Rozdział IV
Zemsta
Zemsta
Tak jak obiecałem, rozdział jest :D
Dziś trochę odmienny, ale wciąż pełen akcji :D
Dziś trochę odmienny, ale wciąż pełen akcji :D
Amadeusz otrząsnął się z kurzu. Nie przejmował się swoją
raną, chciał tylko podejść najbliżej Juliana, sprawdzić czy żyje. Delikatnie
otworzył oczy, widząc kilka postaci. Wszyscy ubrani w grube kamizelki
kuloodporne, z bronią w ręku. Okropnie śmierdzieli czosnkiem.
- Imię, nazwisko i stopień!? – krzyknął ten najbliżej ich.
- Amadeusz… - wyszeptał brunet. – Rekrut…
- Nazwisko?!
- Daj mu spokój, jest ranny. – odezwał się drugi żołnierz. Na piętrze rozległy się strzały z broni automatycznej, zaraz po nich syk umierającego wampira. – No, wiesz gdzie są pozostali? – zapytał.
Amadeusz delikatnie podniósł dłoń wskazując pod ścianę. Żołnierz natychmiast tam podbiegł i zaczął sprawdzać stan Juliana. Wziął go na barana, i powiedział coś do swojego towarzysza. Ten mu tylko odkiwną głową i usiadł koło bruneta. Zdjął z głowy maskę. Okazał się lekko zarośniętym mężczyzną, o dębowych włosach. Amadeusz nie dostrzegł oczu. Żołnierz wyjął paczkę papierosów i podał jednego chłopakowi.
- Palisz?
- N…nie… - odsapnął.
- No trudno, zapale sam. – jak powiedział, tak zrobił. – To twój przyjaciel, znaczy ten którego Max wyniósł.
- Tak… to Julian… - szepnął czując się coraz lepiej. – Co z nim?
- Nie za dobrze… ale bez obaw, na szczęście dostaliście szybko wsparcie.
- Wsparcie? Przecież pan Teker mówił że pozbyli się już połowy wampirów… - chłopak popatrzył na żołnierza pytająco. – Co to znaczy?
- Ech… - westchnął. – Widzisz, to tak, że gdyby nie to że byliśmy niedaleko, wszystkich byśmy musieli chować w grobach. O ile coś by z was zostało… Według informacji dostrzeżono około czterdzieści celów.
- Wampirów?
- Tak, myślisz że ten cały Taker, wraz z kilkoma z łowców dałby sobie radę z dwudziestką wampirów? – zaśmiał się. –Tak przy okazji, jestem Antonio Kazier. Łowca pierwszej klasy.
- Miło mi…
- Przynajmniej waszą dwójkę uratowaliśmy.
Bruneta zamurowało. Jak to tylko ich dwójkę? W klasztorze powinno być więcej osób. Czy wszyscy nie żyją? Pan Taker, Pan Fiechter, wszyscy rekruci? Ale on nie miał sił na pytanie.
- Przynajmniej jednego zabiłem… - uśmiechnął się.
- Naprawdę? – łowca aż się zdziwił. – Udało ci się zabić wampira? No to avans masz jak w banku chłopie. – zaśmiał się i wyrzucił wypalonego papierosa. Odkaszlną po czym podniósł się z ziemi. – Dobra, chodźmy, jedziesz z nami.
- Gdzie…?
- Na razie do szpitala. – uśmiechnął się.
Amadeusz dość powoli podniósł się i ruszył za łowcą.
- Imię, nazwisko i stopień!? – krzyknął ten najbliżej ich.
- Amadeusz… - wyszeptał brunet. – Rekrut…
- Nazwisko?!
- Daj mu spokój, jest ranny. – odezwał się drugi żołnierz. Na piętrze rozległy się strzały z broni automatycznej, zaraz po nich syk umierającego wampira. – No, wiesz gdzie są pozostali? – zapytał.
Amadeusz delikatnie podniósł dłoń wskazując pod ścianę. Żołnierz natychmiast tam podbiegł i zaczął sprawdzać stan Juliana. Wziął go na barana, i powiedział coś do swojego towarzysza. Ten mu tylko odkiwną głową i usiadł koło bruneta. Zdjął z głowy maskę. Okazał się lekko zarośniętym mężczyzną, o dębowych włosach. Amadeusz nie dostrzegł oczu. Żołnierz wyjął paczkę papierosów i podał jednego chłopakowi.
- Palisz?
- N…nie… - odsapnął.
- No trudno, zapale sam. – jak powiedział, tak zrobił. – To twój przyjaciel, znaczy ten którego Max wyniósł.
- Tak… to Julian… - szepnął czując się coraz lepiej. – Co z nim?
- Nie za dobrze… ale bez obaw, na szczęście dostaliście szybko wsparcie.
- Wsparcie? Przecież pan Teker mówił że pozbyli się już połowy wampirów… - chłopak popatrzył na żołnierza pytająco. – Co to znaczy?
- Ech… - westchnął. – Widzisz, to tak, że gdyby nie to że byliśmy niedaleko, wszystkich byśmy musieli chować w grobach. O ile coś by z was zostało… Według informacji dostrzeżono około czterdzieści celów.
- Wampirów?
- Tak, myślisz że ten cały Taker, wraz z kilkoma z łowców dałby sobie radę z dwudziestką wampirów? – zaśmiał się. –Tak przy okazji, jestem Antonio Kazier. Łowca pierwszej klasy.
- Miło mi…
- Przynajmniej waszą dwójkę uratowaliśmy.
Bruneta zamurowało. Jak to tylko ich dwójkę? W klasztorze powinno być więcej osób. Czy wszyscy nie żyją? Pan Taker, Pan Fiechter, wszyscy rekruci? Ale on nie miał sił na pytanie.
- Przynajmniej jednego zabiłem… - uśmiechnął się.
- Naprawdę? – łowca aż się zdziwił. – Udało ci się zabić wampira? No to avans masz jak w banku chłopie. – zaśmiał się i wyrzucił wypalonego papierosa. Odkaszlną po czym podniósł się z ziemi. – Dobra, chodźmy, jedziesz z nami.
- Gdzie…?
- Na razie do szpitala. – uśmiechnął się.
Amadeusz dość powoli podniósł się i ruszył za łowcą.
*
Zakapturzona postać siedziała na gałęzi drzewa, w pobliżu
dymiącego się klasztoru. Słyszał strzały i widział coraz więcej martwych
wampirów. O ile, posiadający ludzkie cechy mogą nazywać się wampirami. Po
chwili uważnego przyglądania się, na gałęzi pojawił się mężczyzna. Miał na oko
dwadzieścia lat, posiadając przy tym czarne, jak węgiel włosy, o długości kilku
centymetrów. Kolor tęczówek podchodził pod szarą zieleń. Uśmiechnął się i
otrzepał się z kurzu.
- Nikt cię nie widział? – zapytał ten w kapturze.
- Oczywiście. Zapomniałeś już, cień jest moim bratem.
- Tak, tak, Adamie. – cicho zaśmiał się pod nosem.
- Nie pytasz co z nim?
- Nie muszę. Ja to czuje. – spod kaptura pojawił się uśmiech. Postać jednym ruchem zdjęła nakrycie głowy i odsłoniła swoje blond włosy.
- Nie pójdziesz do niego? Szukaliśmy go tak długo…
- Już byłem. Chodźmy Adamie.
- Tak jest, Morfeuszu.
- Nikt cię nie widział? – zapytał ten w kapturze.
- Oczywiście. Zapomniałeś już, cień jest moim bratem.
- Tak, tak, Adamie. – cicho zaśmiał się pod nosem.
- Nie pytasz co z nim?
- Nie muszę. Ja to czuje. – spod kaptura pojawił się uśmiech. Postać jednym ruchem zdjęła nakrycie głowy i odsłoniła swoje blond włosy.
- Nie pójdziesz do niego? Szukaliśmy go tak długo…
- Już byłem. Chodźmy Adamie.
- Tak jest, Morfeuszu.
Dwójka wampirów szybko oddaliła się od miejsca bitwy.
Ruszyli do bloków, zbudowanych nie aż tak daleko od klasztoru, jakieś dziesięć
minut samochodem. W końcu dotarli, blok numer czterdzieści dwa, mieszkanie na
piątym piętrze, o numerze pięćdziesiąt trzy. Weszli do środka, salon znajdował
się od razu na wejściu. Było to mieszkanie Adama, czystego wampira, jego żony,
Amanty, i rocznej córeczki Kasi. To oni udostępnili mieszkanie Morfeuszowi.
Adam przywitał się z żoną i córeczką, po czym usiadł na wersalce z rodziną,
spoglądając na blondyna, który zajął fotel.
- Nie boisz się? – zaczął brunet.
- Hmm? – mruknął mu spod uśmiechu.
- Czy on… nie wini cię za śmierć rodziców?
- Zabiłem ich. – Amanta lekko posępniała. – Broniłem się. – uspokoił ją.
- Ale jak zamierzasz się z nim spotkać? Przecież jest w stowarzyszeniu. Wiesz co oni robią nam.
- Tak wiem. – westchnął. – Zwłaszcza po tym ataku może być nieprzyjemny…
- Te durne stworzenia. – skomentował spod nosa Adam. – Nigdy nie zrozumieją? Nie wszyscy chcą walczyć…
- Zawsze na górze stoi jakiś władca marionetek. Za stowarzyszeniem, jak i za tymi grupami atakujących. – poczochrał głowę dziewczynki, która bacznie go obserwowała z kolan ojca. – Dbaj o nią przyjacielu.
- Oczywiście. Zawsze i wszędzie. To moje dwa skarby. – Pocałował córkę w policzek, a po chwili żonę. – No, choć kochanie. – podał jej dłoń, podnosząc przy okazji Kasie. – robi się późno, powinniśmy odpocząć.
- Dobranoc. – Blondynka uśmiechnęła się do Morfeusza i wyszła z mężem do ich sypialni.
- Nie boisz się? – zaczął brunet.
- Hmm? – mruknął mu spod uśmiechu.
- Czy on… nie wini cię za śmierć rodziców?
- Zabiłem ich. – Amanta lekko posępniała. – Broniłem się. – uspokoił ją.
- Ale jak zamierzasz się z nim spotkać? Przecież jest w stowarzyszeniu. Wiesz co oni robią nam.
- Tak wiem. – westchnął. – Zwłaszcza po tym ataku może być nieprzyjemny…
- Te durne stworzenia. – skomentował spod nosa Adam. – Nigdy nie zrozumieją? Nie wszyscy chcą walczyć…
- Zawsze na górze stoi jakiś władca marionetek. Za stowarzyszeniem, jak i za tymi grupami atakujących. – poczochrał głowę dziewczynki, która bacznie go obserwowała z kolan ojca. – Dbaj o nią przyjacielu.
- Oczywiście. Zawsze i wszędzie. To moje dwa skarby. – Pocałował córkę w policzek, a po chwili żonę. – No, choć kochanie. – podał jej dłoń, podnosząc przy okazji Kasie. – robi się późno, powinniśmy odpocząć.
- Dobranoc. – Blondynka uśmiechnęła się do Morfeusza i wyszła z mężem do ich sypialni.
Zmęczony Morfeusz wyłożył się na wersalce, i zasłonił ręką
oczy. Udało mu się jednak przepuścić parę łez. Bał się. Cholernie się bał, że
Amadeusz nie będzie go słuchał, że go zabije, albo da się zabić. Nie chciałby
tego. Doszedł już tak daleko, odnalazł go. Wszedł do jego snu. Obudził go przed
atakiem.
„Przecież zabiłeś moich rodziców” przypomniał sobie te raniące słowa i wyraz twarzy przyjaciela. Na jego sercu robiło to jeszcze większe rany niż srebro na skórze. Cicho zapłakał. Nie zostało mu nic innego do zrobienia, jak iść teraz spać. Jutro go poszuka, porozmawia albo… poobserwuje z daleka.
„Przecież zabiłeś moich rodziców” przypomniał sobie te raniące słowa i wyraz twarzy przyjaciela. Na jego sercu robiło to jeszcze większe rany niż srebro na skórze. Cicho zapłakał. Nie zostało mu nic innego do zrobienia, jak iść teraz spać. Jutro go poszuka, porozmawia albo… poobserwuje z daleka.
Minęło może cztery godziny, kiedy Morfeusz natychmiast się
obudził i wstał, nie był pierwszy. Tuż obok niego stał Adam. Wyraźnie czuł to
samo, co blondyn. Uczucie niepokoju i zagrożenia. Odpowiedź dla nich była
jasna. „Krucjata Kłów”.
- Ty też? – zapytał brunet.
- Tak. Ile jest wampirów z budynku?
- Około dziesięciu, tylko my jesteśmy pełnej krwi.
- Ile ich jest?
- Czuje czterdziestu. – natychmiast podał miecz ze ściany przyjacielowi. – Idziemy?
- Ja pójdę. – skomentował cicho blondyn. – Ty chroń swoją rodzinę.
- Ale to niebezpieczne!
- Wiem! – odkrzyknął do niego. – Ale masz ich bronić! Są twoją rodziną! Zrozumiałeś? Proszę… zostań tu. – dodał z uśmichem.
- Nie waż się ginąć.
- Ty też przyjacielu. – zarzucił na siebie biały płaszcz z kapturem. – Ty też… - dodał szeptem, po czym wyszedł.
- Ty też? – zapytał brunet.
- Tak. Ile jest wampirów z budynku?
- Około dziesięciu, tylko my jesteśmy pełnej krwi.
- Ile ich jest?
- Czuje czterdziestu. – natychmiast podał miecz ze ściany przyjacielowi. – Idziemy?
- Ja pójdę. – skomentował cicho blondyn. – Ty chroń swoją rodzinę.
- Ale to niebezpieczne!
- Wiem! – odkrzyknął do niego. – Ale masz ich bronić! Są twoją rodziną! Zrozumiałeś? Proszę… zostań tu. – dodał z uśmichem.
- Nie waż się ginąć.
- Ty też przyjacielu. – zarzucił na siebie biały płaszcz z kapturem. – Ty też… - dodał szeptem, po czym wyszedł.
Na korytarzu stało już kilka osób, skłoniły się widząc
blondyna. Wszyscy trzymali w rękach jakąś broń, a to nóż kuchenny, a to
pistolet. Morfeusz wyciągnął z pochwy miecz, który zabłysnął odbitym światłem.
- Panowie, nie dajmy im dotknąć naszych rodzin.
Wszyscy nagle zaczęli biec do schodów, tylko dwóch zostało na piętrze, słysząc jadącą windę. Wcale nie tak trudno było otworzyć drzwi do szybu, nawet jak się było półkrwiakiem. Jeden z nich, trzymając pistolet wskoczył do szybu. Dźwięk uderzenia nastał dosyć szybko, więc jasnym było że winda jest niedaleko. Nagle szyb rozświetliła masa pocisków i syk palonego ciała.
- Gotuj się… - skomentował krótko „rycerz”.
- Dobrze… - odpowiedział.
Winda już wyjeżdżała, kiedy padły strzały, najprawdopodobniej ktoś na niższym piętrze ich zatrzymał. Chłopak chwycił miecz, robiąc zamach, i kiedy tylko winda pokazała się w dobrym momencie, wykonał cios. Wszyscy byli na takiej wysokości, że miecz przeciął im głowy. Trzech mężczyzn ubranych w czarne kamizelki, przypominające zbroje. Na głowach mieli kominiarki i hełmy ze sprzętem. Miecz z łatwością przeciął im twarze. Pozostali dwaj z tyłu, zaczęli strzelać na oślep srebrnymi pociskami. Blondyn zrobił szybki unik, ale pociski przeszyły drugiego wampira i przygwoździły go do drzwi. Morfeusz nie czekał, zrobił kolejny zamach, zabijając kolejnych dwóch.
- Jeszcze trzydziestu pięciu… - uśmiechnął się do siebie. Kolejnym cięciem przeciął kable utrzymujące windę. Ta runęła w dół. Morfeusz skoczył za nią, trzymając się cały czas ścian leciał w dół. Zatrzymał się na czwartym piętrze, widząc członka zakonu w drzwiach. Blondyn uśmiechnął się do niego, po czym wbił rękę w drzwi, łapiąc żołnierza za gardło. Silnym uderzeniem o drzwi ogłuszył go. Wbił drugą dłoń w drzwi, łapiąc żołnierza za granat. Wtedy pozostałych trzech odwróciło się do drzwi windy, ale jedyne co zobaczyli to ich towarzysz padający na ziemie. Granat który miał przypięty do ciała był odbezpieczony. Zaczął się krzyk, ale Morfeusz zjeżdżał niżej. Wybuch wyrwał drzwi, które przeleciały tuż obok wampira.
- Cholera… mocne. – zaśmiał się, i wykopując wejście, znalazł się na trzecim piętrze. Z uśmiechem popatrzył na żołnierzy stojących na tamtym poziomie. Było ich sześciu. – Trzydzieści jeden. – Wszyscy wycelowali w niego, ale od tyłu pojawiły się wampiry, rzucając się do karków stojących tam ludzi. Miecz blondyna przeciął lufę karabinu, stojącego najbliżej człowieka, po czym uderzając go rękojeścią. Ogłuszony opadł na podłogę, kolejnego, tuż obok przebił mieczem. Żołnierze zebrali się w grupkę, i stojąc do siebie plecami zaczęli strzelać. Pociski robiły ogromne wyrwy w wampirach pół krwi, ale Morfeusz skutecznie je unikał. Podniósł ciało martwego człowieka, i użył jej jako tarczy. Odpiął granat z jego kamizelki i rzucił w stronę walczących, po czym wyskoczył do szybu. Leć zamiast lecieć w dół, znów wzniósł się w górę, odbijając się od ścian. Kolejny wybuch, lekko zaburzył mu percepcje, lekko go opóźniając. Lecz szybko ją odzyskał i znów był na piątym piętrze.
- Panowie, nie dajmy im dotknąć naszych rodzin.
Wszyscy nagle zaczęli biec do schodów, tylko dwóch zostało na piętrze, słysząc jadącą windę. Wcale nie tak trudno było otworzyć drzwi do szybu, nawet jak się było półkrwiakiem. Jeden z nich, trzymając pistolet wskoczył do szybu. Dźwięk uderzenia nastał dosyć szybko, więc jasnym było że winda jest niedaleko. Nagle szyb rozświetliła masa pocisków i syk palonego ciała.
- Gotuj się… - skomentował krótko „rycerz”.
- Dobrze… - odpowiedział.
Winda już wyjeżdżała, kiedy padły strzały, najprawdopodobniej ktoś na niższym piętrze ich zatrzymał. Chłopak chwycił miecz, robiąc zamach, i kiedy tylko winda pokazała się w dobrym momencie, wykonał cios. Wszyscy byli na takiej wysokości, że miecz przeciął im głowy. Trzech mężczyzn ubranych w czarne kamizelki, przypominające zbroje. Na głowach mieli kominiarki i hełmy ze sprzętem. Miecz z łatwością przeciął im twarze. Pozostali dwaj z tyłu, zaczęli strzelać na oślep srebrnymi pociskami. Blondyn zrobił szybki unik, ale pociski przeszyły drugiego wampira i przygwoździły go do drzwi. Morfeusz nie czekał, zrobił kolejny zamach, zabijając kolejnych dwóch.
- Jeszcze trzydziestu pięciu… - uśmiechnął się do siebie. Kolejnym cięciem przeciął kable utrzymujące windę. Ta runęła w dół. Morfeusz skoczył za nią, trzymając się cały czas ścian leciał w dół. Zatrzymał się na czwartym piętrze, widząc członka zakonu w drzwiach. Blondyn uśmiechnął się do niego, po czym wbił rękę w drzwi, łapiąc żołnierza za gardło. Silnym uderzeniem o drzwi ogłuszył go. Wbił drugą dłoń w drzwi, łapiąc żołnierza za granat. Wtedy pozostałych trzech odwróciło się do drzwi windy, ale jedyne co zobaczyli to ich towarzysz padający na ziemie. Granat który miał przypięty do ciała był odbezpieczony. Zaczął się krzyk, ale Morfeusz zjeżdżał niżej. Wybuch wyrwał drzwi, które przeleciały tuż obok wampira.
- Cholera… mocne. – zaśmiał się, i wykopując wejście, znalazł się na trzecim piętrze. Z uśmiechem popatrzył na żołnierzy stojących na tamtym poziomie. Było ich sześciu. – Trzydzieści jeden. – Wszyscy wycelowali w niego, ale od tyłu pojawiły się wampiry, rzucając się do karków stojących tam ludzi. Miecz blondyna przeciął lufę karabinu, stojącego najbliżej człowieka, po czym uderzając go rękojeścią. Ogłuszony opadł na podłogę, kolejnego, tuż obok przebił mieczem. Żołnierze zebrali się w grupkę, i stojąc do siebie plecami zaczęli strzelać. Pociski robiły ogromne wyrwy w wampirach pół krwi, ale Morfeusz skutecznie je unikał. Podniósł ciało martwego człowieka, i użył jej jako tarczy. Odpiął granat z jego kamizelki i rzucił w stronę walczących, po czym wyskoczył do szybu. Leć zamiast lecieć w dół, znów wzniósł się w górę, odbijając się od ścian. Kolejny wybuch, lekko zaburzył mu percepcje, lekko go opóźniając. Lecz szybko ją odzyskał i znów był na piątym piętrze.
- Dwadzieścia pięć. – policzył pod nosem, ale zaniemówił widząc
drzwi do mieszkania, gdzie niedawno mieszkał. A raczej ich brak. Powoli ruszył
do środka. W jego nozdrza od razu dostał się ostry zapach krwi. Ale nie
spodziewał się tego co zobaczył. Po ścianach, jak i po podłodze, walały się
ciała żołnierzy. Porozrywane, jakby to zrobiło jakieś dzikie zwierzę. Dopiero
po chwili dostrzegł kogoś klęczącego przy drzwiach do sypialni.
- Adam? – zapytał niepewny. Ale usłyszał jego szloch. – Adamie?
Morfeusz podszedł bliżej, dopiero po chwili zauważył że trzyma na rękach małe ciało.
- Zabili ją… rozumiesz? Zastrzelili jak potwora!
- Adamie…
- Nie. To nie ona była potworem. Tylko oni. Moja mała córeczka… - przytulił się do niej, płacząc nad jej złotymi kosmykami, pobrudzonych krwią. – Zabije ich…
- Adamie nie… nie możesz.
- A oni mogli!? Mogli ją zabić!? – delikatnie ułożył ciało na wersalce, wstając z podłogi. Chciał wyjść, ale blondyn zablokował mu drogę. – Przepuść mnie Morfeuszu.
- Wiesz że nie mogę tego zrobić. Prawa są jasne.
- Nie obchodzą mnie prawa arystokracji! – wrzasnął, zalewając swoje oczy czerwienia. – Muszą zapłacić!
- Adamie!
Jeden cios mężczyzny, wręcz wrzucił Morfeusza przez okno. Ten dość szybko upadł na ziemie, klnąc na przyjaciela. Gdyby nie to że jest wampirem, już dawno byłby martwy. Ale zaczął nasłuchiwać co się dzieje, wystrzały karabinów robiły się coraz rzadsze, ale zastępowały je krzyki bólu.
- Adamie… - wyszeptał Morfeusz, podnosząc się z ziemi. – Kurwa… - usłyszał w oddali syreny policyjne. Wiedział że zaraz zrobi się nieciekawie. Morfeusz wbiegł jak najszybciej z powrotem do bloku, nie przejmując się około dziesięcioma żołnierzami przy drzwiach. Nie zatrzymały go też zamknięte drzwi, jedno kopnięcie i był w środku. Usłyszał cichy jęk. Dobrał miecza i wbiegł na piętro.
- Adamie do cholery! Dość!
- Nie! – pojawił się przed nim, wyprowadzając cios mieczem. Blondyn szybko go sparował. – Wszyscy ludzie zapłacą!
- Nie odzyskasz jej życia w ten sposób! – obronił się przed kolejnym cięciem i odskoczył do tyłu. Zauważył że jeszcze jeden z żołnierzy na ziemi żyje.
- Masz racje… ale to oni ją zabili! Zabiło ich stowarzyszenie!
Żołnierz wstał za plecami Adama, podnosząc karabin. Ale brunet go usłyszał, zadając cios.
- Nie! – krzyknął Morfeusz, „teleportując” się przed człowieka. Złapał w gołą rękę miecz, a krew spłynęła mu po ręce. Zdziwiony żołnierz osunął się na ziemie.
- Dlaczego? – zapytał brunet. – Dlaczego go uratowałeś?
- Nie pozwolę ci zabić nikogo.
- Morfeuszu… - Adam puścił miecz, który odpił się od podłogi. – Przepraszam… - odwrócił się i ruszył w stronę otwartego mieszkania. Tylko po to, by wyskoczyć przez okno i zniknąć gdzieś w nocy. Jednak zanim to zrobił, rzucił blondynowi ostatnie słowa. – Jeszcze się spotkamy.
- Adam? – zapytał niepewny. Ale usłyszał jego szloch. – Adamie?
Morfeusz podszedł bliżej, dopiero po chwili zauważył że trzyma na rękach małe ciało.
- Zabili ją… rozumiesz? Zastrzelili jak potwora!
- Adamie…
- Nie. To nie ona była potworem. Tylko oni. Moja mała córeczka… - przytulił się do niej, płacząc nad jej złotymi kosmykami, pobrudzonych krwią. – Zabije ich…
- Adamie nie… nie możesz.
- A oni mogli!? Mogli ją zabić!? – delikatnie ułożył ciało na wersalce, wstając z podłogi. Chciał wyjść, ale blondyn zablokował mu drogę. – Przepuść mnie Morfeuszu.
- Wiesz że nie mogę tego zrobić. Prawa są jasne.
- Nie obchodzą mnie prawa arystokracji! – wrzasnął, zalewając swoje oczy czerwienia. – Muszą zapłacić!
- Adamie!
Jeden cios mężczyzny, wręcz wrzucił Morfeusza przez okno. Ten dość szybko upadł na ziemie, klnąc na przyjaciela. Gdyby nie to że jest wampirem, już dawno byłby martwy. Ale zaczął nasłuchiwać co się dzieje, wystrzały karabinów robiły się coraz rzadsze, ale zastępowały je krzyki bólu.
- Adamie… - wyszeptał Morfeusz, podnosząc się z ziemi. – Kurwa… - usłyszał w oddali syreny policyjne. Wiedział że zaraz zrobi się nieciekawie. Morfeusz wbiegł jak najszybciej z powrotem do bloku, nie przejmując się około dziesięcioma żołnierzami przy drzwiach. Nie zatrzymały go też zamknięte drzwi, jedno kopnięcie i był w środku. Usłyszał cichy jęk. Dobrał miecza i wbiegł na piętro.
- Adamie do cholery! Dość!
- Nie! – pojawił się przed nim, wyprowadzając cios mieczem. Blondyn szybko go sparował. – Wszyscy ludzie zapłacą!
- Nie odzyskasz jej życia w ten sposób! – obronił się przed kolejnym cięciem i odskoczył do tyłu. Zauważył że jeszcze jeden z żołnierzy na ziemi żyje.
- Masz racje… ale to oni ją zabili! Zabiło ich stowarzyszenie!
Żołnierz wstał za plecami Adama, podnosząc karabin. Ale brunet go usłyszał, zadając cios.
- Nie! – krzyknął Morfeusz, „teleportując” się przed człowieka. Złapał w gołą rękę miecz, a krew spłynęła mu po ręce. Zdziwiony żołnierz osunął się na ziemie.
- Dlaczego? – zapytał brunet. – Dlaczego go uratowałeś?
- Nie pozwolę ci zabić nikogo.
- Morfeuszu… - Adam puścił miecz, który odpił się od podłogi. – Przepraszam… - odwrócił się i ruszył w stronę otwartego mieszkania. Tylko po to, by wyskoczyć przez okno i zniknąć gdzieś w nocy. Jednak zanim to zrobił, rzucił blondynowi ostatnie słowa. – Jeszcze się spotkamy.
Wampir przykucnął przy żołnierzu i uśmiechnął się do niego. Ten
zdjął hełm i kominiarkę, pokazując mu swoją twarz. Okazał się lekko zarośniętym
mężczyzną, o dębowych włosach, i ciekawych, piwnych oczach.
- Dziękuje… - wyszeptał. – Uratowałeś mnie…
- Nie dziękuj. Bo kiedyś zapewne znowu się spotkamy. Możesz coś dla mnie zrobić?
- Co mógłbym takiego zrobić, dla wampira? – zaśmiał się.
- Przekażesz to… - wyjął z płaszcza małe pudełeczko. – pewnemu rekrutowi. – Na te słowa mężczyzna się zdziwił.
- Któremu?
- Podczas wczorajszego ataku na klasztor, powinien uratować się jeden chłopak… Amadeusz.
Dębowo włosy zaśmiał się głośno, odbierając pudełko. Spojrzał w oczy wampira, nie wierząc że kiedyś to powie.
- Jestem Antonio Kazier. Łowca pierwszej klasy. – podał mu dłoń. Blondyn z uśmiechem ją potrząsnął.
- Morfeusz. Po prostu Morfeusz. Wampira czystej krwii. – zwrócił się do mieszkania, gdzie zniknął jego przyjaciel. – Żegnaj Antonio.
- Tak. Żegnaj Morfeuszu.
Blondyn jak zawsze zniknął w morkach nocy. Już po chwili na poziomie pojawiło się kilkoro żołnierzy. Pomogli wstać Antoniemu, który wraz z nimi ruszył do pojazdów operacyjnych.
- Dziękuje… - wyszeptał. – Uratowałeś mnie…
- Nie dziękuj. Bo kiedyś zapewne znowu się spotkamy. Możesz coś dla mnie zrobić?
- Co mógłbym takiego zrobić, dla wampira? – zaśmiał się.
- Przekażesz to… - wyjął z płaszcza małe pudełeczko. – pewnemu rekrutowi. – Na te słowa mężczyzna się zdziwił.
- Któremu?
- Podczas wczorajszego ataku na klasztor, powinien uratować się jeden chłopak… Amadeusz.
Dębowo włosy zaśmiał się głośno, odbierając pudełko. Spojrzał w oczy wampira, nie wierząc że kiedyś to powie.
- Jestem Antonio Kazier. Łowca pierwszej klasy. – podał mu dłoń. Blondyn z uśmiechem ją potrząsnął.
- Morfeusz. Po prostu Morfeusz. Wampira czystej krwii. – zwrócił się do mieszkania, gdzie zniknął jego przyjaciel. – Żegnaj Antonio.
- Tak. Żegnaj Morfeuszu.
Blondyn jak zawsze zniknął w morkach nocy. Już po chwili na poziomie pojawiło się kilkoro żołnierzy. Pomogli wstać Antoniemu, który wraz z nimi ruszył do pojazdów operacyjnych.
Cześć!
OdpowiedzUsuńJestem nową czytelniczką, a w dodatku zauroczoną czytelniczką!
Twoje opowiadania fantasy są niesamowite. Czytając, od razu, jestem w stanie wyobrazić sobie bohaterów, miejsce, dialogi i wszystko inne, co opisujesz! Majstersztyk! :D
Jakbyś miał czas i ochotę to zapraszam także do siebie.
Dopiero zaczynam i liczę na szczerą opinię :)
http://wiikusiek-opowiadania.blogspot.com/
Dziękuje, miło czytać że ktoś w końcu coś przeczytał. Jestem bardzo wdzięczny za zostawienie tego komentarza, jak i za przeczytanie :D
UsuńTo naprawdę dużo dla mnie znaczy. A zajrzę w najbliższym czasie. /All
Fajnie piszesz i opowiadanie wciąga :)
OdpowiedzUsuńNa pewno będę wpadać ;)
~Natalia