Strony

Opowiadania :3

poniedziałek, 22 grudnia 2014

"Wojna Rodzin" Rodział VIII



Lubię tak często wracać do pisania :D
Ogólnie jak wam się to czyta, o ile to czytacie.

Rozdział VIII
„Wesele”
         W królewskiej twierdzy od rana panował harmider. Miesiąc temu król dowiedział się o ślubie Ocariana. Kanir od tego czasu chodził radosny. Wesele miało odbyć się w królewskiej Sali balowej. Wszystko było przygotowane. Pomieszczenia były ozdobione, a heroldowie ogłaszali że zbiera się jedzenie na tą uroczystość. Ludzie z chęcią przynosili żywe zwierzęta i swoje plony, gdyż król zawsze dobrze płacił za wszystko, a jako iż miał dobry humor lubił dopłacać i rozdawać pieniądze. Ocarian z Arią mieli pokazać się za kilka dni.
         Aran stanął przy spalonym dworze wilka kiedy podbiegła do niego grupka rebeliantów.
         - Czego tu szukasz, królewski psie! – krzyknął jeden z nich.
         - Waszego przywódcy. – odpowiedział nie odwracając wzroku.
         - Myślisz że każdy od tak może go poznać!
         - A co powiecie o przyjacielu Nazira?
         - Że niby ty?
         - Tak. – pokazał mu swój naramiennik z wężem. – Mam ciekawe informacje. Dla Dextera…
         Ocarian przyszykował karawanę, tak, by niczego Arii nie zabrakło. W tym okresie musiała być pod opieką. Cztery wozy i stu rycerzy, ciągle obawiał się ataku rebeliantów.
         Dawni rycerze wilka zaprowadzili Arana do siwowłosego mężczyzny o jednym oku.
         - Dexter, jak mniemam?
         - A ty jesteś…
         - Aran, wierny rycerz Nazira i jego przyjaciel.
Mężczyzna się uśmiechnął.
         - Więc co chciałeś?
         - Uwolnić Nazira…
Wśród zebranych dookoła rebeliantów zapadła cisza. Wszyscy zamarli, jedynie Dexter zaczął się śmiać.
         - Uwolnić? My też tego chcemy. Tylko wiesz co? Ich jest więcej!
         - Ilu? – odpowiedział niewzruszony.
         - Co ilu? – odpowiedział zmieszany.
         - Ilu was jest?
         - Pięciuset…
         - Armia wilka była największa! Co się z nią stało?!
Mężczyzna wraz ze swoją świtą, zaczął się śmiać.
         - Myślisz że wszyscy chcieli dołączyć do Nazira? Część moich pobratymców po prostu odeszła.
         - Mi podlega pięćdziesięciu rycerzy. – powiedział Aran.
         - Czyli jest nas pięciuset pięćdziesięciu! – powiedział donośnym tonem jeden z zebranych rebeliantów. – A ich ponad półtora tysiąca!
         - Spokojnie, mam plan…
         Karawana szczura ruszyła w kierunku królewskiej twierdzy. Konwój miał tam dojechać w trzy dni. Po połowie drogi nie było żadnych problemów, ale gdy słońce zaszło i przejeżdżali obok górskiej granicy z dawnymi ziemiami wilka do jego wozu zastukał jeden z jego ludzi.
         - Panie! Panie!
         - Co się dziej?
         - Proszę jechać ze mną!
Ocarian wsiadł na konia i pojechał z kilkoma rycerzami w stronę wzniesienia.
         - To jest potworne! – mówił.
W końcu konie się zatrzymały a złotowłosy szczur nie mógł uwierzyć w to co widzi. Górskimi ścieżkami maszerowały wojska ze sztandarem wilka i węża. Blask pochodni co nieśli ze sobą oświetlał ich gotowość do wojny. Ocarian otworzył szeroko usta, ale szybko je zakrył. Był przerażony tym co się tam dzieje.
         - Oni… - wyszeptał jeden z obecnych tam rycerzy. – Oni idą na zamek?
         - Wątpię… - odpowiedział zwiadowca.
         - A ja myślę że idą na króla… - odpowiedział Ocarian. – Jak najszybciej pojedź do Kanira! – zwrócił się do zwiadowcy. – Powiadom go o tej armii! Już! – lekko ubrany woj szybko odjechał, a złotowłosy zwrócił się do obecnych przy nim rycerzy. – Ani słowa karawanie, nie będziemy siać paniki, jasne?
         - Tak jest…
         Ocarian wraz ze swoją karawaną dotarł do celu. Już od wjazdu do pobliskiego miasteczka ludzie wiwatowali ze szczęścia. Jak tylko wyszli z wozu od razu przyszedł przywitać się z nimi sam król. Siwowłosy mężczyzna przytulił młodą parę do swej piersi.
         - Jak ja się cieszę! – wykrzykiwał, radośnie tupiąc nogami i na przemian całować młodych po policzkach.
         - Królu, jak możesz się cieszyć jak wroga armia maszeruje?
         - Co!? – Kanir aż się osunął, dziewczyna zareagowała tak samo. – Jaka armia? O czym ty bredzisz?
         - Wysłałem zwiadowcę, miał ci powiedzieć…
         - Ten którego znaleźli wczoraj moi ludzie? Martwy?
         - Jak martwy, kto?
         - Nie zwracajmy teraz na to uwagi! – odzyskał panowanie nad sobą. – Co to za Armia?
         - Widziałem pięciuset ludzi ze sztandarami wilka, maszeruje w tym kierunku…
Król złapał się za brodę, próbował to ukryć ale był przerażony. Zamek aktualnie liczył trzystu obrońców, więc w razie ataku nie ma szans. Musiał czekać na pomoc która wraz innymi głowami rodów maszerowały.
         - Nie możemy siać paniki…
         - Ale…
         - Przygotujemy wojsko… wesele odbyć się musi…
         - Ale królu… - zaczęła Aria. - … jak mamy się bawić, jeżeli wiemy że w naszym kierunku maszeruje armia!
         - Wyśle szpiegów… czego oni chcą?!
         - Nazira… - wyszeptał Ocarian.
         - Jak to? – król całkiem zbladł. – Jak to Nazira… On jest u węża! Nie tu!
Ocarian podrapał się po głowie. W jego głosie było słychać co raz to większy strach.
         - Może by tak pospolite ruszenie? – zaproponował.
         - Ocarian… synu mój! – pocałował go w czoło. – Jesteś genialny! Natychmiast wysłać posłańców na wszystkie ziemie!
         Minęły kolejne dwa dni niepokoju, a wojsk wilka wciąż nie było widać. Po ogłoszeniu pospolitego ruszenia w zamku pojawiło się trzystu kolejnych chłopów. Mimo tego, król nie miał silnej i wyszkolonej armii, jedynie banda uzbrojonych chłopów i trzystu prawdziwych rycerzy. Ale wesele musiało się odbyć. Do zamku wjechał właśnie Lurd z potomkami i rodziną liczącą dwadzieścia trzy osobowy ,a z nimi jeszcze dwustu rycerzy. Następnego dnia przybył Kellan który przybył z oddziałem liczącym sto osób, bez żadnych krewnych. Ród węża wolał zostać w swoim dworze. Liczył tylko pięć osób, w tym dwie nie mogą nawet walczyć, ze względu na wiek. Aż w końcu, rozpoczęło się wesele.
         W pięknie ozdobionej Sali balowej, na podeście przed ołtarzem zbudowanym w imię boga, stali Ocarian z narzeczoną i król. Kanir obdarzył młodą parę słonecznym uśmiechem. Spojrzał na zebrane głowy rodzin i ich krewni. Oprócz nich byli też gwardziści, bardowie, tancerze i tancerki, kuglarze i kronikarze.
         - Czy ty… - zaczął król skierowany do złotowłosego chłopca. - … Ocarianie z rodu Szczura, bierzesz za żonę tą kobietę i ślubujesz jej wierność i miłość aż do śmierci?
         - Tak… - odpowiedział patrząc w oczy ukochanej.
         - Dobrze, a ty… - zwrócił się do dziewczyny. – Ario z rodu Myszy, bierzesz za męża tego mężczyznę i ślubujesz mu wierność i miłość do śmierci?
Albinoska była lekko zaniepokojona, ale gdy spojrzała w oczy Ocariana od razu się uspokoiła.
         - Tak.
         - Więc dzięki mocy jaką nadał mi lud, ogłaszam was mężem i żoną! – zebrany tłum zaczął wiwatować. – Niech zacznie się uczta!
Złotowłosy nachylił się do dziewczyny i pocałował ją w policzek.
         - Od teraz jesteśmy małżeństwem. Tak się cieszę… - wyszeptał.
         - Ja też. – odpowiedziała.

Razem przemaszerowali do wielkiego stołu i usiedli przy nim. Zaczęło się ucztowanie. Ludzie wiedzieli że mogło być to ich ostatnie wesele. Bardowie grali radosne pieśni, gwardziści pili, kuglarze podrzucali różnymi przedmiotami rozbawiając publikę. Tancerki kusiły mężczyzn a tancerze bawili zebranych. Kucharze wciąż donosili coraz to nowsze dania i podawali je na stoły, gdzie ludzie od razu je jedli. W całej Sali panował zgiełk i harmider, ale nikt nie narzekał. Głowy rodziny wyraźnie dyskutowały z królem, ale nie Ocarian. On wraz z Arią był w centrum wydarzenia. Pijani rycerzy ściskali ich i podrzucali. Wszyscy się cieszyli z tego ślubu. W końcu ktoś wstał i podniósł kielich.
         - Za Ocariana! – wszyscy wypili zdrowie.
Podniósł się drugi rycerz.
         - Za Szczura! – znów napili się za świeżo upieczonego męża.
Aż w tłumie rozległ się toast.
         - Za Zdrajcę!
Wszyscy ucichli i spojrzeli na tego, kto wzniósł toast. Był to Aron.
         - Co powiedziałeś? – król wstał.
         - Za zdrajcę, królu. On zdradził przyjaciela…
         - To człowiek Nazira! Aresztować go! – krzyknął Kanir, a na mężczyznę o czerwonych włosach rzuciło się dwóch wojowników. Ale on odsunął się, unikając przy tym ataku pijanych gwardzistów.
         - Mój pan już po was idzie… - dodał i wyszedł z Sali.
Król pochwycił za miecz i wybiegł z pomieszczenia, a za nim kolejno Lurd, Katarzyna i Airen. Rozejrzeli się na korytarzy ale po sługusie Nazira nie było śladu.
         - Co tu się dzieje! – wrzasnęła Katarzyna. – Przecież Nazir nie wyszedł z lochów.
         - Uspokój się siostro.
         - Tak czy owak, musimy być przygotowani… - westchnął król.
Wszyscy wrócili na ucztę, ale nie potrafili już się nią cieszyć.
Nazir siedział skulony w celi, trzymając się za głowę, cały się trząsł. Mamrotał pod nosem słowa, których zapewne nikt by nie zrozumiał. Jego oczy były szeroko otwarte i przepełnione nienawiścią…
         - Hej… stój! – krzyknął głos zza zamkniętych drzwi. Potem był głuche uderzenie o ziemie poderwało Zielonowłosego. Przyjście się otworzyło a do zamkniętej celi Nazira weszło uzbrojonych czterech mężczyzn. Wszyscy uklękli.
         - Panie… - powiedział jeden z nich.
Młody wąż przyjrzał mu się, nie mógł zapomnieć tych czerwonych włosów.
         - Aran! – wydusił z siebie i rzucił się z uściskiem na swego rycerza. – Ile miałem czekać…
         - Jesteś wolny, a my przyszykowaliśmy ci armie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz