Rozdział VI
Sztrzał
Sztrzał
Hejo, zwlekam się z rozdziałami, ale ciężko mi się pracuje ostatnio. Staram się wrócić do formy. Niestety teraz wrzucam krótszy rozdział, ale mam nadzieje że się spodoba.
All
Łowcy zaprowadzili Amadeusza do jego pokoju. Ten szybko
zrzucił swoją pidżamę, by móc spokojnie ubrać kombinezon bojowy. Przypomniał sobie
rozmowę sprzed chwili. Razem ustalili, że lepiej będzie, jak „zdradzą”. Okazuje
się że przez kilka ostatnich lat najprawdopodobniej byli okłamywani. Ale czy naprawdę
muszą uciekać? Co miał zrobić. Nie wiedział czy był manipulowany przez Zakon
czy teraz przez starszych łowców. Ale wydawało mu się że oni mają racje. Może
dzięki temu, uda mu się spotkać z Morfeuszem? Zobaczy, co przyniesie mu życie.
Morfeusz starał się znaleźć przyjaciela, nie wiedział do
czego jest zdolny. Godzinę wcześniej stracił żonę, stracił córkę po czym sam,
zabił kilkunastu łowców. Blondynowi robiło się słabo, gdy myślał o tym, co może
się dziać. Wtedy się zatrzymał. Zamarł, jakby ktoś przebił go lodowatą
włócznią. Spojrzał na ulice, oświetlaną delikatnie latarniami. Poznał zapach,
który świdrował mu nozdrza swoim słodkim, metalicznym aromatem. Widział stróżki
krwi, spływające po drodze. Wiedział, że to nie jest dobry znak. Taka ilość
świeżej krwi nigdy nie jest dobrym znakiem. Ruszył czym prędzej na górę. Coś
się działo.
Amadeusz, ubrany już w kombinezon bojowy, na który składała się
ponad półtora kilogramowa kamizelka taktyczna „KAM-39”, nałożona na czarną
bluzę. Chłopak spojrzał po starszych. Mieli te same kamizelki, ale schowane za
płaszczami. On też taki dostał, i pewnym jest że musi go założyć. Ból po
postrzale go na chwile zatrzymał, ale starał się go przezwyciężyć. Założył
jeszcze buty taktyczne i spojrzał na swoich towarzyszy.
- I jak młody, jesteś gotowy uciec stąd? – zapytał Kazier. – Nie zawahasz się zostawić tutaj Juliana?
- Jak widać, nie zawaham się. – odpowiedział pochmurnie.
- Czy naprawdę jesteś w stanie umrzeć, zostać ściganym do końca życia, przez to, że chcesz zobaczyć oprawcę swoich rodzicieli?
- Tak… - parsknął nerwowo.
- Jesteś głupi, czy chory? – zapytał Max, podnosząc torbę z bronią.
- Głupi, jak widać. Skąd to wszystko macie? Broń, amunicja, ubrania?
- Wydaje mi się, że taki sprzęt można kupić w każdym sklepie militarnym. – Kazier mrugnął do niego.
- Aha… okej…
- Idziemy panowie. – przerwał Max. – Czas zdrady…
- I jak młody, jesteś gotowy uciec stąd? – zapytał Kazier. – Nie zawahasz się zostawić tutaj Juliana?
- Jak widać, nie zawaham się. – odpowiedział pochmurnie.
- Czy naprawdę jesteś w stanie umrzeć, zostać ściganym do końca życia, przez to, że chcesz zobaczyć oprawcę swoich rodzicieli?
- Tak… - parsknął nerwowo.
- Jesteś głupi, czy chory? – zapytał Max, podnosząc torbę z bronią.
- Głupi, jak widać. Skąd to wszystko macie? Broń, amunicja, ubrania?
- Wydaje mi się, że taki sprzęt można kupić w każdym sklepie militarnym. – Kazier mrugnął do niego.
- Aha… okej…
- Idziemy panowie. – przerwał Max. – Czas zdrady…
Morfeusz usłyszał syreny policyjne. Szybko ruszył w stronę,
skąd dobiegały. Mijając pachnące ciała, chciał czym prędzej powstrzymać
przyjaciela. Dwanaście ciał. Dwadzieścia ciał. Trzydzieści ciał. Blondyn
przyśpieszał coraz szybciej, chcąc po prostu powstrzymać go. Nie zawahał by się
go zabić, gdyby ten nie chciał przerwać. Nie wiedział skąd pomysł, że to
właśnie Adam wtedy ich zabił. Coś mu podpowiadało, że to on. Nagle coś go wtedy
powstrzymało przed dalszą drogą. Spojrzał na szpital, przed którym trwała
panika. Wielu lekarzy biegało z noszami, ich kitle były umazane krwią. Wielu
ludzi wspierało się nawzajem, by dojść do szpitala. Ale to nie ta fala krwi,
zwłok, lekarzy i rannych go powstrzymała. Naprzeciwko niego, po drugiej stronie
ulicy dostrzegł jego.
Amadeusz wraz z łowcami przepychali się wśród rannych. Nie
wiedzieli co się dzieje. Próbowali jak najszybciej stamtąd wyjść. Chcieli pomóc rannym, więc zamiast od
razu „zdradzać” zakon, ruszyli na pomóc ludziom. Wybiegli ze szpitala, ale
wtedy, na ulicy, się zatrzymał. Spojrzał na drugą stronę. Jego oczy spotkały
się z zdenerwowanym wzrokiem Morfeusza. Od razu go rozpoznał. Przyjrzał się
jego ubraniom, poplamionych krwią. Nie wiedział co o tym sądzić. Spojrzał na
łowców, którzy byli bardziej zdezorientowani, niż on. Kazier i Max
zainteresowali się rannymi. Nie zauważyli kiedy Amadeusz, dyskretnie wyjął
pistolet z torby. Ruszył do przodu, powoli, wręcz niezauważalnie dla łowców i
wszystkich wokół.
Morfeusz spojrzał na przyjaciela. Przyjaciela? Kiedyś, byli
przyjaciółmi. Wątpił już w to słowo. Blondyn cofnął się kilka kroków, tak by
latarnia oświetlała całe jego ciało. Mógł uciec, ale co wtedy by pomyślał
Amadauesz. Uśmiechnął się, widząc że ten mierzy w jego stronę drżącą ręką.
- Witaj Amdi.
Potem, był już tylko strzał.
- Witaj Amdi.
Potem, był już tylko strzał.