Prolog
W stolicy pięknego królestwa Karoi, a dokładniej w jego
pałacu panował niepokój. Wyznawcy nowej religii byli wojownikami o swoje racje.
Nie było by problemu gdyby robili to zgodnie z zasadami króla, ale oni,
zabijali heretyków. Dwie armia maszerowała od południa, na żelazną wyspę. Jedna
armia Imperium Koi, głównych wyznawców boga Hairupa. Druga, to byli
mieszczanie, chłopi i inne pospólstwo, które w imię boga poszło do walki. To
przez nich był największy problem, wybuchały bunty, rewolucje i walki w
wioskach i miastach. Podstarzały król już dawno wiedział, że jedyne co może
zrobić to wysyłać ludzi do walki. To był próżny trud, wiedział, że w końcu i w
pałacu pojawi się wróg.
Do komnaty królewskiej wszedł ośmioletni książę. Mały
chłopiec o rozczochranych włosach, koloru pustynnego piasku. Jego oczy zaś,
były czystą morską laguną, nad którą król kiedyś siedział z dawnymi lordami.
Ubrany był w białą tunikę, ze złotymi oszyciami. Ubiór był związany pasem, do którego
był przyczepiony drewniany miecz. Każde dziecko na dworze go nosiło. Miał też w
tych samych barwach spodnie i brązowe, skurzane buty do kolan. Król uśmiechnął
się do niego, przyklękając i tuląc go do swojej piersi.
- Ojcze… - wyszeptał chłopiec. – Co się dzieje?
- Nic Kirgarze. Po prostu chcę, abyś pojechał gdzieś ze stryjem.
- Stryjem? Chciałbym zostać na pałacu… lubię te dzieci tutaj… - burkną niezadowolony. – Ojcze, tutaj jest fajnie.
- Wiem synu, ale ty jako jedyny książę masz obowiązki. Musisz ich się nauczyć. – uśmiechnął się do niego, ale nie wstawał. Wręcz usiadł na podłodze, mając syna przed oczami.
- Nie możesz ty mnie nauczyć? – zapytał z iskierkami w oczach. Takimi jak mogą mieć tylko dzieci.
- Niestety, ja będę zajęty… ale dlatego stryj zaoferował mi pomoc. – król posłał mu ostatni uśmiech i znów przytulił syna, do swojej czerwonej szaty. W końcu go puścił, podniósł się z ziemi i bez słowa znikną z komnaty. Zdezorientowany książę podniósł się z ziemi, i rozejrzał po kamiennej sali. Aż w końcu ktoś nie wyszedł za kotary, znajdującej się za jego plecami. Gwardzista, ubrany w pomarańczową szatę z nałożonym na nią brygantyną. Jego twarz była ogolona i dość łagodna. Włosy za to były schowane pod owalnym hełmem. Uklęknął przed księciem.
- Książe, proszę za mną. Zaprowadzę cię do stryja.
- Dobrze… - odburkną za nim, i idąc za nim wyszedł z pomieszczenia. Chłopiec nie wiedział co się działo, ale miał złe przeczucie. Takie samo jak wtedy kiedy umarła jego matka. Wiedział tylko ze coś było nie w porządku.
- Ojcze… - wyszeptał chłopiec. – Co się dzieje?
- Nic Kirgarze. Po prostu chcę, abyś pojechał gdzieś ze stryjem.
- Stryjem? Chciałbym zostać na pałacu… lubię te dzieci tutaj… - burkną niezadowolony. – Ojcze, tutaj jest fajnie.
- Wiem synu, ale ty jako jedyny książę masz obowiązki. Musisz ich się nauczyć. – uśmiechnął się do niego, ale nie wstawał. Wręcz usiadł na podłodze, mając syna przed oczami.
- Nie możesz ty mnie nauczyć? – zapytał z iskierkami w oczach. Takimi jak mogą mieć tylko dzieci.
- Niestety, ja będę zajęty… ale dlatego stryj zaoferował mi pomoc. – król posłał mu ostatni uśmiech i znów przytulił syna, do swojej czerwonej szaty. W końcu go puścił, podniósł się z ziemi i bez słowa znikną z komnaty. Zdezorientowany książę podniósł się z ziemi, i rozejrzał po kamiennej sali. Aż w końcu ktoś nie wyszedł za kotary, znajdującej się za jego plecami. Gwardzista, ubrany w pomarańczową szatę z nałożonym na nią brygantyną. Jego twarz była ogolona i dość łagodna. Włosy za to były schowane pod owalnym hełmem. Uklęknął przed księciem.
- Książe, proszę za mną. Zaprowadzę cię do stryja.
- Dobrze… - odburkną za nim, i idąc za nim wyszedł z pomieszczenia. Chłopiec nie wiedział co się działo, ale miał złe przeczucie. Takie samo jak wtedy kiedy umarła jego matka. Wiedział tylko ze coś było nie w porządku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz