażonych łuczników i wystawili włócznie, formując mur, ostrych dzid.

Wojownicy węża jakby się tym nie przejęli, wręcz sami wbiegli na wrogów, wiedząc że zostaną nadziani. Rozpoczęła się krwawa walka. Pierwszy rząd żołnierzy Nazira zginęło na pikach, które przebijały ich ciała. Kolejni skakali po ich trupach do środka siejąc strach i spustoszenie. Wtedy łucznicy Nazira oddali salwę strzał, które wbijały się w zarówno w ich piechotę, jak i piechotę wroga. Spieszone wojsko rozpoczęło istną rzeź.

Król obejrzał się po swoich rycerzach, zerkając z daleka na trwającą bitwę. Podniósł miecz, krzyknął najgłośniej jak potrafił słowo „śmierć” i ruszył w stronę wroga. Jego żołnierze zrobili to samo. Lecz ich celem nie była piechota węży, a ich rycerstwo. Ominęli środek bitwy i jechali dalej. Wtedy Nazir wydał rozkaz, i jego kawaleria również ruszyła.

Kanir lekko się odchylił i zamachną, przecinając ciało wrogiego jeźdźca. Siła uderzeniowa rozcięła kolczugę i przecięła skórę, uszkadzając organy. Kolejny z wrogów chciał go przebić dzidą, ale król szybko to dostrzegł. Odbił broń wroga w górę, niszcząc tym samym drewnianą pałkę. Kolejne cięcie starca, przecięło gardło napastnika. Spokój króla nie trwał długo. Zatrzymał się, widząc swojego kolejnego przeciwnika. Jednooki Dexter, dzierżył potężny młot. Ruszył ku Kanirowi, zamachując się swoim młotem, i uderzając siwego mężczyznę, który w ostatniej chwili zasłonił się tarczą. Król, pod wypływem uderzenia, odleciał do tyłu, upadając na ziemi. Odkaszlną krwią i lekko się kiwając wstał. Dexter uśmiechnął się, chcą wykonać kolejną szarżę, ale Kanir odskoczył od nadjeżdżającego konia, i przeciął go wzdłuż. Zwierzę przewróciło się na ziemi, upadając wraz z jeźdźcem. Jednooki zaklną, wstając z ziemi.
         - Poddaj się królu! A twoja śmierć będzie szybka i bezbolesna!
          - Prędzej zginę niż się poddam!
         - Twój wybór! – wrzasnął Dexter wykonując wymach młotem. Atak ten wybił z rąk starca tarczę. Przy kolejnych zamachu, król odskoczył do tyłu, po czym z całą siłą ruszył do przodu. Jego miecz zagłębił się w brzuchu jednookiego. Dexter pluną krwią na twarz Kanira. Chwycił miecz i przybliżył się do napastnika. Ostatkiem sił uderzył króla czołem. Obydwaj runęli na ziemie, nie przytomni.


Nazir dumnie obserwował, jak jego żołnierzy walczą. Wiedział że to co właśnie się dzieje, jest symbolem jego wygranej. Przejeżdżał obok kilku trupów, kiedy na ziemi dostrzegł Dextera i króla. Zeskoczył z konia i zabrał koronę z głowy Kanira. Wskoczył na wierzchowca i wyciągnął ku niebu symbol władzy.
         - Wasz król, nie żyje! – krzyknął, a rycerze królewscy zamarli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz