sobota, 20 czerwca 2015

"Wojna Rodzin" Rozdział XVII

Rozdział XVII
„Odór śmierci”

Hejo, wybaczcie mi, ale jak już pisałem miałem dużo nauki. - wzdycha - ciężko połączyć życie z pisaniem~
Ale jak widzicie, coś mi wyszło. Zapraszam na rozdział~
Lekki Pisarz All

         W całej cytadeli było słychać trąby. Bębniły dzwony. Wszyscy żołnierze biegali bo zamku, zabierając innych ludzi bądź też ekwipunek. Zabierali świeżo naostrzone miecze ze zbrojowni przy koszarach i ustawiali się na dziedzińcu. Słońce już zaszło, a jedyne oświetlenie to były pochodnie i jedno wielkie ognisko, sygnalizujące alarm. Istniała sieć ognisk na kamiennych wieżach rozmieszczonych po całym królestwie, by zapalić je w razie ataku. Jak widać wspólnie żołnierze spod sztandaru Gryfa i Szczura, musieli stanąć naprzeciwko armii Węża.

         W jednej z komnat, czterech rycerzy pomagało założyć królowi piękną płytową zbroje. Żołnierze z nich miał kolczugę z narzuconą na nią szatą. Złoty gryf przyodziewał każdą. Z trudem nałożyli każdy element zbroi. Król osobiście na plecy doczepił czerwony płaszcz. Spojrzał po swoich ludziach, którzy schylili głowy na znak oddania czci. Wyszedł wraz z nimi. Na korytarzu do Kanira podeszła Aria.
         - Panie, co się dzieje?
         - Moje dziecko, wojna!
         - Co z Ocarianem? Co z nim?
Król się zatrzymał i złapał kobietę za ramiona. Spojrzał chwile w jej zapłakane oczy. Westchnął ciężko i pocałował jej czoło.
         - Pilnuj dworu. Zostajesz nadzorczynią zamku i wszystkich jego mieszkańców. Akses! – zwrócił się do jednego z rycerzy. – Zawiadom o tym cały dwór!
Mężczyzna odpowiedział „tak jest!” pokłonił się i obiegł od nich. Król po chwili oddalił się zostawiając Arie w całkowitej niewiedzy. Kobieta mogła sobie pozwolić tylko na łkanie. Nikt nie wiedział gdzie Ocarian i jego chorągiew. Wyruszyli tydzień temu, od tego momentu wiedzieli tylko że był w mennicy. Dalej słuch za nim zaginął. Jakby nigdy nie istniał. Cicho załkała, co mogła innego zrobić?

         Król wraz z kolejnymi rycerzami wyszedł z głównego budynku. Spojrzał na zgromadzonych wojowników. Dziedziniec liczył dokładnie dwa tysiące piechurów i ośmiuset zbrojnych. Piechota była głównie mieszkańcami, chcącymi bronić swoich racji, praw bytu i po prostu oddający swe życie królowi. Zbrojni, byli wyszkolonymi rycerzami, jako jedyni poruszali się konno. W królewskiej cytadeli pozostawił jeszcze dwustu rycerzy, na wszelki wypadek. Stu spod sztandaru Szczura i tylu samo spod Królewskich flag. Król zasiadł na konia o czekoladowej maści. Miał na sobie narzucony skurzany pancerz. Kanir delikatnie poklepał go po pysku i wyciągnął miecz ku niebu.
         - Jak wiecie nie rzucam słów na wiatr! Nie wiem ilu z was wróci, ale na pewno ktoś to zrobi! Nie będzie niedobitkiem wojska! Będzie zwycięzcą! Podwajam żołd każdego z tu zebranych! - rozległy się wiwaty i okrzyki zadowolenia. – Ruszajmy więc gdzie węże będą z wilkami gnić!
         Aria stanęła na balkonie głównej komnaty. Uważnie obserwowała jak około trzech tysięcy ludzi opuszcza mury cytadeli. Nie trwało to krótko, albinoska uświadamiała sobie w dość przykry sposób, jak to miejsce jest przerażająco puste. Gdy zabrakło roześmianych ludzi, wspaniała królewska cytadela zamieniała się w ruinę. To było okropne. Tylu mężczyzn, wyruszało na spotkanie śmierci lub zwycięstwa. I to wszystko było spowodowane upodobaniem jednego człowieka. Doskonale pamiętała jego zielone włosy, chytre spojrzenie i ciągłe towarzyszenie Ocarianowi. Przez myśl przeszło jej jedna myśl.
         - A co jeśli… Ocarian przyłączył się do Nazira…?
         Król powołał sześciu dowódców, dzieląc tym samym cała armie na siedem części. Dwie liczące po dwustu pieszych łuczników. Nad nimi, dowództwo objęło dwóch braci. Rycerze Jaar i Krik. Obydwaj z rodu orła, rycerze spod królewskiej chorągwi. Kolejne dwa to liczące po sześciuset pieszych wojowników, uzbrojonych w włócznię i miecze. Każdy w kolczudze i szacie, odpowiadającej rodowi któremu służyli. W tym wypadku górował królewskie znaki. Dowodzenie nad nimi przejął Frikar z rodu spalonych wąsów i Pilow, z rodu owcy. Obydwaj rycerze spod sztandaru Gryfa. Natomiast rycerstwo podzielone na trzy oddziały, podlegały Otarowi z króleskich gwardzistów, Królowi i rycerzowi spod herbu Szczura, Kamruzowi Białemu.

Dla samego Kanira to była już ostateczność. Nie chciał wojny, ale przez jego złe decyzje do niej doprowadził. Doskonale wiedział, że powinien już dawno zabić Nazira. Że to nie jest dobry pomysł z izolacją dla niego. Jednak nie mógł się pogodzić z tym, że ten chłopak tak się zmienił. Zawsze był dwulicowy, ale nigdy nie spodziewał się zdrady z jego strony. Co więcej, nie mógł zrozumieć co się stało z Airenem i Ocarianem. Obaj zmężnieli ale, przez młodego Gryfa, prawie nie zginął Szczur. To było by niedopuszczalne w tych okolicznościach. Do tego Aria…

Nazir ubrany w płytową zbroje i doczepioną zieloną peleryną, prowadził wraz z Dexterem, i bliźniakami Aranem i Aronem całą swoją armie. Sześciuset pieszych łuczników, sześciuset ludzi z pospolitego ruszenia. Trzystu spieszonych rycerzy i czterystu konnych. Ich wojsko maszerowało od obozu, założonego przy dworze Węży, w kierunku stolicy. Królewska stolica była łakomym kąskiem, a Nazir, wierzył w swoją wygraną.
         - Panie… - odezwał się Aran. – Jesteś panie pewien, że otwarta bitwa jest właściwa? Wiele osób nie wie o co walczy…
         - Śmiesz podważać moje rozkazy? – zapytał zielonowłosy, z lekką irytacją w głosie.
         - Jakbym śmiał…
         - Twoje zdanie zostało odnotowane. Wracaj do szeregu!
         - Tak… jest… - Aran zrównał się z bratem. – Czy tylko ja czuje tutaj śmierć…?
         - Nie tylko ty… - odpowiedział szeptem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz